Pierwszy tom X-Statix to najnowsza propozycja dla miłośników przygód marvelowskich mutantów od wydawnictwa Mucha Comics. Większość zeszytów stworzył tercet Peter Miligan (scenariusz), Mike (rysunki) i Laura (kolor) Allredowie.
Rysunki inne niż konkurencja
Gościnnie pojawia się też kilku innych uznanych rysowników. Między innymi Paul Pope, Duncan Fegredo i Darwyn Cooke. Jednak o wyglądzie tego tomu i całej serii decydują głównie Allredowie. Rysunki to świetna popartowa zabawa. Pełna jaskrawych kolorów i odważnych, wyrazistych linii. Idealnie sprawdza się w konwencji superhero. Trzeba też pamiętać, jakim szokiem musiał być taki styl dla przeciętnego czytelnika komiksów Marvela.
W tym okresie wzorce w tym gatunku wyznaczał tandem Jim Lee i Scott Williams. Ich styl można w skrócie opisać jako wyidealizowany realizm z dużą liczbą szczegółów. Staranny, dokładny, czasem wręcz kliniczny styl tuszowania Williamsa znalazł niezliczone rzesze naśladowców i kopistów. Pod koniec XX wieku pojawili się rysownicy tacy jak John Cassaday czy Bryan Hitch, których prace były kolejnym etapem ewolucji tego sposobu rysowania. Najczęściej ich rysunkom towarzyszy realistyczny komputerowy kolor. Właściwie podobny styl dominuje do dzisiaj w mainstreamowym komiksie amerykańskim.
Masa ciekawych projektów
Na tym tle zdecydowanie wybija się Mike Allred, który zaczynał od własnej serii Madman, publikowanej przez Dark Horse. Jego rysunki cechują wyraziste kontury i niewielka liczba szczegółów. Jego postacie są też zawsze w ruchu. Zaskakuje ich dynamika i liczne postury i gesty, które prezentują. Przez to wizualnie nigdy nie jest nudno. Jeśli chodzi o kolor, to Laura Allred korzysta z płaskich, wyrazistych kolorów. Bardzo oszczędnie stosuje ich odcienie do modelowania trzeciego wymiaru. Całość nawiązuje bardziej do komiksów oraz ilustracji z lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych. Warto też pochwalić proste, ale pomysłowe projekty postaci. Każdą łatwo rozpoznać po sylwetce. Wyraziste, odmienne kolory strojów, skóry, futra czy łusek, którymi są pokryte, sprawiają, że ciężko je ze sobą pomylić.
Wraz ze startem serii zaistniała potrzeba, żeby stworzyć tych postaci naprawdę dużo. Głównie po to, żeby bez większego problemu móc zmieniać skład i kształt drużyny. Pierwsza grupa zadebiutowała jeszcze jako X-Force w zeszycie 116 serii o tym samym tytule. W poprzednim numerze dobrze znana wszystkim drużyna stworzona jeszcze przez Roba Liefelda ginie w spektakularnej eksplozji. Pierwsze zeszyty tej serii sprzedawały się w milionowych nakładach, ale po boomie spekulacyjnym X-Force nigdy nie wróciła na czołówki list sprzedaży.
Eksperymenty Marvela
Dlatego też po powrocie Marvela z limbusa bankrutów nowy zarząd firmy uosabiany przez redaktora naczelnego, Joe Quesadę, podjął decyzję o odświeżeniu tej i innych serii. Na potrzeby tej serii ściągnął więc redaktora Axela Alonso z Vertigo oraz niezależnych twórców takich jak Peter Milligan i Mike Allred. Ci postanowili w bardzo drastyczny sposób zerwać z przeszłością. Tylko po to, żeby wymordować większość nowej grupy w zeszycie, w którym zadebiutowała.
Nie do końca się to spodobało czytelnikom serii, którzy chcieli powrotu swoich ulubionych bohaterów. Co zresztą Milligan wyśmiewa w jednym z pierwszych zeszytów. Bo X-Statix od samego początku jest satyrą. Członkowie drużyny są celebrytami. Każdy ma swojego agenta i kontrakty reklamowe, co nie pozostaje bez wpływu na działania całej ekipy. Zarabianie pieniędzy, sława i blichtr są głównym celem zespołu, a superbohaterstwo to jedynie środek do ich osiągnięcia. Właściwie wszystko służy temu, żeby o zespole mówiono w mediach. Śmierć członków, castingi na nowych bohaterów, relacje pomiędzy członkami zespołu. Gdy seria powstawała, kultura celebrytów (czyli ludzi znanych z tego, że są znani) właściwie się rodziła. Obecnie ma się lepiej niż kiedykolwiek i to sprawia, że wszystko pozostaje zaskakująco aktualnym i świeżym, ale też bardzo zajadłym komentarzem na temat tych zjawisk.
Satyra na celebrytów
Dotyka też polityki tożsamościowej, która sama w sobie nie jest niczym złym, ale w rękach korporacji i celebrytów sprowadza się do pustych haseł i gry pozorów. Dostaje się także samemu przemysłowi komiksowemu, który w pewnym momencie skupił się bardziej na tym, żeby o komiksach było głośno, niż by robić przy okazji dobre komiksy. W jednym z zeszytów pojawia się Wolverine, który już na okładce stwierdza, że zrobił to tylko po to, żeby podnieść sprzedaż. Milligan jest na tyle sprawnym scenarzystą, że pomimo satyrycznego nastawienia stworzył ciekawe, wielowymiarowe postacie, którym z biegiem czasu bardziej współczujemy niż nimi pogardzamy.
Początki rządów Joego Quesady były bardzo ciekawym okresem w Marvelu. Próbowano wtedy zrewitalizować i odświeżyć co ważniejsze grupy tytułów. Efektem tego jest choćby New X-Men czy właśnie X-Statix. Eksperymenty nie zawsze trafiają w czytelnicze gusta, ale są to ciekawe i nowatorskie podejścia do komiksu superbohaterskiego, z którymi warto się zapoznać. Z kolei miłośnikom bardziej standardowych przygód mutantów zawsze pozostaje Era Apocalypse’a.
Dziękujemy wydawcy za udostępnienie egzemplarza do recenzji.
Konrad Dębowski