„CZŁOWIEK-PAJĄK” 2/90
GONIĄC PRZESZŁOŚĆ, CZYLI ZE SPÓŹNIONEGO LISTU DO TM-SEMIC
Szanowna Redakcjo,
drogi Arku!
Na początku mego listu chciałbym zaznaczyć, że spełniacie moje marzenia dotyczące ilości i jakości dostępnych komiksów. Jeszcze żadne polskie wydawnictwo nie drukowało tylu i tak bardzo ciekawych tytułów. Nie zgadzam się ze zdaniem niektórych czytelników, że wydajecie tylko płytkie, tandetne historyjki, w których „spuszczanie łomotu” negatywnemu bohaterowi jest głównym elementem. Jeżeli jest to centralny punkt w Waszych komiksach, to jest również we współczesnych filmach, a przecież chodzimy do kin nie tylko dla adrenaliny. Przykładami wyższego poziomu intelektualnego tego, co prezentujecie, są niewątpliwie prace m.in. J.M.DeMatteisa, Chrisa Claremonta, Scotta Lobdella, Alana Granta. Nie chcę zbyt pomieszać i dlatego zacznę od początku…
Obrazkowe historie towarzyszą mi niemal od początku życia. Jako dzieciak zwracałem uwagę na kolory w książkach. Szukałem kolorowych rysunków, więc przeglądałem prawdziwe komiksy. Na początku pożyczałem je od brata, później dał mi je w prezencie, a teraz pożycza Wasze ode mnie.
Nie mogę pisać pierwszego listu, pomijając wspomnienie nabycia pierwszego komiksu o superbohaterze. Tamten dzień zaczął się jak każdy inny. Wstałem rano, polatałem z kolegami na podwórku (ha!, wakacje ośmiolatka), zjadłem obiad i wybrałem się z rodziną na spacer. Miałem wtedy fanatyczny nawyk zaglądania na półki każdego mijanego kiosku. Tak zrobiłem i tym razem… I chwała za to wszystkim superherosom! Niespodziewanie moim oczom ukazała się przepiękna okładka przedstawiająca Juggernauta i Spider-Mana. Pierwszy numer został tak szybko wykupiony, że nawet nie miałem okazji go zobaczyć i kupiłem dodrukowany egzemplarz. Wtedy jeszcze nie znałem postaci z okładki, ale gotów byłem uciec się do każdej perswazji, aby zdobyć ten komiks. Na szczęście nie musiałem błagać. Od razu został mi zakupiony i usiadłszy z resztą rodziny w parku na ławce, zacząłem go czytać. To był jeden z takich dni, kiedy nie było gorąco ani zimno. Pogoda była ciepła, w sam raz, a słońce oświetlało mój nowy nabytek. Nie pamiętam, bym kiedykolwiek wcześniej szukał w jakiejś książce redakcyjnej stopki, ale tym razem było inaczej. Zwracałem uwagę na każdy szczegół. Znalazłem nazwisko tłumacza, redaktorki i nazwę wydawnictwa, ale ani jednego nazwiska artysty, który stworzył to dzieło. Dowiedziałem się natomiast, że dystrybucja polskiego wydania odbywała się przez Twoje miasto, Arku – Szczecin. Po latach dotarłem też do oryginalnych tytułów tegoż wydania. Brzmią one: „Nothing Can Stop the Juggernaut!” i „To Fight the Unbeatable Foe!”. Cóż, dla wybrednych czytelników polskie tłumaczenie albumu pozostawia wiele do życzenia, ale w swoim liście do redakcji, Marvel-Arku, przyszedłeś z niezbędną pomocą. W Semic TM-System Codem występuje „Hulken” zamiast „Hulk”, „X” zamiast „X-Men”, „Pogromca” zamiast „Avengers”. Chciałbym zwrócić uwagę na pewien szczegół. Na jedenastej stronie jest wpleciony w rysunek dachu napis „DZIEN”, a obok widać pozostałość po żółtym logo „Daily Bugle”. Na szczęście nietrafne tłumaczenie i brak nazwisk autorów to jedyne minusy. Rekompensują je świetne liternictwo i kolory, które nie odbiegają od oryginalnych. Dwustronicowa kartoteka z technicznym opisem sieciowodów i plan mieszkania Pająka (kim, u licha, jest SD?) czynią z tego numeru prawdziwą gratkę dla „degustatorów pająków”, ha!
