„Klezmerzy” to powrót do czasów bezpowrotnie minionych. Gdy jeszcze wciąż więcej w życiu codziennym było magii, a i cuda częściej się zdarzały. Tak przynajmniej głosiły opowieści przekazywane sobie przez społeczności z ust do ust. To także wspomnienie tych czasów, gdy Żydzi byli jeszcze integralną częścią kultury tego fragmentu Europy.
Joanna Sfara chyba nikomu nie trzeba przedstawiać. Autor doskonale znany głównie z serii „Kot rabina”, która także w Polsce święci zasłużone sukcesy. Tym razem zabiera nas z Algierii i pokazuje wschodnią Europę na przełomie XIX i XX wieku. „Klezmerzy”, których dwa zbiorcze tomy wydała właśnie „Kultura Gniewu”, to urzekająca powieść, w której jest miejsce na wszystko, co najważniejsze, a przy tym nie mamy poczucia przeładowania.
Jak klezmerzy podbili wschód
Na kartach „Podboju Wschodu” (tom 1) oraz „Wszystkiego najlepszego, Scyllo” (tom 2) poznajemy bliżej tytułową ekipę Klezmerów oraz dowiadujemy się, jak doszło do tego, że w ogóle grają razem. Bo musicie wiedzieć, że to naprawdę niesamowita i dosyć specyficzna zbieranina! Po pierwsze, Noé Davidovitch, Baron Tyłka Swego, który jako jedyny z naszej ekipy był wcześniej prawdziwym klezmerem. Jest jedynym ocalałym z napadu… konkurencyjnej grupy żydowskich grajków! Szczęściem w nieszczęściu jest fakt, że dosyć szybko poznaje Havę, młodą i piękną dziewczynę o wspaniałym głosie, którym oczarowuje swoich słuchaczy. Noé niechętnie pozwala jej na towarzyszenie mu w drodze.
W tym samym czasie krzyżują się losy Yaakova i Vincenta, których na początku łączy jedynie fakt wygnania ze swoich jesziw za kradzież. Różni ich jednak to, że Yaakov zbytnio się tym nie przejmuje, idzie dalej przez życie z podniesioną głową. Dla Vincenta zaś to koniec świata. Obydwaj ratują życie Tchokoli, Cyganowi, który zawisł na stryczku.
Ta piątka spotyka się w Odessie, „mieście pełnym możliwości”, gdzie nieco z przypadku łączą swoje muzyczne siły. Gdy w grupie wybuchnie konflikt, o jak najbardziej uzasadnionym podłożu, to dostają od losu szansę zagrania koncertu życia. Będzie gorąco, muzykalnie, nostalgicznie i z napięciem.
Opowieść przepełniona miłością i mądrością
Jeśli znacie nazwisko Isaaca Bashevisa Singera i lubicie jego opowiadania dla dzieci i dorosłych, to „Klezmerzy” są albumem dla was. Jeśli nie, to sięgnijcie po dzieła Singera po lekturze komiksu Sfara. Obydwaj autorzy poruszają podobne tematy w swoich opowieściach i mówią o najważniejszych ludzkich emocjach w sposób wyważony i… prawdziwy. Jest w nich pełno odwołań do starych przypowieści, historii, za pomocą których z pokolenia na pokolenie przekazywano sobie życiowe mądrości.
To albumy, które są fantastycznym przykładem realizmu magicznego. O ironio, jest tu go momentami więcej niż w komiksie o gadającym kocie rabina. Jednocześnie czuć w powietrzu czas nadchodzących zmian, gdy nauka nabierze większego znaczenia i nada bieg otaczającej nas rzeczywistości.
Tzw. smaczku dodaje fakt, że teksty piosenek, które pojawiają się w komiksie, pozostawione są w oryginale – po hebrajsku i w jidysz. Sugeruję nie przeskakiwać przez te dymki, czekając, aż pojawi się coś po polsku, a niektórzy mogą się o to pokusić, ale postarać się wręcz czytać je na głos. By poczuć rytm, który kryje się za tymi słowami, a wtedy warto puścić hamulce wyobraźni o szczegółach opowieści, której temat tylko nakreślono kilkoma słowami.
Sfar bawi się ilustracjami
Wszystkie słowa, które pojawiają się w komiksie, mają charakter odręcznego pisma. Owszem, momentami trzeba bardziej się skupić, wysilić wzrok, zatrzymać. I nie wiem, czy to właśnie ten efekt chciał wywołać Sfar, stosując ten zabieg, ale z pewnością trzeba to zaliczyć na plus. Poza tym nadaje całej opowieści osobisty, wręcz nieco intymny, wymiar.
Od strony wizualnej ci, którzy znają styl Sfara, nie będą czuli się specjalnie zaskoczeni. Z kolei czytelnicy, dla których „Klezmerzy” będą pierwszą pozycją od tego autora, mogą poczuć się nieco zbici z tropu. Autor bowiem nieustannie bawi się warstwą wizualną. Powiedzieć, że jest dynamicznie, to nic nie powiedzieć. Sfar jest cudownie niekonsekwentny w swojej pracy i raz stawia na prymitywizm, któremu blisko do prac nie tyle amatora, co wręcz dziecka, a innym razem jest bardzo bliski realizmu.
Do tego pełna paleta barw, które przekazują nam czasem znacznie więcej, niż z pozoru mogłoby się wydawać. Nigdy jeszcze fioletowy nie był dla mnie tak przerażający jak w scenie ogniska w środku lasu („Podbój Wschodu”). Emocji tu pełno i mógłby nimi Sfar obdarować wielu artystów, którzy w swoich pracach, starając się oddać świat swoich kreacji jak najdokładniej, najładniej, o nich zapominają. Francuz tymczasem bawi się do tego stopnia, że niekiedy wszystko się zlewa, szczegóły (i tak liche jakby nie było) totalnie zanikają, a jednak mimo to „Klezmerzy” są niezwykle czytelną pozycją. A to moi drodzy wszystko za pomocą akwarel, tak, tych farb, z którymi większość z nas pewnie ostatni raz miała do czynienia w szkole podstawowej.
Dziko głupia akwarela
„Klezmerzy” to album niekiedy pełen chaosu, przez fakt wybranej przez Sfara techniki, ale z opowieścią, która chwyta za serce i wciąga w głąb siebie. Rzecz nie tylko warta przeczytania, ale także posiadania na półce. Warto też poświęcić te kilkanaście minut na lekturę słów od autora na temat jego relacji z tą techniką malarską. „Tak, akwarela nie jest inteligentna i dlatego ją lubię. (…) Jest głupia, ale dziko głupia! To ustawiczne kleksy między pomysłem, który mieliśmy, a wahaniami tworzywa naginającego się do naszego projektu”, a to tylko mały fragment eseju, który przybliża nas do artysty i jego pracy.
Dziękujemy wydawnictwu Kultura Gniewu za udostępnienie egzemplarza do recenzji.
Seria:Klezmerzy (#1)
Format:165×235 mm
Liczba stron:144
Oprawa:miękka
Druk:kolor
ISBN-13:9788366128217
Data wydania:23 sierpień 2019
Numer katalogowy:404127
Seria:Klezmerzy (#2)
Format:165×235 mm
Liczba stron:128
Oprawa:miękka
Druk:kolor
ISBN-13:9788366128224
Data wydania:23 sierpień 2019
Numer katalogowy:404128