Na zamknięcie roku 2018 Non Stop Comics wzbogaciło swe wydawnicze portfolio o polskojęzyczny integral komiksu „The Goon”. I z pewnością nie był to rzut łatwy ‒ komiks jest wielki jak chuligańska cegłówka. Samo uniesienie pierwszego tomu kolekcji kieruje czytelnika na drogę do zdobycia mięśni godnych tytułowego Zbira. Zwłaszcza, że odłożenie go w trakcie lektury może okazać się niełatwym zadaniem!
Polskojęzyczna wersja edycji kolekcjonerskiej to srogie 500 stron komiksu w twardej oprawie, włączywszy w to kilkadziesiąt zawartych na końcu kart ze szkicami. Dzieło prawdziwie wielkiej wagi, chciałoby się rzec, nawet zanim czytelnik zdąży odchylić okładkę. A zawartość w niczym nie ustępuje wyglądowi całego tomu. Pełne przewrotnego humoru przygody w konwencji sensacyjnego horroru na pewno znajdą niejednego zwolennika. Dla tych, którzy w ciągu dwudziestu lat istnienia „The Goon” zdążyli się już z nim zapoznać i preferują wydania polskojęzyczne, będzie to okazja na zdobycie bardzo okazałego egzemplarza, górującego nad niejednym towarzyszem na półce z komiksami.
Zbir, jaki jest, każdy widzi
Kolekcja zawiera przygody tytułowego rzezimieszka zebrane od startu istnienia serii. W słowie wstępu autor, Eric Powell, informuje nas o swych początkowych perypetiach związanych z wydawaniem “The Goon”. Załącza przy tym niewielką dawkę samokrytyki, wskazując na niedoskonałości pierwszych projektów. I o ile faktycznie wczesne przygody Zbira wyraźnie się odznaczają stylistycznie, to w mojej opinii wcale nie na gorsze. Styl autora ewoluował przez lata pracy nad komiksem, natomiast niezmiennnie widać multum pracy włożonej w dokładne kreacje poszczególnych paneli. Wydaje się, że z czasem bohaterowie tracą wyrazistość. Najbardziej widać to w przypadku tytułowego gangstera, którego sylwetka uległa uproszczeniu, niejako wygładzeniu. Nie wynika to jednak z braku dbałości. Nawet z mniejszą liczbą szczegółów Zbir i jego towarzysze wciąż tworzeni są dokładnie i z widocznym dopracowaniem. Wydarzenia mają miejsce w latach 50-60. XX wieku i styl gangsterów, ich pojazdy i uzbrojenie wiarygodnie oddają ten okres.
Zabijaka o posturze goryla rzadko okazuje, co dzieje się w jego wnętrzu. W tej kwestii warsztat Powella widać częściej poprzez drugiego protagonistę, cwanego zapalczywca Franky’ego. Drobny towarzysz tytułowego bohatera wygląda jak interpretacja mieszkańców Kanady z South Parku, ale to właśnie na jego twarzy widoczne będą jak na dłoni wszelkie reakcje emocjonalne. Panowie dobrze się uzupełniają, nie tylko wizualnie. Czytanie przygód Zbira jest po prostu bardzo przyjemne, a uczucie to eskaluje wraz z postępem historii.
Uwagę przykuwają szczególnie retrospekcje. Nie mają jednolitej konwencji, natomiast zawsze łatwo je rozpoznać. Pierwsza z nich, zawierająca część wspomnień z młodości kryjącego oczy w cieniu kaszkietu łotra, jest bardziej „rozmyta” od części narracyjnej ‒ jak wspomnieniom zdarza się mieć w zwyczaju. Mnie przypadła do gustu tworzona ołówkiem historia szeryfa ‒ bardzo dynamiczna, dopracowana i mroczna. Przejścia do krainy wspomnień są wyraźnie zaznaczone, co pomaga w śledzeniu narracji. Autor nie boi się też eksperymentów ani współpracy z innymi twórcami. Dwie historie powstały przy połączeniu sił kolejno z Kyle’em Holtzem i Mikiem Mignolą.
