RYCERZ CIERNISTEGO KRZEWU

Tylko rysowników żal

222x300

„Rycerz Ciernistego Krzewu” to jeden z najgłośniejszych projektów ostatnich kilku miesięcy. Seria wywiadów z twórcami na blogu „Półka z kulturą”, zwłaszcza po pełnych buty wypowiedziach scenarzysty projektu i atakach na środowisko komiksowe, była szeroko komentowana, a spotkanie z twórcami na Festiwalu Komiksowa Warszawa cieszyło się ogromną frekwencją. Czy jednak 40-stronicowy album, tworzony przez 23 osoby, wart jest medialnego szumu?

Mój tekst nie będzie recenzją sensu stricte, gdybym bowiem usiłował nie zdradzić zbyt wielu elementów – nieszczególnie zresztą rozbudowanej – fabuły, musiałbym ograniczyć się wyłącznie do oceny. Korzystając jednak z tego, że wiele elementów komiksu zostało już zaprezentowanych przez autorów w trakcie kampanii promocyjnej (łącznie z niemal wszystkimi planszami), a większość fabularnych niespodzianek zdradza opis wydawcy, postaram się dokonać raczej krytycznej analizy całego albumu od początku do końca.

UWAGA! TEKST ZAWIERA SZCZEGÓŁY DOTYCZĄCE FABUŁY I ZAKOŃCZENIA UTWORU!

Trzonem akcji „Rycerza Ciernistego Krzewu” jest krzyżackie oblężenie Lidzbarka Warmińskiego w trakcie wojny Polski z Zakonem w latach 1519 – 1521. Pomimo usilnych prób, wrażym najeźdźcom nie udało się zdobyć miasta – dzisiaj już wiemy, że to dzięki interwencji pierwszego w dziejach rodzimego herosa. Scenarzysta nie skupia się na zarysowaniu historycznego tła wielkiej bitwy Rycerza, właściwie ograniczając się do okruchów informacji, nie podając nawet dokładnej daty starcia. Czytelnik zostaje wprowadzony w akcję i poznaje wszystkie fakty już na pierwszych stronach komiksu. Na stronie pierwszej i drugiej poznajemy naszego protagonistę, przedstawionego za pomocą ramki narracyjnej: „Magnat Fryderyk ”. Absolutnie nie rozumiem zastosowanego tutaj chwytu, rodem z humorystycznych komiksów dla dzieci. Tego typu odautorskie uwagi, stosowane choćby przez Papcia Chmiela, doskonale sprawdzają się w komiksach ukazujących się w czasach PRL-u czy nawet w polskim tłumaczeniu „Kaczora Donalda” w kategorii żartu, mrugnięcia okiem do pamiętających działania cenzury rodziców. Kto miałby ocenzurować nazwisko magnata Fryderyka w wieku XVI? I w jakim celu? Skoro to i tak postać na wskroś fikcyjna, dlaczego nie wymyślić dla niej także jakiegoś nazwiska? Chyba że się mylę, a scenarzysta planował w dalszej perspektywie ujawnienie przynależności alter ego Rycerza do autentycznego rodu szlacheckiego. Kolejna ramka narracyjna informuje nas, kim jest rozmówca magnata – absolutnie niepotrzebnie zresztą. Nie jest tajemnicą, że przyjacielem i zbrojmistrzem Fryderyka jest Mikołaj Kopernik. Powtarzali to w czasie kampanii promocyjnej autorzy, mówi o tym opis na tylnej stronie okładki, wreszcie sam wizerunek astronoma (który, notabene, oczekując na przybycie Rycerza, obserwuje gwiazdy) jest doskonale rozpoznawalny, żywcem przeniesiony z płócien Matejki i banknotu tysiączłotowego z czasów Polski Ludowej. Mimo tego, by czytelnik na pewno nie miał żadnych wątpliwości, o tożsamości amatora teleskopu (wedle historycznej prawdy skonstruowanego lata później przez Galileusza, ale na potrzeby komiksu możemy przyjąć, że Kopernik – genialny wynalazca – także zbudował swój) informuje kolejna ramka narracyjna. Nie najlepiej świadczy to o szacunku scenarzysty dla inteligencji czytelnika.

Mikołaj w swojej osobie łączy zarówno bondowskiego M, jak i Q – nie tylko dostarcza Rycerzowi nowatorskie uzbrojenie (w tym wypadku „kule ogniste”, bliźniaczo podobne do dyniowych pocisków Green Goblina ze Spidermana), ale także wprowadza w szczegóły kolejnej misji. Sytuacja nie jest skomplikowana – pod Lidzbarkiem stoją krzyżackie wojska, którym towarzyszą Nieumarli – bezmyślne żywe trupy, wskrzeszone w laboratoriach Zakonu. Obecność Rycerza Ciernistego Krzewu jest zatem nieodzowna – zwłaszcza że, jak można wnioskować po reakcjach innych bohaterów na obecność herosa, wydaje się być on prawdziwą legendą.

