WIELKA KOLEKCJA MARVELA TOM 3. IRON MAN: EXTREMIS
KOMIKS, KTÓRY ŚMIERDZIAŁ
Wielka Kolekcja Komiksów Marvela zdążyła już nieźle namieszać na naszym specyficznym, polskim rynku komiksowym, wywołując palpitacje serca u co poniektórych, mniej odpornych psychicznie, rodzimych fanów trykotów. Daruję sobie przybliżanie szczegółów Afery Hachettegate, bo to temat na dłuższą opowieść i skupię się na tym, czym ta kolekcja obrodziła. Do tej pory było z tym średnio. Dwa poprzednie tomy kolekcji prezentowały opowieści w tej, czy innej formie już w naszym kraju publikowane. Tom trzeci, gromadzący między swoimi okładkami sześć pierwszych zeszytów serii „Iron Man vol. 4”, jest zarazem pierwszym wydanym przez Hachette komiksem prawdziwie premierowym. To na pewno spory argument przemawiający za kupnem tego tomiszcza. Ale czy jedyny?
Opowieść pióra Warrena Ellisa i ołówka Adiego Granova zyskała już w komiksowym światku miano kultowej. Ellis odświeżył w niej origin zakutego w stal bohatera, przenosząc brzemienne w skutkach porwanie Tony’ego Starka przez terrorystów z Wietnamu do Afganistanu. Wymyślił nową, iście rewolucyjną, zbroję Iron Mana. Tym samym stworzył fundamenty, na których zbudowano tę postać w dużej mierze właściwie od nowa. To mu trzeba przyznać. Jak to zapytała Zofia Holszańska Władysława Jagiełłę podczas nocy poślubnej – „Ciekawa rzecz, ale jak to się sprawdza w praktyce?”.
Okazuje się, że… dosyć średnio. Zdaję sobie sprawę, że tą opinią zaprzeczam tak zwanej powszechnej opinii (stawiającej komiks Ellisa na piedestale), ale ja odebrałem „Extremis” jako wypadek przy pracy – szczególnie, że świeżo w pamięci miałem genialne „Planetary” tego samego scenarzysty. Spokojnie, „Iron Man: Extremis” nie jest żadną porażką. W końcu to Ellis, czyli scenarzysta, który właściwie nigdy nie schodzi poniżej pewnego poziomu, którego i tak nigdy nie sięgnie rzesza mniej utalentowanych scenopisarzy. Tym niemniej, „Extremis” rozczarowuje. Obracająca się wokół nowego sposobu ulepszania ludzkiego ciała fabuła sprowadza się do najbardziej oklepanego schematu bohatera, który najpierw obrywa, a potem bierze się do kupy, pokonuje własne słabości i odnosi sukces. Po Warrenie Ellisie można się było spodziewać czegoś o wiele bardziej pomysłowego. Równie rozczarowujący i schematyczny jest główny przeciwnik Iron Mana, którego motywacje wypadają sztucznie i nieprzekonywująco. Ponadto mam wrażenie, że cała ta miniseria została zbytnio rozwleczona, a fabuła spokojnie zmieściłaby się w czterech zeszytach – i pewnie wypadłaby wtedy o wiele lepiej i nie zostawiała czytelnika w poczuciu niedosytu.
Adi Granov to artysta, rzekłbym, spektakularny. O ile tempo jego pracy nie powala – „Extremis” rysował przez półtorej roku – o tyle rysunki zachwycają szczegółowością i przemyślnością. Hiperrealistyczny styl rysunku i nasycone kolory tworzą niesamowite wrażenie, aczkolwiek odnoszę wrażenie, że prace artysty o wiele lepiej sprawdzają się na okładkach. Może to jakiś dysonans poznawczy, ale obcowanie z dopieszczonymi obrazami bośniackiego twórcy w większym stężeniu po prostu męczy. Ale to moja prywatna opinia i podejrzewam, że większość czytelników będzie usatysfakcjonowana.
Standard wydawniczy nie zmienił się ani trochę – „Iron Man: Extremis” wydany jest elegancko i solidnie. Z przyjemnością postawiłem ten album na półce. Nie obrodziło natomiast dodatkami. O ile te podstawowe – czyli przedstawienie autorów – są jak najbardziej w porządku, o tyle zabrakło strony streszczającej poprzednie przygody bohatera (inna sprawa, że nie była w tym przypadku szczególnie do szczęścia potrzebna) i historię postaci. Pojawiło się natomiast sympatyczne zestawienie najbardziej charakterystycznych zbroi Iron Mana.
Jest jednak pewna rzecz, która w dość negatywny sposób wpłynęła na odbiór tego komiksu. Będzie to najprawdopodobniej najdziwniejszy zarzut, jaki kiedykolwiek padł pod adresem jakiegokolwiek komiksu. Mianowicie wydany przez Hachette „Iron Man: Extremis” po prostu… śmierdzi. Nie wiem, czy to kwestia drukarni, ale w połowie lektury silny zapach farby spowodował u mnie paskudny ból głowy, przez co musiałem przerwać czytanie. Dla porównania powąchałem poprzednie tomy kolekcji i tam tego problemu nie ma. W ogóle pierwszy raz w życiu zdarza mi się coś takiego, a przez ręce przeszło mi już całkiem sporo komiksów. To znaczy, owszem – nowe komiksy przeważnie wydzielają silniejszy odór farby (znam ludzi, którym ten zapach się podoba), ale w przypadku „Extremis” to było naprawdę ekstremalne stężenie smrodu. Pozostaje mi mieć nadzieję, że komiks z czasem zwietrzeje…
Podsumowując – „Iron Man: Extremis” nie jest komiksem słabym. To wciąż kawał ciekawej fabuły ze świetnie rozpisanymi dialogami i znakomitą oprawą graficzną. Po prostu nie warto do tego komiksu podchodzić jak do „Planetary” czy „Authority” bo widać gołym okiem, że to jednak nie ten poziom, zaś Ellis potraktował Iron Mana po prostu jak kolejne zlecenie. Fanów postaci zachęcam. Resztę – w sumie też.
Michał Ochnik
„Wielka Kolekcja Marvela tom 3. Iron Man: Extremis”
Tytuł oryginału: „The Official Marvel Graphic Novel Collection Vol.3 Iron Man: Extremis”
Scenariusz: Warren Ellis
Rysunki: Adi Granov
Kolory: Adi Granov
Tusz: Adi Granov
Tłumaczenie: Tomasz Sidorkiewicz
Wydawca: Hachette
Data wydania: wrzesień 2012
Wydawca oryginału: Marvel Comics
Data wydania oryginału: styczeń 2005 – kwiecień 2006
Objętość: 160 stron
Format: 170x265mm
Oprawa: HC
Papier: kredowy
Druk: kolor
Dystrybucja: kioski, prenumerata
Cena: 39,90 PLN