47 strun. Część pierwsza to nowa pozycja Timothé Le Bouchera, którego Pacjent i Dni, których nie znamy już są dostępne na naszym rynku (wszystkie trzy od Non Stop Comics). Stały na bardzo wysokim poziomie i spotkały się z bardzo ciepłym przyjęciem czytelników.
Dobry odbiór wspomnianych komiksów trochę dziwi, bo był to wówczas debiutant, kompletnie nieznany na naszym rynku i też stosunkowo młody twórca. Rzadko się zdarza, żeby od razu przekonał do siebie czytelników. Oczywiście, gdy poszperać, to można znaleźć jego starsze komiksy i już po kilku przykładowych stronach widać, że nie są tak dobre jak te, które ukazały się u nas. Skupmy się jednak na najnowszej propozycji tego autora – 47 strun.
Ekscentryczna propozycja
Tytuł nawiązuje do zakładu młodego Ambroise’a z ekscentryczną śpiewaczką. Obrzydliwie bogata Francesca Forabosco upatruje go sobie na ciekawą zabawkę, ale chyba ma też wobec niego inne, bardziej przyziemne zamiary. Obiecuje mu 47 strun i nową harfę, gdy uda mu się wykonać tyleż samo rozmaitych i nietypowych zadań. Chłopak jest bowiem harfistą i od lat zbiera na nowy instrument. Jest też nowym członkiem lokalnej orkiestry. Jedyną znajomą w nowym miejscu jest jego siostra, perkusistka w tym zespole muzyków.
Sam Ambroise jest raczej aspołeczny i ciężko nawiązuje nowe znajomości, więc trudno mu się odnaleźć w nowym środowisku. Zwłaszcza że każdy zdaje się mieć wobec niego niecne zamiary i chce wykorzystać go do własnych celów. W orkiestrze są wzajemnie zwalczające się grupki interesów, które próbują go zwerbować. Mniej lub bardziej podstępnie. Chociaż naturalnie początkowo dołącza do grupki znajomych swojej siostry. Skupia rozmaite osoby nietypowe, czy to pod względem orientacji, czy też innych cech.
W sieci
Równie niecne zamiary zdaje się mieć Francesca, która poza byciem majętną śpiewaczką jest też osobą zmiennokształtną. Ambroise staje się jej celem już na samym początku komiksu i stopniowo podstępnie omotuje go swoją siecią. Niczym drapieżnik obezwładniający ofiarę. Co zresztą autor pokazuje dość dosadnie w pierwszej scenie, gdy nudzi ją złapana ryba i dostrzega nową ofiarę w chłopaku. Pomimo tego, że podejmuje bardzo niepokojące i nieetyczne działania w celu zdobycia jego zainteresowania, czasem pokazuje też bardziej ludzkie oblicze. Nie wiadomo do końca, jaki jest konkretny cel jej działania.
Intryga jest bardzo tajemnicza i zagmatwana. Dopiero pod koniec tomu sprawy relacji Franceski i Ambroise’a łączą się z niesnaskami wewnątrz orkiestry. Fabuła toczy się trochę ślamazarnie i właściwie tylko wtedy przyspiesza. Innym takim momentem jest przyjęcie rodem z Oczu szeroko zamkniętych, które częściowo wyjaśnia, o co chodzi ze zmiennokształtnością. Jednak ostatecznie na końcu czytelnik zostaje pozostawiony z większą liczbą pytań niż odpowiedzi. Autor kończy też w bardzo interesującym momencie, więc nie mogę się doczekać drugiej części.
Ciekawe rysunki
47 strun jest też bardzo sprawnie narysowanym komiksem. Autor pozostaje w kręgu realizmu, ale uproszczonego jakby na potrzeby animacji. Linie „tuszu” służą tylko obrysowaniu postaci, a całą resztę efektów zapewnia kolor. Czasami jedynie w tle autor całkowicie porzuca obrysy, korzystając tylko z koloru, żeby nie odwracać uwagi od postaci na pierwszym planie. Tusz jest wyżej w cudzysłowie, bo z tego, co mi wiadomo, autor korzysta z cyfrowych technik.
Le Boucher stosuje raczej standardowy podział na panele. Najczęściej są to trzy rzędy paneli o różnym rozmiarze. Jedynie w bardziej emocjonujących scenach stosuje zaburzenie tej siatki. Przykładowo, gdy Ambroise gra na harfie, rysunek wizualizuje targające nim emocje lub dwustronicowa ilustracja, gdy na przyjęciu ekscentryków pijany chłopak wpada do pokoju, gdzie dzieją się naprawdę dziwne rzeczy. Podstawą jest więc przejrzyste opowiadanie historii. Nawet gdy bohater jest wśród setki tak samo ubranych i zamaskowanych postaci, można go rozpoznać przez rozdarcie na nieumiejętnie założonej masce. Rysunek i sposób prowadzenia narracji nie wprowadza więc niepotrzebnego zamieszania.
Komiks dla dorosłych
Warto też zaznaczyć, że rysunki są bardzo zmysłowe. Postacie, ich spojrzenia, gesty wydają się bardzo rozerotyzowane. Nawet w przyziemnych sytuacjach. Autor nie stroni też od, całkowicie naturalnych i wynikających z fabuły, scen seksu i nagości, co jest miłą odmianą po pruderyjnych komiksach amerykańskich, które ostatnio czytałem. Taka cecha rysunku nie powinna dziwić, jeśli weźmiemy pod uwagę, że jednym z tematów jest pragnienie. Tylko czego? Seksu? Zrozumienia? Miłości?
Wydaje się, że autor może też podejmować tematykę tożsamościową. Sama natura zmiennokształtnej skłaniałaby ku temu, gdyż nie ogranicza się ona do przyjmowania postaci kobiecych. Niby są też nieheteronormatywni członkowie orkiestry, ale nie poznajemy ich na tyle dobrze, żeby zagłębiać się w ich podejście do tego tematu. Po prostu jest to jedna z cech niektórych bohaterów drugoplanowych.
Tak po prawdzie, z interpretacjami wypadałoby poczekać na całość komiksu. Pomimo sporych rozmiarów to dopiero połowa historii. Jak już pisałem, przerwanej w bardzo interesującym momencie. Podobnie jak wcześniejsze komiksy autora 47 strun to interesujący dramat psychologiczny. Tym razem zawiera również wątek nadnaturalny, ale służy on do opowiadania dojrzałych historii o ludziach i ich relacjach.
Konrad Dębowski