Komiks „Umbrella Academy” jest zupełnie inny niż produkcja Netflixa. Oczywiście serial bazuje na wymyślonej przez Gerarda Waya fabule, ale zdecydowanie więcej jest tu różnic niż podobieństw – inny rytm, inna atmosfera, odmienne rozwiązania narracyjne. Podczas lektury warto zatem o serialu zapomnieć i skupić się na niezwykłym, czy może raczej dziwacznym, świecie wykreowanym przez muzyka i rysownika.
Akademia Pana Hargreevesa
Już sam początek tej opowieści jest niezwykły. Czterdzieści trzy kobiety nagle rodzą dzieci. Nie byłoby to nic nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, że żadna z nich nie była w ciąży. Urodzonymi w nietypowych okolicznościach dziećmi interesuje się sir Reginald Hargreeves – światowej sławy naukowiec, zamożny przedsiębiorca i… kosmita. Udaje mu się dotrzeć do siedmiorga spośród tych dzieciaków i je adoptować. Swoją drogą nasuwa się pytanie, dlaczego nie udało mu się znaleźć pozostałych, no i co się z nimi dzieje. Motywy jego postępowania są intrygujące – otóż ekscentryczny bogacz chce dzięki nim… ocalić świat.
W ten sposób powstaje Akademia Umbrella – tajemnicza organizacja, której członkowie są wychowywani na superbohaterów. Cała siódemka jest bowiem obdarzona niezwykłymi i dość dziwnymi – delikatnie mówiąc – mocami. Wszystkich poznajemy najpierw, gdy jako dziesięciolatkowie walczą z oszalałą Wieżą Eiffla, która okazuje się być statkiem kosmicznym pilotowanym przez… zombie Gustawa Eiffla (wspominałem, że fabuła komiksu jest dziwna). Później następuje gwałtowny skok w czasie. Dziesięć lat po tych zdarzeniach członkowie Akademii Umbrella rozrzuceni po świecie (i poza światem) zostają wezwani do posiadłości Hargreevesa. Okazją do ponownego spotkania jest… pogrzeb założyciela akademii. A przy okazji nietypowe rodzeństwo ma jeszcze uratować świat przed nadciągającą zagładą. Jest to o tyle trudne, że przez te dziesięć lat sporo się wydarzyło, a z drużyny superbohaterów nic nie zostało. Jest tylko grupa pogubionych ludzi, którzy nawet nie za bardzo potrafią się ze sobą dogadać.
Wariacje Gerardowskie
Opowieść stworzona przez Gerarda Waya oraz Gabriela Ba nie przypomina typowych historii superbohaterskich. Wokalista zespołu My Chemical Romance pełnymi garściami czerpał wprawdzie z konwencji superhero, ale z tych inspiracji stworzył niepowtarzalną, zwariowaną historię, w której wszystko jest możliwe. Dodatkowo wzbogacił swoją narrację intrygującą refleksją na tematy znacznie bardziej poważne. Obserwując perypetie bohaterów, trudno bowiem uwolnić się od wrażenia, że to opowieść o dość dziwnej rodzinie. Hargreeves jest nie tylko oziębłym, surowym i wymagającym „ojcem”, ale także traktuje swoje dzieci przedmiotowo (odrobinę tłumaczy go fakt, że jest kosmitą). Nie ma tu miejsca na miłość i czułość. Relacje pomiędzy rodzeństwem również dalekie są od ideału. Jako dzieci całkiem nieźle się bawili, walcząc z potworami, ale jako dorośli nie za bardzo potrafią odnaleźć się w zwyczajnym życiu.
No Ba…
Rysunki Gabriela Ba doskonale pasują do tej opowieści. Jego stylistyka przypomina nieco kreskę Mike’a Mignoli oraz Deana Ormstona. Tworzone przez niego rysunki mogliśmy oglądać w komiksie „Daytripper. Dzień po dniu” oraz w jednym z komiksów z uniwersum Hellboya. Cartoonowe postacie, efektowne kadrowanie, stosowanie dużego kontrastu, eksperymentowanie układem plansz to elementy decydujące o wyjątkowości warstwy graficznej. Mocną stroną albumu są również surrealistyczne okładki poszczególnych zeszytów Jamesa Jeana (tak, tego samego, który stworzył okładki do „Baśni”). W tomie znalazło się także miejsce na smakowite dodatki. Możemy zatem podziwiać szkice i projekty postaci stworzone przez… Gerarda Waya. Muzyk okazuje się człowiekiem renesansu, uzdolnionym nie tylko wokalnie i literacko, lecz także plastycznie. Poza tym, znalazły się tu również dwie historie stworzone przed publikacją „Suity apokaliptycznej”. Pierwsza z nich to dwuplanszowa historyjka pierwotnie opublikowana w internecie w celach promocyjnych, drugą jest szesnastoplanszowa opowieść przygotowana specjalnie na Dzień Darmowego Komiksu w roku 2008.
Co jest lepsze?
W odniesieniu do komiksów, które doczekały się serialowych adaptacji, często pada fundamentalne pytanie – co jest lepsze: oryginał czy adaptacja? W przypadku komiksu „Umbrella Academy” odpowiedź na tak postawione pytanie jest niemożliwa. Serial ma bowiem niewiele wspólnego z komiksem. Oczywiście, w ogólnych zarysach fabuła jest podobna, ale poza tym wszystko jest inne – rytm opowieści, atmosfera, podejście do konstruowania postaci. Jeśli komuś podobał się serial i spodziewa się, że komiks będzie podobny, to lektura może być zaskoczeniem. Mniej tu psychologizowania, nie ma czasu na refleksję, nie akcentuje się toksyczności relacji rodzinnych. Poza tym, wydarzenia toczą się znacznie szybciej, a początkowo można mieć nawet wrażenie, że wszystko jest zbyt chaotyczne. Kiedy jednak przyzwyczaimy się do dziwacznego komiksowego uniwersum i choć trochę wyrzucimy z głowy serialową atmosferę, to komiks zyskuje na wartości. A gdy już zatracimy się w tej zwariowanej rzeczywistości, to możemy nawet usłyszeć muzykę… a nawet ją zobaczyć.
Paweł Ciołkiewicz
Dziękujemy wydawnictwu Kboom za udostępnienie egzemplarza do recenzji.
Tytuł: „Umbrella Academy. Tom 1. Suita Apokaliptyczna”
Tytuł oryginału: „The Umbrella Academy, Vol. 1”
Scenariusz: Gerard Way
Rysunki: Gabriel Ba
Tłumaczenie: Marceli Szpak
Wydawca: Kboom
Data polskiego wydania: 2019
Wydawca oryginału: Dark Horse
Data wydania oryginalnego: 2008
Objętość: 184 strony
Format 175 x 265 mm
Oprawa: miękka
Druk: kolorowy
Dystrybucja: księgarnie/internet
Cena okładkowa: 65,00 zł