Maska Omnibus numer jeden duetu John Arcudi i Doug Mahnke to kolejna klasyczna seria, która ukazała się na naszym rynku. Tę lukę zapełniło Non Stop Comics wydaniem zbierającym trzy tomy przygód tego bohatera (?).
Antybohater
Znak zapytania jest jak najbardziej na miejscu, bo w przeciwieństwie do Maski z filmu lub serialu animowanego u komiksowego pierwowzoru ciężko znaleźć bohaterstwo. Tytułowa maska wyzwala u jej posiadaczy same najgorsze instynkty drzemiące w ich podświadomości. Ci, którzy są pod jej wpływem, odrzucają wszelkie normy społeczne i dążą jedynie do spełniania swoich zachcianek. Najczęściej zostawiając po sobie trupy i zgliszcza. Tylko przypadkowo duża część ofiar to gangsterzy i kryminaliści.
Pierwszym posiadaczem maski jest Stanley Ipkiss. W filmie i kreskówce pokazany raczej jako poczciwy przegryw. Jest stłamszony przez otoczenie, nic mu w życiu nie wychodzi, a maska jest przedstawiana bardziej jako narzędzie do pokonania własnych słabości i realizacji swojego potencjału. Komiksowy Stanley jest równie żałosnym popychadłem, ale taki stan rzeczy budzi w nim raczej złość i urazę wobec reszty społeczeństwa. Te cechy zostają zwielokrotnione, gdy nakłada maskę, dlatego raczej ciężko postrzegać go jako pozytywnego bohatera. Posiadając nadludzką moc, chce się odegrać na świecie. Trochę jak Peter Parker, zanim otrzymał brutalną lekcję o mocy i odpowiedzialności, jaka się z nią wiąże.
Maska – agent chaosu
Stanley nie zdążył się tego nauczyć, bo maska ma tę właściwość, że doszczętnie rujnuje życie jej posiadaczy. Najczęściej kończą w szpitalu lub na cmentarzu. Kolejni dzierżący jej moc dość szybko to zauważają i chcą ją zniszczyć albo jej się pozbyć. Pojawia się jednak przeciwnik, którego bez jej pomocy nie da się pokonać. Walter jest prawie niezniszczalnym dryblasem o aparycji potwora Frankensteina. To idealny przeciwnik dla głównego bohatera. Maska dysponuje bowiem mocami rodem z kreskówek Looney Tunes. Zwykli gangsterzy nie mają żadnych szans w spotkaniu z tą postacią. Starcie tytanów pokazuje, jak faktycznie wyglądałaby okolica po walce tak potężnych istot. Efekty są bliższe zeszytowi Miracleman #15 niż przeciętnemu komiksowi superbohaterskiemu, który poza nielicznymi wyjątkami przemilcza straty w ludziach i mieniu wywołane przez walki nadludzi.
Maska jest jednocześnie dzieckiem i parodią komiksów z lat dziewięćdziesiątych. W tym okresie dominowali antybohaterowie z groteskowo przerysowaną bronią palną w ręku. Najpopularniejszą nową postacią z tamtych lat jest Lobo. To tej postaci Maska zawdzięcza najwięcej. W Lobo chodziło o świetnie narysowaną (Simon Bisley!) zabawę, rozwałkę, gnaty i muskuły oraz dużo czarnego humoru. Mniej istotna była jakaś sensowna fabuła i logiczne ciągi przyczynowo-skutkowe. Tak samo jest w Masce, co nie powinno dziwić, bo ta postać jest chaotycznym archetypem, którego nie obowiązują żadne zasady ludzkie ani prawa natury.
Prawie Lobo
Wydaje mi się jednak, że Lobo mimo wszystko miał więcej uroku. W Masce autorzy starają się stworzyć jakiś świat przedstawiony, obsadę, która jest czymś więcej niż żartem, oraz prowadzić jakąś większą historię. Nie wiem, czy nie lepiej sprawdziłaby się większa epizodyczność i koncentracja na feerii przemocy i wizualnych gagów. Z drugiej strony szersza fabuła sprawia, że seria nie jest nudna i powtarzalna.
W pierwszym tomie rysunki wyglądają, jakby były autorstwa utalentowanego amatora. Co raczej nie powinno dziwić, bo to jedno z pierwszych profesjonalnych zleceń Douga Mahnkego. Dość szybko widać jednak poprawę w warsztacie. Najbardziej podobały mi się rysunki w drugim tomie zebranym w omnibusie. Widać w nich ewidentną inspirację komiksem europejskim i Geoffem Darrowem. Założę się, że Mahnke, rysując, był pod dużym wpływem Hard Boiled, które ukazało się tuż przed okresem, w którym pracował nad komiksem. W trzecim tomie ten wpływ raczej znika, ale to może wynikać z tego, że tusz nakładają inni rysownicy.
Pozorna wywrotowość
Szczerze mówiąc, Maska chyba najlepiej sprawdziła się w formie serialu animowanego. W komiksie trochę irytuje antypatyczność większości bohaterów, bo maska wpada najczęściej w ręce kompletnych świrów i wykolejeńców. Pomimo pozornej wywrotowości, dużej dawki przemocy i bycia na bakier z zasadami oraz dobrym smakiem ma raczej konserwatywny wydźwięk. Tematem jest konflikt id (podświadome popędy) z superego (zasady społeczne ograniczające popędy). Patrząc na to, co dzieje się z życiem postaci, które nagle są w stanie zrealizować wszelkie swoje zachcianki i najczęściej się w tym zatracają, dochodzi się raczej do wniosku, że pewne zasady i hamowanie swoich popędów są jednak konieczne dla współistnienia, bo indywidualne pragnienia wszystkich są nie do pogodzenia. To nie współgra z chaotyczną i anarchistyczną nadbudową. U mnie powodowało lekki dysonans w trakcie lektury.
Mimo to cieszę się, że zapoznałem się z tym tomem, bo wypełnia kolejną lukę w mojej komiksowej edukacji. Bardzo dobrze było też porównać z realizacjami konceptu w innych mediach. Jeśli ktoś lubi czarny humor i dużo widowiskowej rozwałki, to pewnie komiks mu się spodoba bardziej niż mnie.
Konrad Dębowski