UZUMAKI
Jest godzina 23:30. Od około 40 minut próbuję napisać coś sensownego, ale w każdym kolejnym zdaniu tylko się powtarzam. Nie potrafię przejść do kolejnego akapitu, mimo że zanim usiadłem przy biurku, miałem głowę pełną pomysłów. Gdybym był mieszkańcem Kurouzu, w którym toczy się akcja „Uzumaki”, to zapewne w tym momencie moje kości ciemieniowe zaczęłyby pękać pod wpływem coraz twardszego i coraz szybciej rosnącego mózgu. Rozłupanie czaszki nie spowodowałoby śmierci. Ociekający krwią organ powoli rozrastałby się, aż wypełniłby cały pokój, a następnie zacząłby wydostawać się przez okno i pokrywać ścianę budynku tak, jak grzyby w nieodwiedzanych od lat piwnicach. A ja, choć pozbawiony już niemałej części głowy, ciągle siedziałbym przed komputerem i w kółko pisał te same zdania. Tak działa klątwa spirali.
Całe szczęście nie jestem ofiarą wyobraźni Junji Ito i po męczarni, jaką była dla mnie próba napisania pierwszego akapitu, mój mózg nie zmienił ani formy, ani położenia. Co nie znaczy, że podczas lektury „Uzumaki” obyło się bez jakiegokolwiek spustoszenia we wnętrzu mojej głowy. Japoński mistrz horroru stworzył bowiem rzecz tak makabryczną, absurdalną i zarazem sugestywną, że przez pierwsze 200 stron komiksu średnio co pięć minut mówiłem pod nosem „O k***a”. Nie, żeby pozostałe 400 stron nie robiło już na mnie większego wrażenia, ale wówczas wraz z bohaterką opowieści, nastoletnią Kirie, błąkałem się po stale powiększającym się labiryncie Kurouzu, niemalże nie mając czasu na nic innego, jak tylko zastanawianie się, czy wyjście z niego jest w ogóle możliwe. Kolejne części miasta, do których trafialiśmy, obfitowały zaś w rozmaite, skutecznie utrudniające ucieczkę atrakcje, wśród których znalazły się płody karmione krwią, zmasowane ataki komarów, nawiedzona latarnia morska, grzyby z pępowiny czy ludzie mutujący w monstrualne ślimaki. Do wyboru, do koloru.
Wszystko zaczyna się od obsesji pewnej osoby na punkcie spirali. Obsesji, która zakończy się skrajną deformacją ciała, (spiralnym) dymem z krematorium, a wreszcie manią osoby kolejnej. I tak w kółko, na coraz większą skalę i coraz to nowe sposoby. Wszelkie możliwe fiksacje zaczynają się po swojemu materializować, przyczyniając się tak do zmiany oblicz mieszkańców Kirouzu, jak i samego miasta (transformacji ulega z czasem nawet architektura). Opowieść ma konstrukcję serialu i cechuje się pewną schematycznością, jednakże zdecydowana większość wykorzystanych szablonów odzyskuje swoją pierwotną witalność dzięki temu, że autor bardzo pomysłowo posiłkuje się rozmaitymi gatunkami: horrorem wampirycznym, ghost story, czarną komedią, opowieścią kanibalistyczną, animal attack, a nawet – z innej bajki – melodramatem „szekspirowskim”. Na całość nie będzie jednak lepszego określenia niż horror cielesny, to przypominający twórczość Davida Cronenberga z czasów „Wideodromu”, to Johna Carpentera spod znaku „Coś”.
Niby można wybrane epizody krytykować za brak spójności względem całej historii, niby można czepiać się banalności i łopatologii cechującej wiele dialogów, ale wszystkie mankamenty znajdują swoje usprawiedliwienie w umowności surrealizmu, w który niemal wszystko zostaje wpisane, a przede wszystkim w powtarzanym jak mantra haśle „klątwa spirali”. Oznacza ono chorobę, której istotą jest chaos, rozwijający się tak poprzez ciągłą powtarzalność, jak i zataczanie coraz szerszych kręgów. Tym samym konstrukcja „Uzumaki” ostatecznie jest nie tyle serialowa, co właśnie spiralna. Kolejne epizody jawią się jako koszmary senne, czasem ledwie ze sobą powiązane, czasem bezpośrednio z siebie wynikające. Łączy je wszystkie – oprócz samej tematyki i miejsca akcji – postać Kirie. I chociaż komiks nie jest stricte oniryczny i nie brakuje w nim narracji obiektywnej, już od pierwszych stron ma się wrażenie, jakby dziewczyna znalazła się po drugiej stronie swoistej Królicznej Nory. Fabuła to pretekst do wrzucenia czytelnika do czegoś, co przypomina nieprzytomny umysł bohaterki. W ten sposób Ito wyciska esencję z opowieści z dreszczykiem niczym sok z pomarańczy.
To, co najzwyczajniejsze – tło obyczajowe – rysowane jest w sposób bardzo prosty, bez większej ilości tuszu i szczegółów, podczas gdy fragmenty, w których obserwujemy rozpadające się czy mutujące ciała, charakteryzują się już grubą kreską, dużą ilością cieni, drobiazgowością, a wreszcie nie lada dynamiką. Obecny jest więc kontrast, dzięki któremu najbardziej makabryczne rysunki porażają grozą i szaleństwem. Oczy kręcące się we wszystkie możliwe strony sprawiają wrażenie, jakby miały zaraz wpaść do naszych rąk. Cóż, pan Ito nie zna litości. Płodzi wizualne potwory o ogromnej sile oddziaływania, tak bardzo imponując swoją kreatywnością (zwłaszcza w kontekście wspomnianej wcześniej szablonowości), że po odłożeniu „Uzumaki” na półkę aż się marzy, aby w nocy mieć same koszmary. Tak działa klątwa spirali.
Dziękujemy wydawnictwu JPF za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego.
Marcin Zembrzuski
Uzumaki: Spirala
Tytuł oryginału: Uzumaki
Scenariusz: Junji Ito
Rysunki: Junji Ito
Tłumaczenie: Paweł Dybała
Wydawca: Japonica Polonica Fantastica
Data wydania: 2011
Wydawca oryginału: Shogakukan, Inc.
Data wydania oryginału: 2000
Objętość: 640 stron
Format: A5
Oprawa:SC
Papier: offset
Druk: czarno-biały
Cena: 59,85 zł