LIGA NIEZWYKŁYCH DŻENTELMENÓW. STULECIE: 1910

KLASYCZNA PRZYGODA W POSTMODERNISTYCZNYM ŻURKU


Kiedy spotykamy się z nowym zjawiskiem, bezpiecznie jest definiować je przy użyciu znanych pojęć. Ze sztuką komiksu jest podobnie. Gaimana nazywa się „Szekspirem komiksu”, co wydaje mi się nie tylko głupią analogią, ale również z góry sytuującą obrazkowe medium za tworami kultury wysokiej (co to jest, do cholery, „kultura wysoka”? Błagam, niech mi to ktoś w końcu zdefiniuje raz na zawsze). Kontynuując wartościowanie komiksu przez pryzmat pereł opus literatura, należy Franka Millera uznać „Raymondem Chandlerem komiksu”, Granta Morrisona „Thomasem Pynchonem komiksu”, a Alana Moore’a „Franzem Kafką komiksu”.

No właśnie – szczególnie to ostatnie porównanie wypada bezsensownie, bo jeśli ktokolwiek czytał „Strażników” lub „V jak Vendetta” Moore’a, intuicyjnie, bez przytaczania szeregu aksjomatów oraz „ochów” i „achów”, potrafiłby uznać te dzieła za wartość samoistną, będące ponad porównania „komiks – film – literatura”. O twórczości Anglika można pisać wiele, nie tylko w kontekście krytyki komiksowej, problemu przełożenia opowieści graficznych na język filmu, ale też narratologii czy istoty konstruowania światów według różnorakich praw (bądź, jak uważa Stanisław Lem, antypraw) postmodernizmu. Jednak nie wszystkie komiksy Moore’a przecierały szlaki; wydaje się, że kiedy jego pozycja na rynku została ugruntowana, postanowił zwolnić i zabawić czytelników nieco anachronicznym rozumieniem „przygody”.

Na pierwszy rzut oka „Liga Niezwykłych Dżentelmenów” jest „żurkiem” wspomnianych postmodernistycznych antypraw, bo w jednym uniwersum, w swoistym crossoverze na wzór opowieści superbohaterskich, koegzystują bohaterowie różnorakich literackich dzieł. Ot, w pierwszych numerach Doktor Jekyll i Mister Hyde wspierani byli przez Niewidzialnego Człowieka, vernowskiego Kapitana Nemo, awanturnika Allana Quatermaina (znanego z cyklu powieści Henry’ego Haggarda), a nawet kochanicę Hrabiego Drakuli – Minę Harker. Fakt, dużo tych nazwisk, jeszcze więcej motywów i aluzji, więc komiks dla „postmodernofoba” może wydawać się istnym dziewiątym kręgiem dantejskim. Z drugiej strony – „Liga Niezwykłych Dżentelmenów” ma w sobie wiele z klasycznej opowieści przygodowej, czyniącej z owych aluzji pretekst do angażowania czytelnika w quiz ze znajomości beletrystyki, nie więcej. Taka konstrukcja nie burzy spójności, nie wprowadza zagmatwania fabularnego, bo intertekstualność, choć nie tak odważna, pojawiła się o wiele wcześniej, jeszcze zanim ukuto termin „ponowoczesność”, „zabito autora” czy stwierdzono, że „literatura wszystko już powiedziała, może teraz tylko zjadać swój ogon”. Dzięki wydawnictwu Egmont polscy czytelnicy mogą zobaczyć, jakie były dalsze losy specyficznej drużyny, której członków każdy – średnio znający się na literaturze – potrafi rozpoznać, ale na pewno nie wie, czego ma się spodziewać po połączeniu ich sił.

„Liga Niezwykłych Dżentelmenów. Stulecie: 1910” przenosi tytułową supergrupę do początku XX wieku, czasów niepokoju i kryzysu światopoglądowego w Europie, w której było coraz mniej miejsca na wszelkiego rodzaju dandysów i klasyczne rozumienie sztuki. Moore chce nam powiedzieć jedno: „Witajcie w czasach metamorfoz”. Wprowadzenie córki Kapitana Nemo, której przeznaczeniem jest kontynuowanie misji ojca, to żywy dowód, że nic nie może zatrzymać tych zmian. Brud, portowe prostytutki, zmierzch świetności genialnego Sherlocka Holmesa, którego jedynym zadaniem jest teraz dawanie wskazówek młodszemu pokoleniu i leniwe ćmienie fajki… To nie ten sam świat, co wcześniej. Co gorsze, z Europy zdaje się przybywać wiatr jakiegoś przyszłego konfliktu, który zapewne zaniepokoi również Anglików. Fantastyczni bohaterowie (tym razem: Mina Harker, A.J. Raffles, Thomas Carnacki i odmłodzony, ale udający swojego syna, Quatermain) próbują rozwiązać zagadkę „Księżycowego Dziecka”, które może być okultystycznym preludium do zagłady świata.

„1910” to początek nowych przygód Ligii, które obejmą całe stulecie – część druga rozgrywać się będzie w aurze zimnowojennych lat 60., a trzecia na początku XXI wieku. I właśnie w takim rozplanowaniu fabuły tkwi siła tej opowieści – mimo że „1910” jest prologiem, po skończeniu lektury czytelnik ma wrażenie, że był świadkiem kolejnego popisu spójności w kreacji Moore’owskich światów. Instynktownie daje się autorowi kredyt zaufania, bo mimo modyfikacji świata znanego nam z poprzednich komiksów o Lidze, to ciągle jest opowieść dla uważnego czytelnika, który czerpie przyjemność z odkrywania. Krótko mówiąc, jest to: „nowa stara Liga”.

