Armada, tom 1 - okładka

Armada, tom 1 – okładka

Chwalebne jest to, że Egmont wraca do serii już kiedyś przez siebie wydanych i wypuszcza je na rynek w nowej formie, przez co potencjalni czytelnicy zniechęceni przykładowo słabą dostępnością niektórych starszych tomów też mogą się zapoznać chociażby z serią Armada autorstwa JD Morvana i Philippe’a Bucheta.

Wyrwana z raju

Armada opowiada o przygodach Navis. To młoda dziewczyna wyrwana ze swojego świata. Świata fantastycznej przyrody, w którym wiedzie żywot pierwotnego człowieka. Porwana, wpada w orbitę zainteresowań agentów tytułowej Armady. To flotylla statków zamieszkanych przez różne rasy kosmitów. Poszukują niezamieszkałych planet, na których mogliby się osiedlić. Jednym z miejsc, gdzie wysyłają swoje sondy i agentów, jest planeta, na której mieszka Navis.

Pierwszy tom, z czterech zebranych w tym wydaniu, koncentruje się na głównej bohaterce. Pokazuje jej waleczność, zadziorność, ale też emocjonalną stronę w zmaganiach z najeźdźcami, którzy pomimo tego, że planeta jest zamieszkała, chcą ją zmienić tak, żeby była odpowiednia dla ich ciepłolubnych organizmów. Oczywiście rezultatem takiej zmiany byłoby zniszczenie jej obecnej flory i fauny. Dalsze tomy nieraz wracają do zasad, jakimi kieruje się Armada przy kolonizacji, i do tego, jak często bywają łamane przez jej skorumpowanych zarządców.

Armada - przykładowa strona

Armada – przykładowa strona

Dziedziczka dobrych tradycji

Navis wiele zawdzięcza Barbarelli, która w trakcie swoich przygód często gubi elementy garderoby. W Armadzie nie jest to nagminne i komiks koncentruje się na innych aspektach bohaterki niż te „namacalne”, ale czasem się zdarza. Więcej jest w niej Laureliny z Valeriana, która wyrwana ze swojego czasu i miejsca zostaje wrzucona w futurystyczne zmagania. Podobnie bohaterka Armady. Obie błyskawicznie i świetnie odnajdują się w nowej roli i nieznanym otoczeniu. W Armadzie każdy odcinek oddzielony jest od poprzednich pewnym okresem i historia jest tak prowadzona, że nie mamy wrażenia, że z bohaterką nic się wtedy nie dzieje. Jednocześnie postacie i zjawiska są wprowadzane na tyle dobrze, że nie czujemy, że pojawiają się znikąd.

Drugi tom wprowadza nas w arkana działania Armady. Poznajemy też potencjalnych oponentów bohaterki, którzy są wpływowymi członkami flotylli. Wygląda na to, że powrócą w kolejnych odcinkach. Kolejne dwa tomy to już przygody na innych planetach, które Navis odwiedza. Trochę szkoda, że pomimo ogromnej wyobraźni autorów w tworzeniu odmiennych ras i światów pozostajemy w kręgach bardzo ludzkich. Jedna z planet przypomina Francję z czasów Komuny Paryskiej lub rewolucyjną Rosję. Inną jeden z bohaterów dosłownie nazywa średniowieczną planetą. Czyli pomimo całego fantastycznego sztafażu komiks porusza problemy nam dobrze znane.

Armada - przykładowa strona

Armada – przykładowa strona

Przyzwoita przygodówka

Nie wiem, czy to ja czytałem ostatnio zbyt wiele o konfliktach klasowych i problemach kolonialnych, więc mogę być znużony tematyką. Akurat w tym wydaniu nie porwało mnie takie rozwiązanie. Podejście wydaje mi się niezbyt zniuansowane i pobieżne, ale to może być mój problem, a seria jest przeznaczona raczej dla nastoletniego czytelnika, który pewnie nie słucha czterystuodcinkowych podcastów o rewolucji francuskiej czy Archipelagu Gułag w ramach relaksu.

Mimo tego, to bardzo przyzwoita seria przygodowa. Początkowe tomy stawiają fundamenty pod wiele potencjalnych fabuł dla kolejnych odcinków. Zapewne kolejne tomy oznaczają dalszą eksplorację i przygody na obcych planetach. Ciągle tajemnicą pozostaje pochodzenie Navis. Wydaje się, że jest ostatnią albo jedną z ostatnich istot ludzkich we wszechświecie, więc sądzę, że będzie próbowała to rozwikłać. Bohaterka stoi też ością w gardle wielu ważnym osobistościom w Armadzie i nie daje się okiełznać skostniałym zasadom. To również może napędzać kolejne odcinki. Jeśli podobał się wam wspomniany Valerian albo po prostu lubicie czytać przyzwoite przygodowe science-fiction, jest to seria dla was.

Dziękujemy wydawcy za udostępnienie egzemplarza do recenzji.

Konrad Dębowski