Wydawnictwo Egmont coraz śmielej sięga po klasyczne przygody superbohaterów z uniwersum Marvela. Mieliśmy Spider-Mana, Daredevila, czy też jeden z najlepszych tytułów z Domu Pomysłów, czyli „Rękawicę Nieskończoności”. Kwestią czasu było pojawienie się przygód Dzieci Atomu, czyli drużyny „X-Men”. I to nie byle jakich przygód, bo narysowanych przez samego Jima Lee ze scenariuszem Chrisa Claremonta.
Jim Lee – rysownik i scenarzysta
Zacznę nietypowo, bo od rysunków. Wydawnictwo Egmont postanowiło wydać tom, który zawiera zeszyty konkretnego rysownika, w tym przypadku Jima Lee. W oryginale jest to wydanie „X-Men Visionaries: Jim Lee”. Myślę, że tego rysownika i scenarzysty urodzonego w Seulu nie trzeba nikomu przedstawiać. Jego prace mogliście zobaczyć w takich komiksach jak „Batman: Hush”, „All-Star Batman i Robin: Cudowny chłopiec”, „Superman: Wyzwolony”, czy też „Liga Sprawiedliwości” z Nowego DC Comics. Być może pamiętacie go także z jego autorskiej serii „Wild C.A.T.s” wydawanej swego czasu przez TM-Semic. Mogliście też spotkać go osobiście w 2017 roku na Międzynarodowym Festiwalu Komiksu i Gier w Łodzi, gdzie był gościem wydawnictwa Egmont z okazji startu linii wydawniczej „DC Odrodzenie”.
Album „X-Men. Jim Lee” zbiera zeszyty sięgające końca lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku. Tak, te historie mają już ponad 30 lat. Nie są to jego pierwsze prace, bo wcześniej Lee rysował chociażby serię „The Punisher: War Journal”, ale trochę odbiegają od tego, co widzieliśmy chociażby w „Batman: Hush”. Owszem, cały czas można poznać, że to rysunki Jima Lee, ale właśnie taki zbiór świetnie pokazuje, jak artysta szlifował swoją kreskę.
Od samego początku cechowała ją niesamowita dynamika i szczegółowość otoczenia. Fantastyczne są również postacie, które tworzy Lee. Nie ma co ukrywać, że idealnie wychodzą mu postacie kobiece, a i męskim bohaterom nie można nic zarzucić. Są one pełne charyzmy, ich mimika idealnie wyraża emocje. Znaleźć coś takiego w dzisiejszych rysunkach jest naprawdę ciężko. Jednym słowem, kreska Jima Lee jest genialna. W albumie swój udział mają jeszcze inni rysownicy, np. Marc Silvestri, ale skoro album poświęcony jest w dużej mierze jednemu rysownikowi, to na nim się skupiam.
„X-Men” w wersji klasycznej
Teraz pytanie – jak z fabułą? Czy historie przetrwały próbę czasu? Tak i nie. Odpowiada za nie legendarny Chris Claremont i Ann Nocenti. To właśnie opowieści pisane przez Claremonta uchodzą za najlepsze przygody mutantów w ogóle. Trudno się z tym nie zgodzić, bo chociaż za czasów TM-Semic nie lubiłem tych komiksów, ten album bardzo przypadł mi do gustu. Nie ukrywam jednak, że bałem się tej lektury i miałem z nią drobne problemy. Dlaczego? Ponieważ album wrzuca nas praktycznie w sam środek historii. Owszem, są one w miarę samodzielne i w jakiś sposób zamknięte, ale liczba wątków i postaci potrafi przytłoczyć.
Kogo my tu nie mamy? Jest Storm, Wolverine, Cyclops, Jean Grey, Jubilee, Gambit, Magneto, Lady Mandarin, sam Mandaryn, Cable, Kapitan Ameryka, Czarna Wdowa, drużyna X-Factor oraz New Mutants, a także sporo mutantów znanych i tych mniej znanych. Sporo. Ponieważ zbiór skupia się na rysunkach Jima Lee, pojawiają się również przerwy między zeszytami. Owszem, na początku znajdziemy wstęp Kamila Śmiałkowskiego, w którym wyjaśnia, co działo się pomiędzy poszczególnymi numerami, ale to trochę mało. Nie powiem, historie bardzo mnie zaciekawiły, ale żeby poznać pełny obraz, musiałem co nieco poczytać w sieci. W ogóle polecam zapoznać się z komiksem „Saga o wyspie Muir” wydanym w kolekcji „Superbohaterowie Marvela” od Hachette, świetnie uzupełnia całą fabułę.
„X-Men. Jim Lee” ‒ album nie do końca idealny
Wspomnę jeszcze, że wydanie „Visionaries” nie zawiera wszystkich zeszytów serii „Uncanny X-Men” rysowanych przez Jima Lee. Niestety, kilku brakuje. Szkoda, bo może wtedy dostalibyśmy pełniejszy wgląd w całą historię. W dodatkach znajdziemy jedynie kilka okładek do serii „Uncanny X-Men”, a także pierwszy zeszyt o mutantach rysowany prze Jima Lee, czyli „Classic X-Men #39”. Mało, ale biorąc pod uwagę, że prawie cały album to prace słynnego Koreańczyka, nie będę się czepiał.
„X-Men. Jim Lee” to komiks, który mogę polecić fanom przede wszystkim klasycznych przygód Dzieci Atomu, a dopiero w drugiej kolejności słynnego rysownika. Nie zrozumcie mnie źle, jeżeli lubicie Jima Lee, to musicie sięgnąć po ten tytuł. Jeżeli jednak wcześniej nie mieliście styczności z klasycznymi historiami o mutantach albo tak jak ja za nimi nie przepadaliście, to lektura może okazać się dla Was dość ciężka. Dla mnie była, ale i tak nie żałuję.
Maciej Skrzypczak
Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie egzemplarza do recenzji.
Scenariusz: Chris Claremont, Ann Nocenti
Rysunki: Jim Lee i inni
Tłumaczenie: Maria Jaszczurowska
Wydawca: Egmont
Data wydania: październik 2019
Liczba stron: 312
Format: 170 x 260 mm
Oprawa: twarda
Druk: kolor
Cena: 99,00 zł