Wydawnictwo Non Stop Comics dało czytelnikom chwilę poczekać na dalszy ciąg przygód Susan, Daisy i Esther. Na szczęście po roku możemy powrócić do Sheffield i ponownie eksplorować ekscentryczny świat brytyjskiego studiowania. Siódmy tom serii „Giant Days”, zatytułowany „Bądź dla niego miła, Esther”, przynosi stęsknionym fanom kilka niespodzianek.
Po staremu
Tradycyjnie dla serii przerwy między zeszytami (a więc także tomami zbiorczymi) nie są dłuższe niż kilka tygodni. Drugi rok studiów trwa więc dla bohaterek w najlepsze, a życie wydaje się stopniowo stabilizować. Susan wyleczyła zapalenie płuc i przekonała ukrywającego się przed matką ojca do powrotu do domu. Esther podjęła satysfakcjonującą pracę w sklepie z komiksami i wciąż rozgląda się (niezobowiązująco) za atrakcyjnymi chłopakami. Daisy upaja się swoim szalonym związkiem z nieprzewidywalną Ingrid, chociaż różnica charakterów coraz mocniej daje jej się we znaki.
Love is in the air
Głównym tematem siódmego tomu serii są związki w wielu postaciach. Album otwiera skomplikowany problem separacji rodziców Susan i usiłujący zaradzić katastrofie „sztab kryzysowy sióstr Ptolemy”. Esther z zapałem i poświęceniem dokonuje ideowej transformacji, by przypodobać się nowemu obiektowi swoich westchnień. Daisy próbuje znaleźć złoty środek dla swojej relacji z Ingrid, która staje się dla grzecznej prymuski zbyt wielkim obciążeniem fizycznym i psychicznym. Susan i McGraw zaczynają „wpadać na siebie” podejrzanie często. I nawet odrażający Dean Thompson znajduje kobietę swojego życia!
Po łebkach
Największą wadą siódmego tomu „Giant Days” jest wyczuwalny w scenariuszach pośpiech, a przez to – powierzchowność. John Allison stara się zamykać każdy nowy wątek w obrębie jednego zeszytu, co rodzi poczucie niedosytu. Kilka tematów zostaje przez to gwałtownie urwanych, a powaga niektórych scen idzie w drzazgi. Widać to zwłaszcza w epizodzie o problemach małżeńskich państwa Ptolemy, gdzie doraźne rozwiązanie zostaje wyciągnięte (dosłownie) z plecaka jako deus ex machina. W porównaniu z poprzednimi tomami widać tu więc lekki spadek formy, ale jeszcze nie zadyszkę.
Pora dorosnąć
Równocześnie jednak twórcy kontynuują podjętą w poprzednim tomie próbę nadania dojrzalszego tonu perypetiom studentek. Dziewczęta rozwijają się i dorastają, mierząc się z nieznanymi wcześniej wyzwaniami i przewartościowując swoje życiowe wybory. Szczególnie liczę na dalszy ciąg tych zabiegów w przypadku Esther, której najbardziej grozi utknięcie w roli dyżurnego „generatora dramy”. Na plus wychodzi również nieustanne rozbudowywanie drugiego planu i dawanie szansy na nowe oblicze nawet jednowymiarowym dotąd bohaterom.
Warto było
Chociaż mam tym razem parę uwag do Allisona, tak prace Max Sarin pozostają – jak zwykle – bez zarzutu. Świetna, żywiołowa kreska, przezabawna mimika, kilka miłych niespodzianek do wychwycenia w detalach tła. Wysokiej klasy cartoon, wzorcowy popis łączenia realizmu z przerysowaniem. Siódmy album „Giant Days” – podobnie jak wszystkie poprzednie – polecam, chociaż mam gorącą nadzieję, że numer ósmy wyrwie mnie z butów. Najgorsze, co mogłoby się teraz przytrafić serii, to spoczęcie na laurach.
Dziękujemy wydawnictwu Non Stop Comics za udostępnienie egzemplarza do recenzji.
Wydawnictwo: Non Stop Comics
Format: 170 x 260 mm
Oprawa: miękka
Papier: kredowy
Druk: kolor
Cena z okładki: 42,00 zł