W 2007 r. Marvel Comics opublikował miniserię „Wojna domowa” napisaną przez Marka Millara. Okazała się komercyjnym sukcesem i chociaż początkowo oceny były mieszane, to z czasem komiks doczekał się statusu kultowego. „II wojna domowa” takiego statusu się nie doczeka. Bo chociaż to komiks świetnie narysowany, to jednak rozczarowuje.
Pierwsza „Wojna domowa” opowiadała o konflikcie, który podzielił środowisko superbohaterów. W wyniku pewnych wydarzeń wszyscy, którzy posiadają supermoce, mają zostać zarejestrowani, ujawnić swoją tożsamość. Część bohaterów na to przystaje, tej frakcji przewodzi Iron Man, a część nie, tu „wodzem” jest Kapitan Ameryka. Pośrodku, rozdarty konfliktem jest Spider-Man. Ci, którzy opowiadają się za rejestracją, stają się wyjątkowo autorytarni i naprawdę agresywni w egzekwowaniu nowych przepisów.
Podstawą konfliktu jest kwestia tego, ile wolności jednostki możemy poświęcić w imię bezpieczeństwa ogółu. Gdzie jest granica między państwem, które dba o obywatela, a państwem, które chce nim zarządzać. Był to temat szczególnie aktualny w kontekście zmian prawnych, które pojawiały się w Ameryce po wydarzeniach z 11 września 2001 roku. I na takim tle rozgrywa się fabuła „Wojny domowej”. Jasne, nie jest to komiks genialny, ale porusza realny problem, wpasowuje się w dyskurs społeczny. Chociaż jest przykładem czegoś, co możemy nazwać „eventozą”, to jednak broni się. Rozpisałem się o jedynce, bo to jednak ważny punkt odniesienia. Wszak sam tytuł ‒ „II wojna domowa” ‒ automatycznie ten komiks w pewien sposób pozycjonuje. I niestety w porównaniu do „jedynki” jest słabo. Bardzo słabo.
Uczta dla oczu
Zanim przejdę do krytyki, kilka słów o pozytywach. Bo są. Po pierwsze, „II wojna domowa” jest świetnie narysowana. Naprawdę pięknie ‒ nazwisko Davida Marqueza zapamiętam na dłużej, bo jest na czym zawiesić oko. Jego prace są wręcz spektakularne, zapadają w pamięć, a przy jednej rozkładówce wręcz słychać grzmienie błyskawicy i mrożącą krew w żyłach podkreślającą dramatyzm sceny filmową muzykę.
Marquez nie tylko w fantastyczny sposób przedstawia sceny akcji ‒ pełne dynamizmu, a zarazem przejrzyste, lecz także przede wszystkim jest genialny w oddawaniu emocji postaci. Jeden jego kadr mówi czasem więcej niż dialogi, ba, jego rysunki są tak dobre, że tekstu mogłoby wręcz nie być. I tak byśmy wiedzieli, co bohaterowie czują, co siedzi w ich głowach, sercach. Aspekt ten wydobywają i podkreślają kolory Justina Ponsora, które nie tylko oddają charakter i nastrój każdej sceny, ale wręcz je podkręcają. To dzięki współpracy tych dwóch artystów słychać wspomniane uderzenie błyskawicy. Szkoda, że strona fabularna nie dorównała pracy Marqueza i Ponsora.
Zagubiony Bendis rozczarowuje
Brian Michael Bendis jest uznanym scenarzystą, ale „II wojna domowa” nie należy do jego najlepszych prac. Na początku nie jest najgorzej, dostajemy oczywiście genezę konfliktu. Na świecie wciąż występuje tzw. terrigenowa mgła, która powoduje aktywację genu inhumans u zwykłych ludzi. W wyniku jej działania pojawia się nowy przedstawiciel tej rasy, a jego moc objawia się w postaci wizji przyszłości. Młody chłopak, który przyjmuje pseudonim Ulysses, nie tylko widzi, co się może wydarzyć, lecz także to odczuwa. Co więcej, wraz z nim również wszyscy dookoła niego przeżywają jego widzenie w sposób nad wyraz rzeczywisty.
