Brian Michael Bendis kontynuuje swoją opowieść o perypetiach Jessiki Jones, bohaterki znakomitej serii „Alias”. „Puls” to jednak już zupełnie inny komiks.
Miniserię „The Pulse” – oryginalnie wydawaną w latach 2004-2006 – Mucha postanowiła wydać od razu w całości, dzięki czemu do rąk polskich czytelników trafia pokaźna, efektownie wyglądająca księga. W środku na trzystu sześćdziesięciu stronach znajdziemy numery 1-9 i 11-14 serii (numer 10 był odrębną historią, stanowiącą część eventu „Ród M”) oraz annual „New Avengers” z 2006 roku.
Seria dzieli się na trzy opowieści. Pierwsza, zatytułowana pierwotnie „Thin Air” (numery 1-5), prezentuje nowy etap w życiu bohaterki. Mieszkająca z Lukiem Cage’em i będąca w ciąży Jessica postanawia ustabilizować swoje życie ‒ w tym celu decyduje się pozytywnie odpowiedzieć na propozycję J. Jonaha Jamesona i dołącza do zespołu reporterskiego gazety „The Daily Bugle”. Jako specjalistka od tematyki superbohaterskiej Jones ma we współpracy z Benem Urichem prowadzić rubrykę „Puls”, śledzącą i komentującą wydarzenia ze środowiska nowojorskich herosów w trykotach. Pierwszy temat trafia się błyskawicznie: jeszcze tego samego dnia ze stawu w Central Parku wyłowione zostają zwłoki młodej kobiety. Wszystkie poszlaki wskazują, że mordercą jest ktoś z umiejętnością latania…
Jeśli Bendis planował mocne uderzenie na otwarcie nowej serii, to niestety zupełnie to nie wyszło. W porównaniu do oryginalnych i zaskakujących śledztw, które w serii „Alias” prowadziła Jessica, tutaj główny wątek kryminalny wygląda dość miałko i przewidywalnie. Na dodatek już w drugim zeszycie dowiadujemy się, kto jest mordercą, co automatycznie obniża dramaturgię. Do tego sama Jones zachowuje się zupełnie inaczej niż zazwyczaj, gdzieś znika jej charakter twardziela. Sytuację pogarszają jeszcze rysunki Marka Bagleya, którego kreska totalnie nie pasuje do realistycznej opowieści o superbohaterach. Nawet sama Jessica wygląda tu zupełnie inaczej niż zazwyczaj, Bagley rysuje ją jako atrakcyjną laskę, z nienaganną fryzurą i pełnymi ustami. Zdaje się, że nie przeczytał wcześniej żadnego numeru „Alias”, w przeciwnym razie wiedziałby, że tak nie należy rysować tej postaci! W efekcie ma się wrażenie lektury zupełnie innej opowieści, z inną bohaterką, przypadkowo nazywającą się tak samo.
Dużo lepiej wypada druga historia, „Secret War” (numery 6-9), zaczynająca się zgodnie z Hitchcockowską zasadą od trzęsienia ziemi, po którym napięcie tylko rośnie. Cage i Jones zostają zaatakowani we własnym mieszkaniu przez tajemniczą kobietę o nadludzkich mocach. W wyniku eksplozji Cage, który przyjął na siebie impet wybuchu, trafia w śpiączce do szpitala. Ma poważne obrażenia organów wewnętrznych, zaś jego niezniszczalna skóra uniemożliwia jakąkolwiek operację. W natłoku kolejnych niezrozumiałych wydarzeń Jessica nie może nawet pogrążyć się w rozpaczy: wkrótce Luke’a odwiedzają Nick Fury oraz Kapitan Ameryka, którzy skaczą sobie do gardeł, zaraz potem szpital atakują nieznani napastnicy; w kolejnej eksplozji zostaje zniszczony cały kwartał dzielnicy, zaś Luke Cage znika ze swojego łóżka.
