Zakręć pupą, Iron Manie!

222x300

Siedzimy sobie na „Iron Manie 3”, wcinamy popcorn i pomstujemy na obsługę kina, która zafundowała nam dubbing zamiast wersji jedynej i słusznej, sprawiając, że pół kina zaczęło gorączkowo szukać biletów, żeby sprawdzić, czy są w dobrej sali. Drugie pół to były wkurzone lepsze połówki owych „szukaczy”. I nagle mnie uderzyło, ile na seansie jest bab.

Jeśli mieliście okazję obejrzeć jakiekolwiek anime dla dorastających młodzianów, gdzie przez ekran przewijają się jędrne tyłeczki i wielkie bimbały, to pewnie kojarzycie motyw z puszczeniem krwi z nosa. Bohaterowi tak podnosi się ciśnienie, że pokrywka czajniczka mu odskakuje, para leci uszkami, a z nosa cieknie czerwona strużka.

Nagminność nosocieku u japońskich nastolatków skłoniła mnie swego czasu do poważnych przemyśleń na temat anemii młodzieńczej, ale odkąd przestałam oglądać pewne gatunki anime, zupełnie nie zaprzątałam sobie tym głowy. Aż do momentu, kiedy Robert D. Jr nie zaczął tańczyć w filmie.

Scena zupełnie spod pachy, zrobiona tylko po to, by pokazać, jak ten Tony Stark, śliczny, seksowny i mniamniuśny, uroczy drań w pełnej krasie, zaiwania mięciutko pupą po ekranie – na tyle subtelnie, żeby nie być obleśnym, ale na tyle zmysłowo, żeby… no właśnie, żeby żeńskiej części widowni para uszami poszła.

 

Wręcz poczułam wzrost ciśnienia na sali i oczyma duszy zobaczyłam te mentalne krwawienia z nosa dziewcząt, kobiet… i tych takich bardziej kobiet. Ba, sama poczułam niepokojący wzrost ciśnienia podczaszkowego, a choć pana Roberta lubię, to nie powiedziałabym, że jakoś za nim specjalnie szaleję.

Od razu przypomniało mi się, jak oglądałam w kinie „Thora” i pan Thor był o jeden brzuszek bardziej. Taki bezczelny, śliczny brzuszek i ręczniczek, a ja, stara baba i mężatka, na taki brzuszek dałam się złapać i mi pokryweczka czajniczka gwizdała pół metra nad głową… No, Tony, właź w zbroję i nie kręć bioderkami, bo ja się nie dam drugi raz złapać na taką sztuczkę.

Zaraz potem kolejna myśl (nieco mętna, bo wiecie, film nie czekał na moje przemyślenia) – a CZEMU, KURDE, NIE?!?! Faceci mogą się ślinić na Mystique, którą przykrywa lekka łuseczka, zaglądają w dekolt połowie superbohaterek, które dokonują na kartach komiksu niemożliwych anatomicznie sztuczek, żeby równocześnie wypiąć pupę i pomachać biustem… to ja się pytam, czemu nie mogę sobie upuścić pary z uszu na widok ładnego męskiego ciała?

Brzuszek Thora, pupa Wolverine’a, kaloryferek tu, kaloryferek tam, jeszcze parę ładnych ramionek proszę! A na deser jakiegoś bladolicego mrocznego typa, taki Loki jak najbardziej. W międzyczasie pozachwycam się Magneto, bo starszymi panami też można, albo jakiegoś uroczego ciamajdę się przygarnie.

W anime taki rodzaj produkcji zwie się reverse harem – jedna baba, tuzin facetów, babę się olewa, na facetów się gapi. Większość tytułów ogląda się po cichu, żeby nie wyjść na żałosną nastolatkę i praktycznie do czasów świetnej parodii gatunku, „Ouran High School Host Club”, aż wstyd było się przyznać do tych mentalnych czajniczków.

Ale nie można udawać, że ich nie ma, nie w sali pełnej dziewcząt gapiących się na Roberta D. Kobiet, które zamiast na komedię romantyczną wolą iść obejrzeć fajnego faceta i wybuchy, a na deser dostają taką babeczkę (czytaj: Pepper), przy której Supermenki i Wonderwomen wysiadają. I robią w kuchni kanapki.

Męskiemu fanserwisowi mówimy stanowcze tak!

Joanna Pastuszka