Pierwsza księga serii Era Apocalypse’a skupiła się głównie na wydarzeniach, które doprowadziły do rządów tego wszechmocnego mutanta oraz powstania opozycji względem jego terroru. Tom drugi pokazuje, jak beznadziejna jest sytuacja, w której znalazła się ludzkość.
Krwawa Era Apocalypse’a
Apocalypse doprowadził do rządów mutantów w Ameryce Północnej. Oczywiście tylko tych mutantów jemu podległych. Reszta zostaje spacyfikowana, zamknięta lub zamordowana. Wielu również poległo we wcześniejszych walkach. Jednak nie cała nadzieja umarła. W wielu regionach i w samym pałacu tyrana pojawiają się grupki i pojedynczy bohaterowie, którzy spiskują przeciw niemu.
Drugi tom pokazuje właśnie działania tych kilku ekip bohaterów. Czas pierwotnej publikacji komiksu przypadł na szczyt popularności mutantów, więc scenarzyści mogli wybierać z wielu postaci i łączyć je w grupy wedle własnego uznania. Część istotnych bohaterów zginęła. Sporo zmieniło stronę konfliktu i walczy dla Apocalypse’a. Dawni wrogowie zostali zmuszeni do współpracy w obliczu zagrożenia dla egzystencji ich gatunku. Alternatywna rzeczywistość to idealne pole do popisu dla scenarzystów, którzy mogą dowolnie przestawiać pionki na szachownicy. W przypadku zwykłych serii superbohaterskich zazwyczaj nie ma aż tyle swobody.
Brak wpływu na rzeczywistość
Jest to też największy minus. Skoro to inny świat, wydarzenia, które się w nim toczą, nie wpływają na właściwe uniwersum. X-men po zakończeniu eventu wrócą do jakiegoś status quo. Nic poważniejszego się nie zmieni, a jeśli nawet, to za kilka lat zostanie odkręcone. Mimo wszystko jednak dobrze się czyta takie komiksy, pamiętając o tym i mając większy dystans do przedstawianych wydarzeń.
Dzieje się sporo. Magneto wysyła Nightcrawlera, żeby odnalazł mutantkę zdolną widzieć przyszłość, która potwierdzi rewelacje Bishopa o zniszczeniu rzeczywistości. Ta rzekomo przebywa w tajnej utopijnej enklawie zwanej Avalon. Gambit leci w kosmos, żeby znaleźć Kryształ M’Krann, co wikła jego ekipę w konflikt z Imperium Shi’ar. Collossus próbuje uratować siostrę. Rogue stara się zatrzymać pogromy organizowane przez mutanta o przydomku Holocaust (subtelność przekazu nie jest najwyraźniej cechą pożądaną w Marvelu). Quicksilver i Storm pomagają w ewakuacji ludności do wolnej Europy. Wolverine i Jean Grey pracują dla Rady Ludzkości, która myśli o zastosowaniu opcji nuklearnej przeciw Apocalypse’owi. Nate Grey działa w partyzantce zajmującej się napadaniem na transporty i fabryki. Oczywiście każdej z wymienionych postaci towarzyszy cała drużyna mutantów.
Knowania w obozie władzy
Najciekawsza jest chyba seria X-Factor, która zawiera najwięcej informacji o tym, co się stało ze światem. Pokazuje działania świty Apocalypse’a, która jak się okazuje, nie jest monolitem. Część jej członków ma własne plany dotyczące przyszłości. Wydarzenia są bardzo rozczłonkowane i najlepiej chyba będzie przeczytać całość, gdy już wyjdzie czwarty, ostatni tom Ery Apocalypse’a. Czytając na bieżąco, muszę się odwoływać do pierwszego tomu, żeby przypomnieć sobie, co działo się w danej odnodze eventu.
Noastalgia za latami dziewięćdziesiątymi
Rysunki to wciąż kwintesencja lat 90. i pokłosie rewolucji Image Comics. Wybija się Chris Bachalo w Generation Next. Coraz lepiej radzi sobie też Joe Madureira, wyraźnie inspirujący się mangą. Nie czytałem zbyt wielu komiksów z tamtego okresu, więc ciekawie jest zobaczyć coś więcej niż tylko internetowe wyimki. Rysunki mają jakiś urok, nawet jeśli niektóre rozwiązania bardzo się zestarzały. Część tomów była tworzona przez naprawdę spore ekipy, więc jest bardzo nierówno. W kilku zeszytach jest po trzech albo czterech tuszujących i tyluż rysowników. Widać, że priorytetem były terminy. Stąd też graficzna nijakość tych zeszytów.
Jeśli ktoś lubi superbohaterów (a zwłaszcza mutantów) i nie ma alergii na rysunki z epoki, to pewnie już ma ten tomik w swojej kolekcji. Jeśli nie, to mogę tylko polecić. Gdy zaczynałem zajmować się tą serią, nie oczekiwałem nic więcej niż rozrywkowa lektura i dokładnie to dostałem.
Dziękujemy wydawcy za udostępnienie komiksu do recenzji.
Konrad Dębowski