Walt Disney, podobnie jak Thomas Edison, Steve Jobs i inni geniusze marketingu był absolutnym mistrzem w dziedzinie przypisywania sobie zasług współpracowników i podwładnych (których najczęściej rychło po takim zawłaszczeniu zwalniał). Jako cudowne dziecko branży animacji konsekwentnie przez całe życie zawodowe tworzył swój medialny wizerunek sympatycznego „Wujaszka Walta”, autora zabawnych obrazkowych opowiastek i przyjaciela amerykańskich dzieci. Kluczowa dla tej kreacji była kwestia autorstwa: dzieci miały wierzyć, że kreskówki i komiksy wyszły bezpośrednio spod ręki nadludzko pracowitego Disneya, dla którego największą radością i sensem egzystencji jest regularne dostarczanie radości widzom i czytelnikom. Dlatego też przez całe dekady jedynym podpisem, jaki mógł się pojawić w komiksach z udziałem animowanych postaci była jego charakterystyczna parafka.
Legenda głosi, że Disney jako perfekcjonista osobiście nadzorował wszystkie komiksowe plansze opuszczające pracownie rysowników. Kontrolował nie tylko treściową i rysunkową jakość prac, ale także zgodność scenariuszowego przesłania z jego własnymi (i obowiązującymi w całym przedsiębiorstwie) normami etycznymi i ideologicznymi. Imperatyw „Wujaszka Walta”najpełniej streszcza fabuła krótkometrażowej „Latającej myszy” („The Flying mouse”) z 1934 roku: należy zająć się przede wszystkim uczciwą pracą, zaakceptować swoje miejsce w szeregu i nie przesadzać z marzeniami, bo bujanie w obłokach może przynieść kłopoty (to zabawny paradoks, że po animowanym renesansie studia z lat 90. Disney kojarzy jest z zupełnie odwrotnym morałem).
Jednak nawet taki tytan pracy jak Disney nie dał rady. Ze studia wydostała się historyjka, której nie mógł osobiście przeczytać, ponieważ nigdy nie zgodziłby się na jej publikację. Uderzała ona bowiem w jego wizerunek najmilszego człowieka w Ameryce. Został zdradzony przez swoje najukochańsze dziecko: Myszkę Miki.
Floyd Gottfredson był dla Mikiego tym, kim Carl Barks dla Kaczora Donalda. W kwietniu 1930 roku objął stanowisko głównego ilustratora paska gazetowego z przygodami najsławniejszego gryzonia na świecie i pozostał na nim przez kolejne 45 lat. Mimo ograniczeń formalnych, jakie wymuszała metoda publikacji, specjalizował się w długich, wielowątkowych opowieściach z udziałem Mikiego i jego przyjaciół.
Poza stworzeniem wielu postaci drugoplanowych, Gottfredson nakreślił także obowiązujący do dzisiaj rys charakterologiczny komiksowego wcielenia Myszki: jego Miki (w przeciwieństwie do Donalda – obiboka, pechowca i raptusa) był pracowitym, pełnym optymizmu patriotą o szlachetnym sercu, zarazem jednak pełnym skromności. Od czasu ekranowego sukcesu w „Parowcu Williem” („Steamboat Willie”, 1928) maleńki Miki dzięki bystrości umysłu i odwadze przeciwstawiał się agresji ogromnego zbira – Czarnego Piotrusia (Pete’a).
Ten wątek postanowiono rozwinąć w komiksach. W ten sposób Miki został detektywem-amatorem, niejednokrotnie znacznie skuteczniejszym od sił policyjnych w walce ze zbrodnią. Jego głównym antagonistą pozostał oczywiście brutalny i prostacki Piotruś, jednak Gottfredson wiedział, że uszaty śledczy zasługuje na przestępcę wyższej klasy.
20 maja 1939 roku ukazał się pierwszy odcinek nienazwanej historii (Gottfredson bardzo rzadko tytułował kolejne linie fabularne – tę opowieść w przedrukach obdarowano mało wyrafinowanym mianem „Mickey Mouse outwits Phantom Blot”), w której zadebiutował Phantom Blot (dosł. Widmowy Kleks, w Polsce znany jako Fantomen). Tajemniczy złoczyńca w obszernym stroju, upodabniającym go do plamy atramentu, rzucił policji i Mikiemu wyzwanie w wielkim stylu, używając w swej kryminalnej działalności metod sprawiających wrażenie nadnaturalnych.
Utalentowany wynalazca i niekwestionowany geniusz zbrodni w ostatnich odcinkach historii (opublikowanych we wrześniu tego samego roku) został jednak ostatecznie ujęty i zdemaskowany.
Zwróćmy uwagę na oczywiste różnicę w sposobie rysowania poszczególnych postaci. Komisarz O’Hara i Aspirant Glina (Detective Casey), obie postaci stworzone przez Gottfredsona, bez najmniejszych wątpliwości są antropomorficznymi psami, tak samo jak pozostali bezimienni mundurowi obecni w pomieszczeniu. Jednak pozbawiony czarnego kaptura Fantomen ma właściwie ludzką fizjonomię (jeśli nie liczyć obwisłych uszu i czarnego nosa, który jednak na podobieństwo ludzkiego ciasno przylega do twarzy). Dzisiaj taka metoda tworzenia postaci absolutnie nikogo nie dziwi, w komiksach ze stajni Disneya pojawiają się bowiem nawet „zezwierzęcone” w dokładnie ten sposób postaci historyczne. Wówczas była to jednak absolutna nowość, wyglądająca co najmniej podejrzanie. Spójrzmy bowiem najpierw na twarz Fantomena…
a następnie na twarz Walta Disneya.
To oczywiście może być tylko przypadek. Oczywiście, że tak. Nie wpadajmy w paranoję i tworzenie teorii spiskowych.
Daje jednak do myślenia fakt, że Fantomen po swoim debiucie zniknął z kart komiksu na szesnaście długich lat i powrócił dopiero w roku 1955 – i to nie w Ameryce, ale we Włoszech. W USA natomiast pojawił się dopiero w roku 1964 (tuż przed śmiercią Disneya), nie ściągając swej maski nawet na moment.
Czyżby „Wujaszek Walt” miał z nim jakiś problem?
Rafał Kołsut