Mówi się, że proste historie są najlepsze. A trudno o prostszą historię niż ta o dwójce ludzi, który poznają się, zakochują w sobie, a potem rozchodzą. Gdzie jednak przebiega granica między szlachetną prostotą a miałkim prostactwem? Warto poszukać odpowiedzi na to pytanie podczas lektury albumu „Listopad” Sebastià Cabota, wydanego przez Timof Comics.
Ona i on – niebo i grom
Sebastià Cabot, ilustrator i autor komiksów z Majorki, osadził akcję swojej powieści graficznej w niedookreślonym europejskim kraju basenu Morza Śródziemnego. Brak szczegółowo zarysowanego tła służy podkreśleniu uniwersalizmu historii. I faktycznie, „Listopad” mógłby rozgrywać się w niemal dowolnym miejscu – wszędzie tam, gdzie znajdziemy młodych, poszukujących własnego miejsca ludzi dotkniętych samotnością w tłumie.
Gus, pracownik sklepu ze starymi płytami i niespełniony pisarz, dzięki podsłuchanej przypadkiem rozmowie zyskuje nową współlokatorkę – Clarę. W trakcie mieszkania razem rodzi się między nimi pożądanie i uczucie. Po jakimś czasie trwania związku młodzi zakochani odkrywają, że coraz więcej ich dzieli, pojawia się poczucie zaniedbania, ukłucia zazdrości i niemoc, by cokolwiek zmienić. Rozstają się. I świat się nie kończy.
Jak w „Porach roku” Vivaldiego
W dziewiętnastowiecznym teatrze mieszczańskim dominował gatunek melodramatu zwany pieszczotliwie la pièce bien faite, czyli „sztuka dobrze skrojona”. Pisane od sztancy dramaty dostarczały niewyrobionej artystycznie publiczności prostej rozrywki, tanich wzruszeń i płytkich morałów. „Listopad” to duchowy spadkobierca tego typu twórczości, chociaż gatunkowo do melodramatu nie należy. Album Cabota jest tak „dobrze skrojoną” historią obyczajową, że staje się wręcz bolesny w swojej typowości. Lektura prędko przeradza się w grę w bingo, w którym odhacza się kolejne wykorzystane gatunkowe klisze.
Na tej ziemi, pod tym niebem życie nasze toczy się
Ponieważ krąg bohaterów obejmuje także przyjaciół, rodzinę i współpracowników Gusa i Clary, na niespełna dwustu stronach komiksu można znaleźć całe spektrum zaledwie liźniętych osobistych dramatów: bezrobocie, długi, próbę samobójczą, nieplanowaną ciążę, zdradę małżeńską, trudną relację z matką, ukrywany homoseksualizm. Wszystkie okraszone długimi ujęciami patrzenia w przestrzeń, melancholijnego wyglądania przez okno i słuchania starej, zawsze trafnie podsumowującej sytuację muzyki.
Cabot nie pozwala pochylić się nad żadnym wątkiem, nawet tym (wydawałoby się) kluczowym, czyli rozpadem związku i zbieraniem się po nim. Problemy pojawiają się i albo same znikają, albo postaci uznają „Cóż, trzeba iść dalej” i nie wracają do nich więcej. Być może słabość historii wynika z jej skupienia się na skrajnie pasywnym Gusie, kierującym się w życiu dziwnie pojętym stoicyzmem.
Raz listopad, a raz maj
Przesłanie oferowane przez Cabota jest banalne: „Gdybyśmy tylko mogli żyć wiecznie w pewnych momentach naszego życia… lecz momenty są z natury ulotne”. Po rozstaniu z ukochaną niebo nie spada na głowę, podcięcie sobie żył nie sprawi, że Ziemia przestanie się obracać. To tylko etap do przejścia, im szybciej zdamy sobie z tego sprawę, tym lepiej. Wszystko jest tymczasowe, więc nawet podczas deszczowej jesieni trzeba pamiętać o rychłym powrocie wiosennego słońca.
„Listopad” sprawia wrażenie albumu narysowanego w wyniku zakładu o stworzenie tak typowego obyczajowego komiksu europejskiego, jak to tylko będzie możliwe. Nie oferuje nic nowego, gra wyłącznie opatrzonymi schematami i skacze po łebkach z problemu na problem. Nie wyróżnia się znacząco także w warstwie graficznej, która jednak – w przeciwieństwie do scenariusza – zasługuje na pochwałę, zwłaszcza za grę kolorami.
Wokół nas historii sto, poplątanych dróg i losów
Podsumowując, nie jest to publikacja fatalna, wywołująca choćby rozbawienie swoją nieudacznością. To po prostu prostacki przeciętniak: dobrze narysowany i opowiedziany zgodnie z niepisanymi zasadami gatunku, ale niezapewniający czytelnikowi żadnego wysiłku. Ciężko bowiem przeżywać z zaangażowaniem kłopoty bohaterów, gdy oni sami zdają się nimi nie przejmować, a morału nawet nie musimy szukać, bo dostajemy go podany pod nos. W gęstym sosie truizmów.
Dziękujemy wydawnictwu Timof Comics za udostępnienie egzemplarza do recenzji.
Wydawnictwo: Timof Comics
5/2019
Liczba stron: 192
Format: 168 x 240
Oprawa: miękka
Druk: kolor
ISBN-13: 978-83-65527-96-7
Wydanie: I
Cena z okładki: 69