Nigdy nie siadaj do kart z kimś, kto ma więcej niż dwie ręce
To co najbardziej spodobało mi się w przygodach Zbira, to sposób prowadzenia fabuły. Przy lekturze zintegrowanego wydania „The Goon” nie zalecam raczej siadania doń późną porą, bo potrafi wciągnąć na długie godziny. Oczywiście jest to zawsze kwestia indywidualna. Tematyka, postaci i sam humor ‒ często niewybredny ‒ na pewno nie każdemu przypadną do gustu. Kilka pierwszych stron powinno zweryfikować, czy kolekcja od Non Stop Comics okaże się tylko ciekawostką, czy nowym nabytkiem na półkę. Poszczególne historie są raczej prostymi, krótkimi przygodami pełnymi starć z różnego rodzaju stworami znanymi z horrorów i innych popkulturowych opowieści. Ulica opanowana przez zombie i ich diabolicznego kapłana stanowi wrota dla wielu fantastycznych postaci. Samo nienazwane miasto zamieszkane przez Zbira i Franky’ego też przyciąga nadnaturalne postaci i wydarzenia.
Jednak samo umiejscowienie historii w świecie mroku i fantastyki to za mało, by komiksowi zapewnić nagrodę Eisnera, nawet przy tak dopracowanych rysunkach jak u Erica Powella. A Zbir otrzymał ich łącznie aż pięć. Kluczem do zdobycia nagrody „dla najlepszej regularnej serii” w 2005 r. mogła być lekkość, z jaką autorowi przychodzi wplatanie nowych zdarzeń w już istniejącą narrację. Wiele szczegółów wydaje się mieć znaczenie ‒ bohaterowie nie pozostają obojętni na wydarzenia, wspominają o nich w dalszych odcinkach.
Jednocześnie każda opowieść stanowi zamkniętą całość. Dzięki temu z jednej strony można przeczytać dowolną historię (poza jednym wyjątkiem) bez poczucia zagubienia, a z drugiej nie występuje efekt sitcomu, gdzie na koniec wszystko wrócić musi do pierwotnego stanu rzeczy. Świat Zbira jest jak wielki pokój, w którym autor z pomocą czytelnika codziennie montuje nowe regały z szufladami pełnymi historii. Po pewnym czasie stoimy więc w przestrzeni wypełnionej dziesiątkami opowieści, które, chociaż samodzielne, stają się nieodłącznym elementem całości.
Lobo w kaszkiecie z płonącym wampirem przywiązanym do zderzaka
Wśród wspomnianych Eisnerów dla serii znajdziemy też trofea za najlepszą publikację humorystyczną czy za najlepszą historię. Tu niewątpliwie odbiór będzie już kwestią bardzo subiektywną, ale ciężko odmówić Powellowi bardzo dobrego wyczucia w kreowaniu fabuł. Umie dobrać proporcję poważnej, cięższej narracji i zgrabnie zrównoważyć ją humorem. Zazwyczaj rubasznym, nierzadko wręcz slapstickowym, ale najczęściej zaskakującym i absurdalnym. W jednej z historii ukrywający się przed Zbirem gangster ogląda segment z „Latającego Cyrku Monty Pythona” i dla sympatyków tej kultowej serii na pewno znajdzie się tu mnóstwo dobrej zabawy.
Ja, wertując karty wydania Non Stop Comics, miałem niejedno skojarzenie z przygodami Lobo. Nie wynika ono jedynie z pojedynczego, rzuconego przez zaskoczonego Zbira „oż kurde bele”. Bardziej chodzi o bezpośredniość reprezentowaną przez gangstera-siłacza i jego gotowość do wyjaśnienia pięścią wszelkich wątpliwości, przy jednoczesnym cynicznym dystansie do otaczającego go świata. Udaje mu się przy tym uciec od jakże łatwego w takich przypadkach zaszufladkowania jako „tępy osiłek”. Powell osiąga to przy użyciu kolejnych faktów z przeszłości bohatera, które rzucają coraz więcej światła na jego prawdziwą osobowość.