Opowieść trzyma w napięciu, zwłaszcza w pierwszej połowie. Bendisowi doskonale udało się wykreować atmosferę totalnego chaosu i dezinformacji, gdzie nikt nic nie wie, bohaterowie gubią się w ciągu niezrozumiałych zdarzeń, próbując bezskutecznie poskładać je jakoś w całość. I w środku tego całego bałaganu ląduje Jessica Jones, ranna, zdezorientowana i przerażona wizją utraty swojego ukochanego. Niestety pod koniec wszystko nieco siada, całość zaś kończy się zbyt łatwo i nie przynosi satysfakcjonujących odpowiedzi. Tym razem zdecydowanie na plus można ocenić rysunki: Brent Anderson i Michael Lark świetnie nawiązują do oryginalnego stylu graficznego „Alias”. Zwłaszcza Lark jest wprost stworzony do rysowania brutalnych, ultrarealistycznych opowieści superbohaterskich (vide „Gotham Central” czy „Daredevil”) i aż szkoda, że nie dostał szansy, aby porysować więcej przygód Jones. I jeszcze rada na marginesie – zdecydowanie polecam przeczytać najpierw miniserię „Tajna wojna” (wydaną w 2004 roku również przez Muchę), w przeciwnym wypadku będziecie podczas lektury tej historii zagubieni w równym stopniu co Jessica Jones.
Najlepiej wypada ostatnia opowieść, „Fear” (zeszyty 11-14), w której do rysowania Jessiki powraca Michael Gaydos. Nie wiem, jak to działa, ale Gaydos (za którego kreską nie przepadam, o czym pisałem już wielokrotnie) zdaje się mieć jakąś sekretną supermoc, która sprawia, że Bendis, pisząc dla niego scenariusze, raptem zyskuje +100% do umiejętności pisarskich. Nagle Jessica zaczyna wyglądać i zachowywać się jak w „Alias”, nagle pojawiają się doskonałe sceny dialogowe, wreszcie dostajemy intrygujące śledztwo dotyczące dawno zapomnianego, dziwacznego superbohatera o pseudonimie D-Man (notabene jest to autentyczna postać z uniwersum Marvela, stworzona w połowie lat 80.). Śledztwo prowadzone jest tym razem przez Uricha, gdyż równolegle Jones zaczyna rodzić, będąc w szóstym miesiącu ciąży, więc jak łatwo się domyślić, nikt nie jest na to przygotowany.
Swego rodzaju post scriptum jest annual „New Avengers”, który co prawda opowiada o dramatycznym starciu supergrupy z kolejnym generycznym wielkim zagrożeniem, ale rozpoczyna go i kończy wątek ślubu Jessiki z Lukiem. Komiks (podobnie jak chyba cała seria „Puls”) jest dość udaną próbą włączenia postaci Jones w główny nurt uniwersum Marvela i powiązania z innymi pisanymi wówczas przez Bendisa tytułami.
Ciekawostką jest zamieszczone na końcu posłowie Bendisa, zaczerpnięte z ostatniego numeru oryginalnej serii. Scenarzysta wspomina w nim o planach telewizyjnej ekranizacji przygód Jessiki Jones. Jak wiemy dzisiaj, trzeba było czekać jeszcze dziesięć lat, aby doszły one do skutku.
Jako całość „Puls” prezentuje się nieźle, ale zwłaszcza jeśli porównamy go do „Alias”, widać kilka mankamentów. Pierwszy wynika z rezygnacji z szyldu imprintu MAX. „Alias” był pionierskim dla Marvela komiksem dla dorosłych, nieunikającym szokujących tematów, drastycznych scen czy ostrego, realistycznego języka. „Puls” jest już komiksem innego typu, skierowanym do masowego odbiorcy. Ostateczny efekt dowodzi, że nie była to dobra decyzja: poszczególne historie są uładzone, pozbawione kontrowersji, wyprane z tego czegoś, co stanowiło o wyjątkowości „Alias”. Widać to choćby w dialogach. W oryginalniej serii aż skrzy się od soczystego języka, przekleństw i ciętych ripost. W „Pulsie” Jessica mówi jak ktoś zupełnie inny. Wulgaryzmy (co prawda zakryte ciągami znaków) pojawiają się dopiero w trzeciej historii i nieprzypadkowo to właśnie w niej Jones znów sprawia wrażenie, że jest sobą. I nie przypadkiem to jedyny komiks w tym tomie, o którym można powiedzieć, że śmiało mógłby stanowić kolejną część „Alias”.
