Chyba nikogo nie zdziwiło, gdy Marvel w 2015 roku zapowiedział, że od marca znów będziemy mogli czytać komiks o przygodach Power Mana i Iron Fista. Z racji tego, że netflixowe seriale z tymi bohaterami tuż za rogiem, trzeba jakoś przygotować swoich czytelników na powrót legendarnego duo. Minęło dziesięć lat od ostatniej serii o oryginalnych „bohaterach na zlecenie”, ale zapewniam ‒ seria ani trochę się nie zestarzała.
Bohaterowie już od wielu lat nie działają na zlecenie. Luke zrezygnował z superbohaterstwa na rzecz innych ról ‒ ojca i męża. A Danny? No cóż ‒ wciąż jest tym samym Dannym, którego znamy z poprzednich komiksów. Sekretarka bohaterów wychodzi na wolność po latach odsiadki za zabójstwo swojego chłopaka przestępcy i ma do nich nietypową prośbę ‒ chciałaby odzyskać skradziony jej naszyjnik. Luke i Danny, poczuwając się do tego obowiązku, zgadzają się i odzyskują naszyjnik z rąk przestępcy Lonniego Lincolna. Sprawy szybko się komplikują, a herosi muszą kolejny raz stanąć ramię w ramię w walce z przestępczością.
Nie spodziewałam się po tym komiksie niczego, a na pewno nie tego, że będzie taki fenomenalny! Sięgnęłam po dzieło Davida Walkera, bo chciałam bliżej poznać postaci przed premierą serialu o przygodach Luke’a Cage’a. Okazało się, że to jeden z najlepszych komiksów wydanych pod szyldem „All New All Different Marvel”. To co wyróżnia ten komiks na tle innych, to inteligentnie opowiedziana historia. Ze wszystkich powieści graficznych, jakie wydaje teraz Marvel, ta jest najbardziej „ludzka”, bo jej bohaterowie też tacy są. Luke Cage mówi to, co myśli czytelnik. Jego uwagi są rzeczowe, co sprawia, że podczas czytania nie trzeba podważać niczego. Nikt tu nie boi się prosić o pomoc, pytać czy wyrażać swoich emocji. Najważniejsze postacie poboczne nie są płaskie, a relacja Luke’a i Jessiki cieszy. Pozytywnym aspektem komiksu jest też Danny. Chwilami Iron Fist jest bardzo przerysowaną postacią (i tak być powinno), ale prawdziwie pokazują ją rozdziały powiązane z Civil War II, gdzie z pewnych przyczyn bohater nie może nosić swojej maski.
Kolejnym pozytywnym aspektem komiksu jest… Civil War II. Nie sądziłam, że to kiedykolwiek napiszę, ale tie-in do tego wydarzenia jest fantastyczny. Wreszcie dostaliśmy chłodne, realne spojrzenie na sytuację i postacie inteligentne na tyle, by wiedzieć, że najlepiej ominąć ten konflikt z daleka. David Walker pierwszorzędnie ujął cały spór i poprowadził wątek walki między superbohaterami, ukazując jego największą wadę ‒ herosi są zbyt zajęci sobą, żeby wykonywać swoją prawdziwą misję: niesienie pomocy i sprawiedliwości potrzebującym.
Styl rysunków w „Power Man and Iron Fist” jest bardzo specyficzny, ale idealnie pasuje do historii. Sanford Greene spisał się tu na medal. Nie zawodzi też Lee Roughridge, kolory często wpadające w żółć świetnie dopasowały się do Harlemu. Jedyny zeszyt, do którego mogę się przyczepić, to szóstka, która była narysowana przez innego artystę ‒ Flaviano Armentaro. Tutaj nic nie gra. Ani kreska, ani barwy nie pasują do opowieści Walkera. Od zeszytu siódmego wszystko wraca do normy, dzięki czemu mały potworek Armentaro może spokojnie odejść w zapomnienie.
Jeżeli macie już dość głupich posunięć Marvela ‒ „Power Man and Iron Fist” to seria dla was. Nie czytałam jeszcze żadnego tie-inu, który tak idealnie współgrałby z wydarzeniami. Polecam serię wszystkim tym, którzy po „Luke’u Cage’u” wciąż są głodni przygód o przyziemnych superbohaterach. Niecodziennie dostaje się serię tak klimatyczną, że pod nosem automatycznie nucimy „Shimmy Shimmy Ya” .
„Power Man and Iron Fist: The Boys are Back in Town” oraz zeszyty 7-8
Scenariusz: David Walker
Rysunki: Sanford Greene
Kolory: John Rauch
Okładka: Ron Garney i Lee Loughridge
Wydawca: Marvel
Data wydania: 2016
Liczba stron: 112
Format: 17 CM X 26 CM
Oprawa: miękka
Papier: śliski
Druk: kolor
Dystrybucja: Internet, Księgarnie
Cena: $15.99