Gdy jedna z wizji Ulysessa się sprawdziła i dzięki niej udaje się powstrzymać poważne zagrożenie, Kapitan Marvel chce wykorzystywać je, by reagować zawczasu na potencjalne zbrodnie. Takiemu podejściu sprzeciwia się Iron Man. Coś, co początkowo wygląda na sprzeczkę, szybko przeradza się w poważny konflikt, gdy w wyniku akcji prowadzonej przez Kapitan Marvel dochodzi do sytuacji z tragicznymi skutkami. W społeczności zamaskowanych mścicieli powstaje podział, a także dochodzi do wielkiej bitwy. Tradycyjnie w ruch idą ręce, młoty, pistolety, broń biała, lasery, pajęczyny i cały superbohaterski arsenał. Tylko że w tym wszystkim nie ma większego sensu, a i ładunku emocjonalnego brak.
Gdy bohaterowie zachowują się jak dzieci
Owszem, Bendis dwoi się i troi, porusza kwestię alkoholizmu Starka i Danvers, no i przede wszystkim temat odpowiedzialności za czyny niepopełnione. Pomysł iście futurystyczny, „Raport mniejszości” się kłania, profilowanie w pełnej krasie. Jednak jest to problem zbyt oderwany od rzeczywistości, przez co ma zaledwie odprysk, jeśli chodzi o powagę i zaangażowanie czytelnika poprzedniej „Wojny domowej”. Jeśli ktokolwiek uważa, że karanie ludzi za coś, czego nie zrobili, czego nie planowali, ma sens, niech przypomni sobie, kiedy ostatnio wkurzony źle życzył np. koledze z pracy. Tak, wiem, że to banalniejsze niż kwestia ratowania świata, ale konsekwencje wydarzeń z tego komiksu szybko pokazują, do czego takie profilowanie prowadzi. Do tego tematu można by podejść zupełnie inaczej.
Na początku nie jest tak źle. Wprowadzenie jest naprawdę niezłe, obiecujące nawet, pomimo tego, że niemal w całości opiera się na dialogach. I na początku nie czuć tego, czym ta miniseria okazała się być, czyli tzw. skokiem na kasę. Jest wyczuwalne napięcie, poważny poziom zagrożenia, a obydwie strony powoli zarysowującego się konfliktu mają silne karty w tym rozdaniu. Jednak z czasem napięcie się ulotniło. Za dużo tu dialogów i prób ekspozycji, które jednak nie posuwają fabuły naprzód albo robią to w ślimaczym tempie. Motywacje postaci? Ledwo widoczne.
Z czasem okazuje się, że tytułowa wojna domowa to tylko dwie efektowne bójki (dzięki pracy Marqueza i Ponsora) i kilka pyskówek. Wszystko oparte na bardzo słabym założeniu bezsensownego uporu dwóch głównych postaci. Ciężar wspomnianej tragedii z początku tytułu strasznie przez to blednie. Pojawiają się też dziury w samej narracji, co pewnie spowodowane jest faktem, że event „II wojna domowa” rozlał się na jakby nie było grubo ponad 30 tytułów. W większości niewiele wnoszących, ale jednak.
Szkoda straconego potencjału
„II wojna domowa” jest jednak o tyle istotną pozycją dla tych, którzy chcą być na bieżąco ze status quo uniwersum Marvela, że wprowadza pewne istotne zmiany w świecie. Problem w tym, że całość jest raczej wymuszona. Nie ma tu powagi konfliktu i podziału, który dostaliśmy przy historii z 2007 roku. Bendis miał z góry założony finał, ale droga, która do niego prowadzi, jest słaba. Kilka postaci zachowuje się zupełnie nieodpowiedzialnie, wbrew swojej naturze czy też zdrowemu rozsądkowi. Zbyt szybko opowiadają się po jednej ze stron, tak jakby trzeba było koniecznie wybrać, bo dawno się między sobą nie tłukli. Całość wygląda jak wylanie dziecka z kąpielą, tylko po to, by zaszokować i namieszać.
Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie egzemplarza do recenzji.
Wydanie: 2019
Seria/cykl: MARVEL NOW 2.0
Scenarzysta: Brian Michael Bendis
Ilustrator: David Marquez
Tłumacz: Marek Starosta
Typ oprawy: miękka ze skrzydełkami
Data premiery: 17.07.2019