Drugim problemem jest sama Jessica Jones. Na łamach „Alias” pokochaliśmy tę postać za to, że jest kawałem skurczybyka w spódnicy, że zawsze stara się postępować słusznie, zawsze bierze sprawy w swoje ręce, nigdy się nie poddaje, a nawet często ładuje się w kłopoty, bo nie wie, kiedy odpuścić. Tymczasem w „Pulsie” z aktywnej protagonistki nagle zmienia się w zupełnie inną postać. W pierwszej opowieści zachowuje się jak płaczliwa małolata, w drugiej głównie biega bez ładu i składu i krzyczy „Luuuuke!” (co prawda tu akurat ma to swoje fabularne uzasadnienie), a w trzeciej to już w ogóle pozostaje jej biernie poddawać się zabiegom otoczenia. Gdzieś w tej serii Jessica zgubiła swój wyjątkowy, twardy charakter i odzyskuje go jedynie w kilku momentach. Wydaje się, że przy okazji zmiany tonacji serii Bendis chciał wzbogacić charakterystykę psychologiczną swojej bohaterki o nowy wymiar (ciąża), jednak poszedł tropem najbardziej ogranych stereotypów dotyczących brzemiennej kobiety: burza hormonów, wahania nastroju, płaczliwość itp. Efekt niestety jest mizerny i odległy od tego, co udało się wykreować w oryginalnej serii.
Trzecia kwestia to przesunięcie akcentów fabularnych. „Alias” oferował pasjonujące śledztwa kryminalne rozgrywające się w środowisku superbohaterów, co owocowało oryginalnością opowieści. Zastąpienie działalności detektywistycznej dziennikarską wydaje się ciekawym zabiegiem, krokiem naprzód przy zachowaniu charakterystycznych elementów poprzedniej serii. Problem w tym, że Bendis nie wykorzystał nawet ułamka potencjału tego pomysłu. Kwestia pracy Jessiki Jones w „Daily Bugle” urywa się, zanim się na dobre zaczyna, co prowokuje pytanie, po co ten wątek w ogóle był. Jedyne naprawdę interesujące dziennikarskie śledztwo (dotyczące wspomnianego D-Mana) pojawia się wtedy, gdy Jones rodzi i nie ma z nim nic wspólnego. Może Bendis zdecydował się (albo został zmuszony) zakończyć „Puls” szybciej, niż pierwotnie planował? Trudno powiedzieć, choć warto też gwoli ścisłości zaznaczyć, że imię i nazwisko Jessiki Jones zostało dodane do tytułu przez Marvela w 2014 roku przy wydaniu zbiorczym (zapewne aby wykorzystać szum związany z serialem Netflixa), co może tworzyć mylne wrażenie, że to jej kolejna solowa seria, coś w rodzaju sequela „Alias”. W oryginale seria nazywała się po prostu „The Pulse”, co sugeruje, że jej głównym bohaterem są dziennikarze pracujący nad kolumną o tej nazwie, a nie była superbohaterka. Tak czy inaczej, wątek pracy w „Daily Bugle” pozostawia ogromny niedosyt.
Summa summarum „Puls” jest jednak zupełnie innym komiksem niż „Alias”. Słabszym, choć na szczęście są w nim momenty pozwalające sobie przypomnieć, za co pokochaliśmy oryginalną serię: mocny początek drugiej opowieści, znakomita konfrontacja Jessiki z agentką Hydry, poruszająca sprawa D-Mana czy babska dyskusja Jessiki z Carol Danvers i Susan Richards o blaskach i cieniach bycia superbohaterką i jednocześnie matką. Wszystko to daje nadzieję, że Bendis wciąż jeszcze ma coś do powiedzenia na temat swojej bohaterki, co cieszy tym bardziej, że od 2016 roku Marvel wydaje kolejną serię o jej przygodach, tym razem w oryginalnym składzie autorskim (Bendis, Gaydos, Hollingsworth, Mack) i w tym samym formacie (seria kryminalna dla dorosłych). Pierwsze numery odnowionej serii prezentują się bardzo obiecująco, a jaka będzie całość, przekonamy się wkrótce sami, gdyż Mucha już zapowiedziała polską edycję tego komiksu. Póki co pozostaje nam lektura „Pulsu”, który – mimo wskazanych wcześniej mankamentów – jednak polecam.
Dziękujemy wydawnictwu Mucha Comics za udostępnienie egzemplarza komiksu do recenzji.
Michał Siromski
„Jessica Jones: Puls”
Scenariusz: Brian Michael Bendis
Rysunki: Mark Bagley, Brent Anderson, Michael Lark, Michael Gaydos, Olivier Coipel
Okładka: Mike Mayhew
Wydawca: Mucha Comics
Tłumacz: Tomasz Sidorkiewicz, Marek Starosta
Data wydania: 2018
Tytuł oryginalny: „Jessica Jones ‒ The Pulse: The Complete Collection”
Wydawca oryginalny: Marvel Comics
Rok wydania oryginału: 2014
Liczba stron: 360
Format: 165 x 255 mm
Oprawa: twarda
Druk: kolor
Cena: 119 zł