Poświęcam wiele miejsca pierwszym sześciu stronom komiksu nie tylko dlatego, że są kluczowe dla fabuły. Powód jest prozaiczny – na pozostałych planszach niewiele się dzieje. W drodze z Olsztyna, gdzie ma miejsce spotkanie z Kopernikiem, Fryderyk wpada w zasadzkę. Zwabiony do dziwnego budynku (zrujnowanego dworku? Piętrowej wiejskiej chaty?) zostaje uwięziony wraz z czterema innymi mężczyznami, tak samo jak on zwabionymi na drodze z Lidzbarka. Olbrzymi jak szafy jegomościowie nie mogą wydostać się z pułapki, ponieważ… drewniane drzwi nie mają klamki od wewnątrz. Mimo tego, że uwięził ich podstępem mały chłopiec, a Fryderyk jest jego CZWARTĄ ofiarą, towarzysze niedoli, zamiast po prostu wyjść w momencie otwarcia przed nowo przybyłym drzwi lub w jakikolwiek sposób go ostrzec, wolą oddawać się hulance. Także Fryderyk, uzbrojony po zęby m.in. w ładunki wybuchowe, zwiesza smutno głowę, zamiast, najprościej w świecie, wyważyć drzwi czy nawet wysadzić ścianę. Oczywiście, może obawiać się zdradzenia w ten sposób swej sekretnej tożsamości i celowo udawać fajtłapę, jednak jeśli taki był zamysł scenarzysty, to nie został on zbyt dobrze zaprezentowany. Okazuje się, że chłopiec zamknął czterech przypadkowych mężczyzn w budynku, by sprzedać ich stacjonującym nieopodal Krzyżakom. Ci, co za niespodzianka, nie są zainteresowani przypadkowymi podróżnymi w chacie. Podpalają budynek, co sprawia, że Fryderyk traci skrupuły i wysadza drzwi, by uciec. Pokonuje gigantycznego zmutowanego wilka – kolejną obok Nieumarłych broń Zakonu i wreszcie – na 21 stronie, a więc w połowie komiksu – przebiera się w zbroję Rycerza Ciernistego Krzewu.

Cała „przygoda” z zasadzką wydaje się być absolutnie zbędna – ani nie dowiadujemy się niczego więcej o bohaterze, ani nie wpływa ona na dalszy przebieg fabuły. Widzimy jedynie, jak wygląda nasz przeciwnik, a więc przeklęci Krzyżacy, ucieleśnienie wszelkiego zła. Co warto odnotować – rycerze Zakonu przypominają raczej cepeliowską wizję z Fordowskiej ekranizacji powieści Sienkiewicza niż tych znanych z historii i ikonografii. Mało który rysownik trzyma się historycznej prawdy, co jest szczególnie widoczne w przypadku głównego złoczyńcy – Albrechta Hohenzollerna, obdarowanego gustowną, zawadiacką szramą na prawej stronie twarzy, by lepiej zasygnalizować, kto tu jest naprawdę zły.

Po dziwnej przygodzie następuje właściwa bitwa. Rysownicy z lepszym lub gorszym skutkiem starają się odmalować walkę Rycerza z Nieumarłymi, jednak ta, zapowiadana przez twórców jako główny walor ich komiksu, wypada straszliwie blado. Właściwie działania herosa ograniczają się do ciskania dynio-bomb i obserwowania, jak pozostający na bezpieczny dystans przeciwnicy efektownie płoną. Gdy pojawia się, niczym kawaleria w westernach, polska armia pod przewodnictwem karła (gościnne szeregi Najświętszej Rzeczypospolitej przyjmowały do swych armii przecież nie tylko wysokich, krzepkich mężczyzn), jej zadaniem jest właściwie dobicie resztki wskrzeszeńców, która jeszcze nie wyleciała w powietrze. By zakończyć zadanie, Rycerz wyprawia się samotnie do obozu Krzyżaków, gdzie – jak etos rycerski nakazuje – strzela umykającemu jak zając Hohenzollernowi w plecy. Komiks kończy się dramatycznym zawieszeniem akcji, zwiastującym kontynuację.

„Rycerz Ciernistego Krzewu” nie ma czytelnikowi niczego do zaoferowania. Pretekstowa fabuła, ograniczająca się do trzech scen (w tym jednej tak absurdalnej, że aż zbędnej), brak jakiegokolwiek napięcia i zerowa dramaturgia. Wymieniana jako atut ogromna liczba rysowników także nie działa na korzyść: ogromny rozrzut stylistyczny utrudnia czytanie, postaci nie przypominają siebie z poprzednich stron, a wymieszanie profesjonalistów z debiutantami działa zdecydowanie na niekorzyść tych drugich. Szukając jakichkolwiek pozytywów, muszę przyznać, że rozbawiło mnie imię konia Fryderyka i spodobało wykorzystanie postaci pojawiających się na ostatniej stronie. Jednak nie są to powody, by wydać pieniądze na Rycerza.

Rafał Kołsut

Rycerz Ciernistego Krzewu
Scenariusz: Dawid Kuca
Rysunek: Kamil Boettcher, Krzysztof Budziejewski, Kuba Grabowski, Mateusz Heldwein, Waldemar Juszczyk, Maciej Kachel, Grzegorz Kaczmarczyk, Kamil Karpiński, Tomasz Kleszcz, Dariusz Kukla, Konrad Kwiatkowski, Grzegorz Lubas, Łukasz Rydzewski, Sara Sapkowska, Małgorzata Stępień, Artiom Switko, Anna Helena Szymborska, Mariusz Topolski, Kamil Winczewski, Szymon Łopatka
Kolor: Kamil Karpiński
Wydawnictwo: Wydawnictwo Komiksowe
Liczba stron: 42
Format: 170×260 mm
Oprawa: miękka
Druk: kolor
Wydanie: I
Cena z okładki: 19,90 zł