Znajdujemy ich, gdy są już martwi Ala Ewinga (Nieśmiertelny Hulk) i Simone di Meo (Power Rangers/Teenage Mutant Ninja Turtles) to kolejny świeży komiks wydawnictwa Boom!, który wydało w Polsce Non Stop Comics.
Już na początku kiks, bo na okładce pozostawiono pierwotny tytuł. Zdaję sobie sprawę, że mógł to być wymóg wydawcy albo po prostu nie dostarczono materiałów, żeby zrobić polską wersję, ale dużo lepsze byłoby wyeksponowanie polskiego tytułu.
Umierający kosmos
Poza tym w gruncie rzeczy drobiazgiem jest całkiem nieźle. Historia opowiada o dalekiej przyszłości, gdy ludzkość skolonizowała wszechświat i w dużej mierze wykorzystała jego zasoby naturalne. Bohaterowie są członkami załóg pozyskujących surowiec z ciał martwych gigantów, które pojawiają się w przestrzeni kosmicznej. Początkowo myślałem, że te istoty będą stworzone z nieorganicznych związków. Okazuje się, że surowcami są tkanki gigantycznych humanoidów.
Pozyskane w ten sposób zasoby są warte olbrzymie pieniądze, więc nie dziwi ogromna konkurencja wśród załóg. Należy do tego dodać dominację ogromnej korporacji, która dysponuje najlepszymi statkami oraz zapewnia sobie dostęp do najbardziej lukratywnych części kosmicznych zwłok. Reszta dostaje to, co uda im się zdobyć w systemie rezerwacji. Nadzór nad nim i nad poprawnym przebiegiem wydobycia pełnią siły porządkowe. Bezwzględnie rozprawiają się z wszelkimi przejawami łamania zasad.
Pełen chaosu
Jedną z tych zasad jest zakaz oddalania się od floty. To właśnie zamierza zrobić Kapitan Malik, który od małego marzy o znalezieniu żywego boga. Okazuje się, że w przeszłości on i jego rodzina mieli problemy z władzą. To rzutuje na jego relacje z Paulą Richter, jedną z najbardziej zaciekłych strażniczek prawa. Pierwszy tom właściwie stanowi wstęp do całej opowieści i tłumaczy porządek świata oraz relacje interpersonalne w obsadzie.
Robi to w dość zawiły sposób. Sporo tu retrospekcji oznaczonych jedynie datą ukrytą gdzieś w narożniku strony, a bohaterowie są podobni do siebie lub noszą podobne kombinezony, więc czasem ciężko się na pierwszy rzut oka połapać. Simone di Meo bardzo często korzysta ze zbliżeń, co podkreśla emocje postaci. Jednak ten sposób kadrowania powoduje, że zazwyczaj nie można określić, w jakiej części statku są bohaterowie, w jakiej relacji przestrzennej pomiędzy sobą pozostają i jak względem siebie położone są same pojazdy kosmiczne. Nie pomaga to w odczytaniu akcji i wymusza cofanie się o kilka stron, żeby ją lepiej zrozumieć.
Kolorowy wszechświat
Trzeba mu jednak przyznać, że gdy mamy do czynienia z dwiema postaciami, stara się każdej przyporządkować jakiś kolor, żeby na pierwszy rzut oka było widać, kogo dotyczy dany panel. Stara się też różnicować kolory na przylegających panelach, jeśli pokazują antagonistów albo tylko inne miejsca czy postacie. Przyporządkowanie koloru do postaci nie jest stałe, więc nie jest to idealne rozwiązanie.
Większość efektów rysownik i jego pomocniczka w kolorowaniu Mariasara Miotti osiągają właśnie kolorem i komputerowymi efektami świetlnymi. Blask paneli sterujących, laserów i rozbłyski wybuchów wyglądają naprawdę dobrze. Niestety dominującym kolorem jest czerń. Kokpity statków, stacje kosmiczne i sam kosmos są mroczne. Możliwe, że jest to celowe zagranie mające pokazać, jak nieprzyjazna jest przestrzeń kosmiczna. Jednak nie jest to czerń stuprocentowa. Ta występuje chyba tylko w liniach oddzielających panele. W komiksie miesza się z innymi kolorami, przez co wszystko jest ciemnawe, nieostre i brakuje kontrastu. Co w połączeniu ze sporą ilością ładnych, ale nadużywanych efektów świetlnych powoduje, że rysunek traci na czytelności. Całość wygląda bardziej jak stopklatki z wybajerzonego w kosmos filmu animowanego niż komiks.
Ciekawy koncept, nie bez wad
Trochę szkoda tego braku czytelności, bo poza tym rysunki są naprawdę fajne i widowiskowe, a sama historia całkiem intrygująca. Podobają mi się koncepcje niskoenergetycznych, umierających wszechświatów, gdzie życie to właściwie przedłużanie agonii. Al Ewing wykreował bardzo pesymistyczny, ale ciekawy świat i interesujące koncepty nim rządzące. Miejmy nadzieję, że w kolejnych tomach będą bardziej wyraziste.
Konrad Dębowski