W zakresie przedstawionym w 1. tomie „The Goon” Zbir pozostaje niejako symbolem, co odzwierciedla się w jego dość jednolitej ekspresji. Ma, na swoje szczęście, u swego boku to, co Ostatni Czarnianin musiał zapewniać sam ‒ wygadanego, szczerego do bólu przyjaciela z lat młodzieńczych, Franky’ego. Nie ma tu podziału na „tego silnego” i „tego inteligentnego” ‒ to dwaj rozgarnięci gangsterzy, uzupełniający często nawzajem swoje braki. Nie ma jednak wątpliwości, że pierwsze skrzypce gra tytułowy Zbir. To na jego barkach najczęściej spoczywa odpowiedzialność za wykaraskanie się z wszelkich nadnaturalnych tarapatów. Tych jest zaś bez liku – od wilkołaków w kiepskiej kondycji finansowej, przez hordy zombie, po łase na ciasto małpiskunksy.
Na osobne wspomnienie zasługują też wstawki pseudoreklamowe i zapowiedzi kolejnych albumów, które znaleźć można pomiędzy poszczególnymi odcinkami. Zazwyczaj pastiszowe, stanowią sympatyczny przerywnik między przygodami pogromców nieumarłych.
Salcesonowe nawyki cyganów i Komunistyczna Milicja Powietrzna Mięczaków
Słowo podsumowania chciałbym rozpocząć od strony tłumaczeniowej. Paulina Braiter to tłumaczka doświadczona, zwłaszcza w dziedzinie fantasy. W oczy rzuca się już sam tytuł tomu. Tutaj pozostawiono oryginalne „The Goon”, chociaż starsze wydanie polskiej wersji językowej od Taurusa spolszczyło tytuł okładkowy. Nie rzutuje to jednak na odbiór samego komiksu. Ponadto podejrzewam, że nazewnictwo serii niekoniecznie mogło leżeć w gestii P. Braiter.
Cały komiks przetłumaczony został dobrze. Pomogło w tym na pewno to, że bohaterowie nie prowadzą nadmiernie rozwlekłych monologów, skupiając się raczej na ergonomii swojego przekazu. Narracja też najczęściej pozostaje zwięzła. Nieliczne wyjątki nie okazały się dla tłumaczki kłopotem i całość czyta się sprawnie. Jedyne większe potknięcie, które zapadło mi w pamięć, to niefortunne „wpuszczę was do tego” (najprawdopodobniej kalka z angielskiego „I’ll let you in”) w kontekście zaginionego skarbu. Osobiście szedłbym w stronę „powiem wam, co wiem”. W komiksie znajdują się też nieliczne literówki. Jedna z nich występuje w tym samym zdaniu co wspomniane powyżej tłumaczenie, więc możliwe, że był to fragment, który umknął redakcji. Należy jednak oddać sprawiedliwość i zauważyć ogrom pozostałej pracy, do której takich zastrzeżeń mieć nie można (bo to, przypominam, 500 stron). Nie zamierzam więc o to ukruszyć najmniejszej nawet kopii.
Wręcz przeciwnie ‒ całe obszerne tomisko polecam. Fanom połączenia lekkiego horroru z solidnym, abstrakcyjnym humorem, i nie tylko. Moje zainteresowanie „The Goon” zdobył szturmem i mam nadzieję, że niejednego czytelnika spotka to samo.
- Seria: The Goon
- Format:170×260 mm
- Liczba stron:496
- Oprawa:twarda
- Papier:kredowy
- Druk:kolor
- ISBN-13:9788381106399
- Data wydania:7 grudzień 2018