Lucky Luke jest bohaterem, którego nikomu przedstawiać nie trzeba. Kowboj strzelający szybciej od własnego cienia opanował świat komiksu, filmu, telewizji i gier wideo. Wciąż jednak nie zakończył swojego podboju polskiego rynku. Trzecia edycja słynnej serii, rozpoczęta właśnie przez wydawnictwo Egmont, jest pierwszą, której celem jest jednolita publikacja wszystkich albumów narysowanych przez Morrisa. Z tej okazji warto przypomnieć sobie skomplikowane dzieje komiksowego kowboja na polskiej ziemi.
Lucky Luke, powołany do życia jeszcze w 1946 roku przez belgijskiego rysownika i scenarzystę Morrisa (właśc. Maurice’a De Bevere’a), jest dziś bohaterem jednej z najdłuższych (liczącej już 83 tomy) oraz najbardziej rozpoznawalnych europejskich serii komiksowych. Punktem zwrotnym w jej historii było objęcie funkcji scenarzysty cyklu przez Renée Goscinny’ego. Współpraca współtwórcy „Asteriksa” z Morrisem okazała się strzałem w dziesiątkę. Przez 20 lat panowie stworzyli 39 tomów komiksowych przygód Lucky Luke’a, które zapewniły serii międzynarodową popularność.
Po śmierci Goscinny’ego w 1977 roku Morris kontynuował tworzenie kolejnych tomów cyklu we współpracy z innymi scenarzystami. A w 2001 roku, po jego śmierci, obowiązki rysownika przejął francuski artysta Hervé Darmenton publikujący pod pseudonimem Achdé. Lucky Luke, który w tym roku skończył 70 lat, na razie nie planuje wybierać się na emeryturę. Praktycznie co roku do sklepów trafiają nowe komiksy o jego przygodach i nic nie wskazuje na to, żeby w najbliższej przyszłości miało się to zmienić.
Do Polski Lucky Luke’a sprowadził nieistniejący już harcerski tygodnik „Na Przełaj”, który w 1962 roku zaczął publikować na swoich łamach fragmenty komiksu, a później pełne albumy w odcinkach. Ta inicjatywa szła jednak dość opornie i zakończyła się nagle w 1968 roku. Pierwszym wydawnictwem, które zdecydowało się wydać w naszym kraju komiksowe albumy, była istniejąca do dziś oficyna Key Tex (obecnie Key Text). Jej nakładem w 1991 roku ukazał się tom „Daltonowie tracą pamięć” narysowany przez Morrisa do scenariusza autorstwa Jeana Léturgie’a i Xaviera Fauche’a. Co ciekawe, była to wydawnicza nowość, bo polskie wydanie albumu ukazało się w tym samym roku co francuskie.
Rok później Luke trafił pod skrzydła Egmontu. Pierwszym albumem opublikowanym przez to wydawnictwo był „Dyliżans”. W tym samym roku ukazały się jeszcze „Wrażliwa stopa”, „Jesse James” oraz „Cyrk Western”. W formie „klasycznych” albumów Egmont publikował „Lucky Luke’a” aż do 2008 roku. Rok później kolejne przygody sławnego kowboja zaczęły pojawiać się w wydaniach zbiorczych (trzy historie w jednym tomie) w twardej oprawie i na kredowym papierze, ale w znacznie zmniejszonym formacie, co już nie wszystkim przypadło do gustu. W ten sposób ukazały się na naszym rynku prawie wszystkie albumy stworzone przez duet Morris‒Goscinny.
Teraz Egmont ruszył z nową edycją serii. W ciągu kilku lat w dużym formacie ukazać ma się 70 albumów, czyli wszystkie narysowane przez Morrisa. Na końcu każdego tomu znajduje się lista wszystkich tytułów, jakie zamierza wydać Egmont, z zaznaczeniem tych, które są już w nowej edycji dostępne. Na pierwszy ogień poszło aż sześć tytułów, w tym cztery premierowe: „Łowca nagród” (Morris-Goscinny), „Skarb Daltonów” (Morris-Vicq), „Jednoręki bandyta” (Morris de Groot) oraz „Sarah Bernhardt” (Morris-Fauche-Léturgie). Nowych edycji doczekały się natomiast „Dyliżans” i „Wrażliwa stopa”. Ten ostatni powrócił na nasz rynek pod nowym tytułem „Żółtodziób”.
Przyznaję, że nigdy nie byłem fanem „kieszonkowych” wydań zbiorczych. Decyzja o publikacji wszystkich „Lucky Luke’ów” w tzw. „normalnym” formacie bardzo mnie więc cieszy. Nowe komiksy zostały przetłumaczone przez Marię Mosiewicz. Doświadczona translatorka, współpracująca z Egmontem już od kilkunastu lat, swoją przygodę z serią rozpoczęła jeszcze w 2012 roku. Wspominam o tym dlatego, że jej tłumaczenie „Dyliżansu” oraz „Żółtodzioba” odbiega od tego z pierwszych wydań komiksów, którego autorką jest Jolanta Sztuczyńska. Od razu uspokajam, że w żadnym z albumów nie znajdziemy lapsusów na miarę niesławnych „tępych dzid” kłujących w oczy w nowym wydaniu „Hugo”. Tłumaczenie Mosiewicz jest inne, ale bardzo zbliżone do poprzedniego. A zmiana tytułu tomu z „Wrażliwej stopy” na „Żółtodzioba” jest jedyną „radykalną” decyzją podjętą przez translatorkę.
Poza nowym tłumaczeniem oba tomy zostały złamane na nowo i mają teraz również nowe liternictwo. Ponadto na grzbietach albumów pojawiły się ich tytuły. Komiksy z pierwszego wydania na grzbietach miały jedynie tytuł serii, a cztery pierwsze miały w ogóle czyste grzbiety. Teraz jest więc jednolicie i konsekwentnie zarówno na zewnątrz, jak i wewnątrz albumów.
Decyzja wznowienia „Lucky Luke’a” w takiej formie nie wszystkim przypadła do gustu. Kolekcjonerzy przywiązujący dużą wagę do tego, jak seria prezentuje się na półce, muszą zacząć ją kupować od nowa. Cena pojedynczego albumu jest teraz wyższa niż w przypadku wydań „kieszonkowych”, w których znajdowały się aż trzy tomy cyklu. Na forach nie brakuje więc głosów rozczarowanych i zdenerwowanych czytelników. Rozumiem ich obiekcje. Jednak moim zdaniem, wydawnictwo podjęło jedyną możliwą decyzję. Kieszonkowe wydania były koniecznością i raczej nikogo do końca nie zadowalały. Wydania albumów z początku lat 90. edytorsko bardzo odbiegają od poziomu, jaki komiksy sygnowane marką Egmontu prezentują obecnie. Dlatego chcąc wydać serię w spójnej oprawie graficznej i edytorskiej, trzeba ją było wydać od nowa.
Siedemdziesiąt tomów to dużo. Ich publikacja zajmie kilka lat, a skompletowanie pochłonie niemałą sumkę. Pamiętajmy jednak, że „Lucky Luke” jest serią nierówną. O ile przeczytanie tomów napisanych przez Goscinny’ego to obowiązek, o tyle albumy stworzone przez innych scenarzystów potrafią mocno rozczarować. Dlatego w tym przypadku warto rozsądnie planować zakupy.
Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie komiksów do recenzji.
Marcin Kamiński