Hitman, tom 4 - okładka

Hitman, tom 4 – okładka

Podoba mi się, że Egmont, sięgając coraz głębiej do przepastnych archiwów DC Comics, stopniowo uzupełnia wszelkie luki. Dokańcza też serie, które przed laty zostały urwane albo wydane tylko częściowo. Jednym z takich tytułów jest Hitman Gartha Ennisa i Johna McCrea.

Żarty z superbohaterów

Hitman zaczął jako parodia superbohaterskiego komiksu i zdecydowanie wybijał się na plus w trakcie jałowej dla tego gatunku drugiej połowy lat dziewięćdziesiątych. W pierwszym tomie poznaliśmy Tommy’ego Monaghana i ekipę z baru Noonan’s oraz zagmatwane życie osobiste głównego bohatera. Kolejne tomy stopniowo odchodzą od czysto superbohaterskich potyczek w prześmiewczym stylu na rzecz innych gatunków, które jedynie doprawione są szczyptą supermocy.

Tom drugi jest utrzymany w klimacie pierwszego. Pojawiają się Green Lantern, Catwoman i demon Etrigan. Punktem kulminacyjnym zdaje się ostateczna walka z demonem Mawzirem. Po drodze Tommy rozprawia się ze zwierzakami-zombie. Najlepsze w całym tomie jest pojawienie się Ustępu Siódmego. To superbohaterska drużyna na miarę tej serii złożona z najdziwniejszych wykolejeńców. W tym Psiego Spawacza, który jak sama nazwa wskazuje, pokonuje przeciwników poprzez przyspawanie do nich psów.

Ustępują poważniejszej tematyce

Na początku każdego tomu, w którym występuje ta postać, pojawia się informacja, że została stworzona przez Steve’a Dillona. Wygląda to kuriozalnie obok informacji o twórcach Supermana czy Batmana i zawsze mnie niezmiernie bawi. Wydaje mi się, że Ennis i Dillon (gdy jeszcze żył) musieli mieć duży ubaw z tego, że raz do roku ten drugi dostaje od DC Comics jakieś drobniaki w ramach tantiem za każde nowe wydanie lub przedruk komiksów, w których występuje Psi Spawacz. O ile oczywiście tak zapisano w kontrakcie pomiędzy nimi i DC. W każdym razie wydaje mi się to bardzo w stylu tych twórców.

W kolejnych zeszytach jednak Garth Ennis coraz mniej czasu poświęca na wyśmiewanie superbohaterów, a wraca do dobrze znanej i lubianej przez niego tematyki wojennej. Noonan’s to bar skupiający głównie weteranów. Nie dziwią więc liczne wspominkowe opowieści o dawnych akcjach. Dzięki temu scenarzysta ma możliwość opowiadania historii o żołnierskim braterstwie, honorze i męskiej przyjaźni. Jest przy tym odrobinę sentymentalny, ale raczej nie gloryfikuje wojny. Pokazuje ją ze wszystkimi jej obrzydliwymi konsekwencjami. Zresztą te wszystkie tematy wracają w trakcie „zwykłych” potyczek Tommy’ego i jego kumpli z mafiosami, płatnymi mordercami, dinozaurami i kosmitami. Tak jak kiedyś byli towarzyszami broni w rozmaitych konfliktach, tak teraz razem walczą z najróżniejszymi przeciwnikami.

Tommy to mimo wszystko romantyk

Innym tematem jest życie osobiste i romantyczne relacje głównego bohatera. Toczy się równolegle do strzelanin i wybuchów oraz jest równie zagmatwane. Jakoś to uczłowiecza tę postać i sprawia, że mamy jej pełniejszy obraz. Poza tym w jednej z moich ostatnich recenzji wspominałem o istotności pokazywania obyczajowych aspektów życia bohaterów w wielu klasycznych komiksach gatunku. Hitman jest kolejnym dowodem na to, że nie samą rozwałką człowiek żyje. Trochę mniej też humoru w kolejnych zeszytach, a robi się trochę ciężej. Głównie przy okazji śmierci kolejnych bliskich Tommy’ego oraz poznawania jego niewesołej przeszłości.

 

Stały wysoki poziom rysunków

Komiks cały czas rysuje John McCrea. Wydaje mi się, że z każdym kolejnym zeszytem jest coraz lepszy. Rysunek staje się też coraz mniej cartoonowy, a bardziej realistyczny. Jednak postacie pozostają plastyczne i żywe, nie zamyka się ich w sztywnych kanonach anatomicznych. Wydaje mi się, że ma chwilę fascynacji Mikiem Mignolą. Możliwe, że to jedyny inny twórca, który rysuje tyle cienia na postaci Supermana. Kolorystka Carla Feeny tworzy z nim świetny duet. W zależności od podejmowanego tematu dominują bardziej jaskrawe kolory (superbohaterskie starcia) lub bardziej stonowane brązy, zieleń, beż czy szarości w scenach wojennych. Nie nadużywa też gradientów i tandetnego cieniowania, które psuje rysunki w Boys. Wybiera raczej płaski kolor, słusznie zauważając, że John McCrea, gdy chce coś przyciemnić, po prostu robi to tuszem.

Raczej nie stosuje wiele kreskowania, żeby stworzyć półcienie. Jeśli już, to wykorzystuje tę technikę do urozmaicenia tła i nadania mu jakiejś faktury. Najczęściej jednak operuje wysokim kontrastem. Coś jest albo ciemne, albo jasne. Sądzę, że świetnie czytałoby się Hitmana w czerni i bieli. Bardzo cenię rysowników, którzy tak podchodzą do tworzenia komiksów. Często też operuje konturem postaci. Okładka z Hitmanem i Ringo Chenem, na której ich zarys widzimy na krwistoczerwonym tle, jest jedną z moich ulubionych w tej serii.

Hitman, tom 3 - okładka

Hitman, tom 3 – okładka

Świetna rozrywka

Jeśli musicie czytać o jakichś superbohaterach, to polecam Hitmana. Ewentualnie coś od Marka Millara, albo Chłopaków, Top 10, albo Toma Stronga. W każdym razie coś z większą swobodą twórczą niż przygody największych bohaterów. To często znacznie lepsze komiksy. Są łatwiejszymi w odbiorze zamkniętymi całościami. Nawet w przypadku wyśmiewania gatunku często są lepszymi opowieściami od jego głównych przedstawicieli. Wydaje mi się, że około 60 zeszytów, czyli jakieś pięć lat comiesięcznych zeszytów, to idealna długość serii dla Gartha Ennisa. Wiele jego serii kończy się w tych okolicach po zgłębieniu konceptów, jakie za nimi stoją. To pewnie dobrze, bo gdyby pisał je dłużej, mógłby zacząć przynudzać, jak jakiś Batman. Mimo wszystko trochę szkoda, że został już tylko jeden tom Hitmana do wydania.

Dziękujemy wydawcy za udostępnienie komiksu do recenzji.

Konrad Dębowski