Rysunki Kevina O’Neilla nie sugerują, że nastąpił skok jakościowy od czasów wcześniejszych tomów, ale nie szkodzi – jego „niespokojna” kreska pasowała do steampunkowej konwencji poprzednich części, pasuje też i do tego komiksu. Kwadratowe i ascetyczne, niezbyt bogate w szczegóły twarze świetnie oddają angielską nudę początku XX wieku, a wspomniane żarty, w postaci gazet, afiszów oraz innych aluzji graficznych, nie pojawiają się nagminnie – czasami autorzy lubią z tym przedobrzyć, jednak O’Neill w „Lidze…” nigdy do przesady się nie zbliża. Portowe bary i smród wilgotnego Londynu wypełniają kadry, a dłuższe przyglądanie się im pozwala docenić domowe zacisze.

Co jest więc w nowej „Lidze Niezwykłych Dżentelmenów” niekonwencjonalnego, pozwalającego ciągle uznawać Alana Moore’a za artystę-poszukiwacza? Szczerze mówiąc – nic. „1910” jest tym samym dobrze napisanym i narysowanym popisem popkulturowej erudycji, co poprzednie części. Trudno jednak nie oprzeć się wrażeniu, że ten kolaż w filmie czy literaturze nie wyszedłby tak subtelnie. Bohaterowie, mimo że wycięci z dużej liczby powieści i miejskich legend, a następnie wklejeni do jednej historii, wydają się należeć do tego świata od dawna. Lektura „1910” jest więc spotkaniem ze starymi znajomymi. Pytanie tylko – co nam chciał powiedzieć Moore? „Bawcie się dobrze”? A może: „Nic nie nadaje się lepiej do przetwarzania skostniałej kultury niż komiks”? Hmm…

Jakub Koisz

Inne opinie

Po dwóch nieco wymęczonych tomach, które poza wartką akcją i licznymi nawiązaniami do literatury oferowały niewiele atrakcji, Alan Moore potwierdził, że nie na darmo certyfikował się jako geniusz komiksu. O ile „Liga…” nr 3 nie jest być może arcydziełem na miarę „From Hell” czy „Strażników”, to jednak czyta się ją bez grymasów wywołanych nadmierną głupkowatością wydarzeń, o co w kostiumowej wersji superhero nietrudno. Tym razem scenarzysta stworzył opowieść o człowieku i jego słabościach, a wątki nadnaturalne potraktował pretekstowo. Uzyskał świetny efekt, Kevin O’Neill stanął na wysokości zadania, a Egmont pięknie to wydał na byczej skórze, choć nie wiem czemu nie zaczekał na całość i opublikował to inaczej niż dwa pierwsze tomy. Może dlatego, że ten komiks jest naprawdę mistrzowski…

Arek Królak

„Black Dossier” było tak wykręcone, że dla wielu (w tym dla niżej podpisanego) niestrawne. Teraz Moore wraca do najwyższej formy – ten tomik inauguruje trylogię z Ligą i jeśli potem będzie równie dobrze, to jest na co czekać. W USA komiks wyszedł w miękkiej oprawie, ale w tym wypadku Egmont postąpił słusznie, bo „Stulecie: 1910″ zasługuje na „mistrzowską edycję”.

Damian „Damex” Maksymowicz

Ta część „Ligi…” rozczarowuje. Nagle jesteśmy wrzuceni w środek zupełnie innej „rzeczywistości” niż ta, którą poznaliśmy w dwóch pierwszych częściach. Rekompensuje to dopiero znajdujące się pod koniec tomu opowiadanie, które wyjaśnia bardzo wiele oraz ukazuje nowe możliwości, jakie otwarły się przed naszymi bohaterami… (czułem się jakbym czytał opowiadanie spod znaku „”Highlandera”). No właśnie, „naszych bohaterów”, czyli tych, których poznaliśmy, już właściwie nie ma. Zostały tylko dwie osoby z poprzedniej „Ligii…”: Mina i… nie, tego nie zdradzę, sami się dowiecie, jak przeczytacie komiks (a właściwie znajdujące się w środku opowiadanie, bo sam komiks na to nie odpowiada). Ten wytwór Moore’a czytało mi się wyjątkowo ciężko.Lektury nie ułatwiają wszędobylskie „rymowanki”, które autor umieścił gdzie się tylko da. Liga nie jest już taka sama. Członkowie nie są już tacy sami. Wrogowie nie są już tacy sami i… dodatkowo nic już w tym komiksie, jeśli chodzi o scenariusz, nie jest niemożliwe. Mnie komiks rozczarował…, ale zachęcam, aby każdy wyrobił sobie o nim własne zdanie.

Robert Góralczyk

„Liga Niezwykłych Dżentelmenów”: „Stulecie: 1910”
Tytuł oryginału: „The League of Extraordinary Gentlemen” Vol III: „Century” #1: „1910”
Scenariusz: Alan Moore
Rysunki: Kevin O’Neill
Kolory: Ben Dimagmaliw
Tłumaczenie: Paulina Breiter
Wydawca: Egmont Polska
Kolekcja: Mistrzowie Komiksu. Nowa kolekcja
Data wydania: 17.05.2010
Wydawcy oryginału: Top Shelf Productions, Knockabout Comics
Data wydania oryginału: 04.2009
Objętość: 80 stron
Format: 170 x 260 mm
Oprawa: twarda
Papier: kredowy
Druk: kolorowy
Dystrybucja: księgarnie
Cena: 45,00 zł