„Centaurus” to pełna drobnych szczegółów opowieść science-fiction z niepokojącą atmosferą. Rodolphe D. Jacquette i Leo napisali historię intrygującą w formie i to na kilku płaszczyznach. Choć jest nowa, w trakcie lektury pojawiają się skojarzenia z najlepszymi dziełami gatunku z lat 70. czy 80. Okresu, gdy powstawały najbardziej odważne dzieła science-fiction.
Odległa przyszłość, długo po tym, jak Ziemia przestała być zdatna do życia dla ludzi. Cała nadzieja na przetrwanie gatunku spoczywa w załodze olbrzymiego statku kosmicznego – żywego ekosystemu. Na początku było ich 9800, a w podróż wyruszyli 400 lat temu. Gdy rozpoczynamy lekturę, są już blisko swojego celu – Very, która ma być nowym domem dla ludzkości. Przebywając na orbicie planety, wysyłają ekspedycję, której zadaniem jest zbadanie jej powierzchni. Okazuje się, że sprawy mają się nieco inaczej, niż się spodziewali.
W poszukiwaniu Ziemi 2
Na początku serii pokazano nam świat statku. Słowo „świat” jest jak najbardziej na miejscu, bowiem to gigantyczny cylinder z własnym ekosystemem, w którym żyją tysiące ludzi. Prowadzą normalne życie, uprawiają ziemię, tworzą społeczności, rodziny. Jak dowiadujemy się z pierwszego tomu, doszło do tego, że zdarzają się przypadki ludzi, którzy nie wierzą, że tak nie wygląda planeta. Efekt 400 lat zamknięcia i braków w systemie edukacji.
Poznajemy też bliźniaczki June i Joy, które w towarzystwie przyjaciela osiłka Brama wyruszają na zaproszenie rządu do stolicy. Powód? Jedna z nich nawiedzana jest przez wizje niezwykłych kształtów i okazuje się, że są one podobne do tego, co pokazują satelitarne zdjęcia z powierzchni Very. Z tego powodu trójka ta dołącza wkrótce do ekipy ekspedycji. Wraz ze specjalnymi rządowymi agentami. Istnieje nadzieja, że pomogą w odkryciu tajemnic planety.
Ekspedycja wyrusza z misją poznania planety i początkowo wydaje się, że jest ona idealna do zamieszkania. Pod względem temperatury, grawitacji, wilgotności to istny raj. Fauna wprawdzie bywa nieprzyjazna, ale z tym się liczono. Okazuje się, że tajemnicze kształty z wizji jednej z sióstr to konstrukcje stworzone rękami rozumnych istot.
W czasie gdy ekipa badawcza odkrywa kolejne tajemnice Very, na pokładzie arki odkryto ślady wskazujące na to, że pojawili się tam nieproszeni goście. Śledztwo, które zleca gubernator/ kapitan, prowadzi do dosyć niezwykłych wniosków. Wątek ten jest równie istotny co wydarzenia na planecie i prędzej czy później się połączą. Jednak, dla odnotowania faktu, poświęca mu się nieco mniej miejsca.
Problemy odkrywców Very
W trakcie przeprowadzania misji badawczej nasi bohaterowie znajdujący się na powierzchni Very odkrywają wiele niezwykłych… zjawisk, to będzie chyba najlepsze określenie bez zdradzania szczegółów. Dla człowieka, który pochłonął w swoim życiu wiele opowieści z gatunku science-fiction, nie będą może one wielkim zaskoczeniem, jednak są bardzo sprawnie zrealizowane i przedstawione. Zaś nowe tajemnice, które się pojawiają wraz z rozwojem fabuły, są intrygujące.
Mam dwa problemy, jeśli chodzi o „Centaurusa”. Po pierwsze, to zbyt powolne, momentami ślimacze tempo. Początkowo powolna narracja przypadła mi do gustu, ale jednak przy czwartym tomie przydałoby się już nieco podkręcić tempo. To doskwiera zwłaszcza przy formie publikacji serii – bardzo rozłożonej w czasie.
Drugim moim problemem jest warstwa wizualna. Z jednej strony mamy staranny, kunsztowny wręcz drugi czy trzeci plan. Pełno detali, na których czytelnik w trakcie lektury zawiesza oko. Świetne budynki pozostawione przez obcych, statek ‒ arka nadziei ludzkości. Do tego fantastyczne przedstawienie dzikich bestii, które zamieszkują Verę. Ale problem mam z tym, jak Zoran Janjetov rysuje głównych bohaterów, czy też po prostu ludzi. Brak tu dynamizmu, sylwetki wyglądają momentami sztucznie, a w rysowanych twarzach brakuje emocji. Problematyczny był dla mnie zwłaszcza sposób przedstawienia Brama.
Powolne tempo rodzi obawy…
Do prowadzenia narracji przez Leo i Jacquette’a się przyzwyczaiłem, nie było to trudne, bo nie jest on zły. Ba, wiele przedstawionych nam tajemnic świetnie buduje napięcie na temat świata, w którym dzieje się akcja. Moment, w którym oczom czytelnika w trzecim tomie ukazuje się Mont Saint-Michel, był naprawdę szokujący. Do tego nie jest to bezpieczna i wesoła przygoda. Członkowie ekspedycji niemal padają jak muchy i to w naprawdę niespodziewany sposób. Nie wspominając już o momencie.
Po prostu powolne tempo budzi obawy o to, że w kolejnych tomach możemy mieć do czynienia z nagłym, szybszym zawiązaniem wątków fabularnych. Widzieliśmy to już przecież nie raz. Świetnie poprowadzona opowieść zostaje nagle zakończona zbyt szybko względem tego, jakie wcześniej miała tempo, i na koniec pozostaje niedosyt. W przypadku takich powolniejszych serii zawsze może się tak zdarzyć.
Mam szczerą nadzieję, że moje obawy zostaną rozwiane. Bo do tej pory „Centaurus” jest bardzo ciekawie poprowadzoną serią. Może dla niektórych będzie to zbyt daleko idące skojarzenie, ale w trakcie lektury przypominały mi się odcinki Star Treka, w których załoga trafia na zagadkę obcej cywilizacji i tego, jak ona popadła w kłopoty, a nawet wyginęła. Dostawaliśmy wtedy nieco akcji, a przede wszystkim ciekawą historię. Czasami przestrogę na temat ewentualnej przyszłości ludzkości, a czasem coś zupełnie fantastycznego, niespodziewanego. Tu jest potencjał na jedno i drugie.
Dziękujemy wydawnictwu za udostępnienie egzemplarza do recenzji.
Scenariusz: Luiz Eduardo De Oliveira
Rysunek: Zoran Janjetov
Tłumaczenie: Wojciech Birek
Wydawnictwo: Timof i cisi wspólnicy
1/2019
Tytuł oryginalny: Centaurus: Terre d’angoisse
Wydawca oryginalny: Delcourt
Rok wydania oryginału: 2018
Liczba stron: 48
Format: 210×290 mm
Oprawa: miękka
Druk: kolor
ISBN-13: 9788365527929
Wydanie: I
Cena z okładki: 37 zł