Jeżeli ruch wyznacza czas, to mamy tutaj najszybsze tempo. Akcja nie pozwala oderwać się od komiksu. Na pierwszy rzut oka wygląda to jak typowa „nawalanka”, ale jest w tym coś więcej. Cała historia zaczyna się od koszmarnej wizji jasnowidzącej Madame Web. Mroczny stacza nierówny pojedynek z Pająkiem. Po wygranej idzie w stronę wróżki, aby ją zabrać ze specjalnego fotela, który utrzymuje kobietę przy życiu. Zaniepokojona snem, Web dzwoni do Petera i mówi, że tylko on może pokonać niezwyciężonego. W następnej scenie widzimy snujących swoje plany „Black Toma” Cassidy’ego i Caina Marko, znanego jako Juggernaut. Chcą oni wykorzystać psychiczne moce Web do ostatecznego pokonania X-Men. W uniwersum Marvela Tom jest określany mianem kuzyna Seana Cassidy’ego, czyli Banshee’ego, a Cain Marko jest, i tutaj uwaga… przyrodnim bratem Charlesa Xaviera, Professora X! No właśnie… tylko przyrodnim bratem, bo intelektem, to on nie grzeszy. Autorzy chcą pokazać jego potęgę i siłę. Spider-Man próbuje go zatrzymać, a ten niszczy drzewa, samochody, ściany budynków, jezdnię, pajęczynę (hamuje ona nawet samochody Formuły 1). Nie jest w stanie go zatrzymać najlepszy oddział nowojorskiej policji ani prąd o napięciu milionów woltów. Po zwycięskiej walce z Pająkiem, triumfator podnosi wróżkę z fotela. Kiedy tylko orientuje się, że ona umiera, zostawia ją i wraca do wspólnika. Pogotowie zabiera przyjaciółkę Spider-Mana, a ten przysięga zemstę.
W drugiej części zawiedziony gigant wraca do swojego pobratymcy, a nasz rycerski bohater próbuje zatrzymać jego pochód. Na placu budowy rzuca w niego dwuteownikiem, ale „Juggy” chwyta go w locie i zgina w dłoniach. Rozwala płot, wyrywa ściany budynków z fundamentów, odbija rzuconą w jego stronę trzytonową kulę do burzenia. Pogrzebany żywcem przez mur i stalowe przęsła, wychodzi spod nich bez najmniejszego uszczerbku. Wchodzi prosto na jadącą cysternę z benzyną, ale nieznane pole siłowe i miejski hydrant robią swoje. Spider-Man musi użyć sprytu niczym kot z barokowej bajki „Szczur i kot”. Dopiero drugie pogrzebanie, tym razem w grząskim cemencie, zatrzymuje Juggernauta. W ostatniej scenie widzimy w motorówce na rzece Hudson Toma Cassidy’ego, czekającego na uwolnienie się tej niszczycielskiej siły.
W historii nie brakuje „mydlanej opery”. W pierwszej części podziwiamy spotkanie Petera z Betty Brant po latach (jak wspomina Glory Grant: „Kiedyś Betty i Pete byli parą. To były czasy!”), a w drugiej obserwujemy kłótnię Amy Powell z „asem fotoreportażu”, Lance’em Bannonem. I to wszystko jest ładne, piękne, tylko że Spider-Man, jak na superbohatera, jest bardzo ludzki. Jego psychika nie jest „żelazna”. Nie ma wyraźnej granicy między superego a ego, a nawet między superego a id. Świadczą o tym m.in. myśli podczas walki: „Aż mi wstyd…”, „Tchórzę chyba…” Ostatecznie odnosi tylko częściowe zwycięstwo. Po prostu tego faceta da się rozumieć.
Chciałbym tutaj zburzyć sposób postrzegania komiksów przez niektórych Waszych czytelników. Dzielą je na sztampowe historie dla dzieci (typu wyżej opisana) i ambitne, mocne, z „plamami” krwi na stronach. Otóż zeszyty „The Amazing Spider-Man” #229-230 w pełni zasługują na miano sztuki, ponieważ oba wydania spełniają jej kryteria. Rozświetlają twórców (możecie uznać, że to przez tamto letnie słońce, ale John Romita Jr. i Roger Stern są dla mnie megatwórcami, wzorami dla wielu innych twórców), wyrastają ponad materię i autorzy wyrażają w nich samych siebie. Przypomina mi się film „Powrót Batmana” (nie chcę mieszać komiksowych światów, ale, niestety, póki co nie powstała superprodukcja na podstawie jakiejś serii Marvel Comics). Spora część widzów odebrała go jako luźny film dla młodszych, a tymczasem krytycy uznali go za baśń dla dorosłych. Tak samo nie oceniajmy komiksów po pozorach!
Na koniec gratuluję sukcesów i czekam na nowe tytuły.
PS. Marzy mi się polskie wydanie „The Amazing Spider-Man” #121, ale to chyba już zbyt odległy klasyk.
Martin Strauchmann
„Człowiek-Pająk #2”: „Nikt nie zatrzyma Władcy Murów!!”, „Schwytać Władcę Murów!!”
Scenariusz: Roger Stern
Rysunki: John Romita, Jr.
Inker: Jim Mooney
Kolory: Glynis Wein
Wydawca: Semic TM-System Codem
Data premiery: lipiec 1990
Okładka: miękka
Format: B5
Druk: kolor
Papier: matowy
Liczba stron: 52