Non Stop Comics wydało szósty i ostatni tom Paper girls ‒ tym samym kończymy podróże w czasoprzestrzeni z serią Briana K. Vaughana i Cliffa Chianga oraz jej bohaterkami. Całość autorom udało się dość zgrabnie zamknąć. Szósty tom wyjaśnia wiele zagadek z poprzednich, więc pisanie o nim w szczegółach byłoby psuciem zabawy. Skupię się więc na podsumowaniu serii jako całości.
W pętli czasu
Gwoli przypomnienia, cztery bohaterki z 1988 roku zostają wciągnięte w konflikt rozciągnięty na przestrzeni tysięcy lat. Dość szybko okazuje się, że według koncepcji autora nie tworzą się równoległe wymiary, a pozostajemy w jednym strumieniu czasowym. Tylko nie jest to prosta pętla rodem z pierwszego Terminatora, gdzie mamy do czynienia z dwoma punktami na niej i ograniczoną linią bohaterów oraz sposobem, jaki wydarzenia z obu oddziałują na siebie wzajemnie. To bardziej zawikłana konstrukcja, która odsłania się czytelnikom w kolejnych zeszytach.
Pokazywana jest bardzo nierównomiernie i na tyle zagmatwana, że czytelnik nie ma raczej szansy samemu domyślić się rozwiązania. Zmiany tempa opowieści są szczególnie widoczne w konsumpcji zeszytowej i do pewnego stopnia w wydaniach zbiorczych. Momentami przynajmniej pozornie niewiele się dzieje, a czasami na jednej stronie wyjaśnianych jest kilka kwestii. W połączeniu z dużą ilością zagadkowych wtrętów (niezrozumiałe sny, terminologia, obcy język przybyszów z przyszłości) i liczbą bohaterów oraz ich ingerencją w inne punkty w czasie całość robi się niepotrzebnie skomplikowana. Na pierwszy rzut oka wszystko w ostatnim tomie zostaje wyjaśnione. Gdyby nie brak czasu, pewnie sprawdziłbym dokładniej, czy Vaughan dokładnie po sobie posprzątał i nie ma jakichś zapomnianych scen, które nie zostały wplecione w mozaikę tworzącą czasoprzestrzeń Paper girls.
Długość serii
Zastanawia mnie też, czy ta seria nie sprawdziłaby się lepiej jako po prostu jedna zamknięta opowieść. Czy nie dałoby się jej skrócić o połowę i wydać jako jedną książkę, która nie byłaby momentami tak frustrująca w lekturze jak pokawałkowana historia? Coraz więcej komiksów wychodzi w ten sposób. Zwłaszcza opowieść o grupce nastolatek, której docelowym odbiorcą są zapewne rówieśniczki bohaterek, raczej kupujące komiksy w księgarniach, a nie w stereotypowo zatęchłych sklepach specjalistycznych, powinna spokojnie znaleźć wydawcę innego niż Image.
Postulat o skróceniu bierze się z tego, że w serii jest trochę za dużo wszystkiego. Koncepcji, punktów w czasie, bohaterów, wątków itp. Wydaje mi się to przynajmniej częściowo pokłosiem serializacji. Ta bowiem trwa najczęściej, dopóki wydawanie się opłaca. Żeby przedłużać serię, trzeba wymyślać kolejne zawirowania, w które wpadają bohaterki. Niektóre przeskoki czasowe i wątki w tomach 2-4 są zdecydowanie za bardzo przeciągnięte. Część można spokojnie uprościć albo w ogóle usunąć, gdyby od początku planowano zamknąć się w jednym obszerniejszym tomie.
Konflikt pokoleń
We wspomnianych problematycznych tomach na chwilę gubią się też tematy, które miały wybrzmieć w serii. Głównym jest konflikt pokoleń i brak komunikacji pomiędzy nimi, który go powoduje. Starzy są zapatrzeni w przeszłość i chcą utrzymać dotychczasowy porządek. Ich celem jest uporządkowanie istniejącego strumienia czasu. Poglądy widać nawet w projektach ich strojów (futurystyczne zbroje rycerskie) i pojazdów (roboty retro i dinozaury). Są też dysponentami nowej technologii (podróże w czasie). Obawiają się zniszczenia świata. De facto chodzi o ich świat, który kiedyś przecież przejmą we władanie kolejne pokolenia. Świat w ostatnich tomach wyglądający na totalitarną dystopię, w której technologia służy zniewoleniu człowieka.
Młodzi chcą zmian i budowy lepszego świata oraz dostępu do tego wszystkiego, z czego mogą korzystać starzy. Budują alternatywne technologie, używając elektronicznych odpadków i starych modeli, bo tylko do tego mają dostęp (recycling?). Wzorują się na Robin Hoodzie. W świecie, gdzie symbolem walki o lepsze jutro jest nastoletnia Szwedka, rosną dysproporcje majątkowe, a młodym ludziom coraz ciężej zdobyć dostęp do podstawowych dóbr takich jak mieszkanie czy stabilna praca, tematyka poruszana przez komiks zdaje się być wyjątkowo aktualna.
Konfrontacja marzeń z rzeczywistością
Drugim tematem zdaje się być konfrontacja młodzieńczych planów i wyobrażeń o przyszłości z rzeczywistością. Bohaterki wielokrotnie natykają się na starsze wersje siebie i bliskich. Wówczas boleśnie zdają sobie sprawę, że najczęściej ich życie nie potoczyło się zgodnie z przewidywaniami. To z kolei może być ciekawy punkt do rozmyślań dla starszych czytelników. Nie sądzę, żeby faktyczne życiorysy często były zbieżne z wyobrażeniami dwunastolatków.
Pod względem fabuły, scenariusza itp. jest to więc całkiem solidna pozycja, w której każdy może znaleźć coś dla siebie. Pomimo wypisanych powyżej uwag bawiłem się bardzo dobrze w trakcie lektury i polubiłem bohaterki komiksu. Opowieść jednak zdecydowanie zyskuje, gdy czytać ją w całości.
Rysunki i kolory
Tym co mi się jednak najbardziej podoba i dzięki czemu pewnie jeszcze nieraz będę wracał do komiksu, są rysunki Cliffa Chianga i w szczególności kolory Matta Wilsona. Zbyt wiele współczesnych mainstreamowych komiksów i na nowo pokolorowanych reedycji (Miracleman, brrr) sili się na kolory udające realizm, przez co całość staje się szarobura i nieczytelna. Postacie zlewają się z tłem. Brakuje głębi. Wszechobecne są paskudne gradienty. Często wychodzi brak podstawowej wiedzy o kompozycji obrazu, znaczeniu kolorów i relacji pomiędzy nimi.
Niczego takiego nie znajdziemy w Paper Girls. Wilson korzysta z ograniczonej palety, głównie płaskich kolorów. Często sięga po wyraziste, nasycone barwy i ich kombinacje. To świetnie wygląda w połączeniu z wyraźnymi konturami i cieniami Chianga. Bardzo łatwo się czyta. Jeśli postać trzeba wyróżnić z tła, jest ono pokryte jednym, najczęściej ciemniejszym odcieniem zieleni, fioletu lub granatem. Naturalnie, cieplejsze i jaśniejsze barwy skóry odznaczają się na tym tle. Czasem ich rolę pełni ubiór lub jakiś rekwizyt. To znacznie ułatwia lekturę. Ponadto, gdy mamy do czynienia z przeskokiem w inny punkt w czasie, kolorystyka również się zmienia. Dobrze to widać w zeszycie 28, który podzielony jest na cztery równolegle toczące się sytuacje. Każdy punkt w czasie ma swoją paletę i pomimo formalnego zabiegu scenarzysty nie trzeba się za bardzo zastanawiać co, gdzie i jak.
To by było na tyle jeśli chodzi o Paper girls?
Z jednej strony dobrze, że seria się kończy, bo scenariusz mógłby stać się jeszcze bardziej zagmatwany. Z drugiej szkoda, bo można się zżyć z bohaterkami i momentami wzruszyć w co bardziej emocjonalnych momentach, których nie brakuje w tych sześciu tomach. Krążą informacje, że Amazon przymierza się do serialowej adaptacji, więc możliwe, że będzie można przeżyć ich przygody jeszcze raz, w innym medium.
Tytuł: „Paper Girls, tom 6”
Tytuł oryginału: „Paper Girls, vol. 6”
Scenariusz: Brian K. Vaughan
Rysunki: Cliff Chiang
Kolor: Matt Wilson
Tłumaczenie: Bartosz Sztybor
Wydawca: Non Stop Comics
Data polskiego wydania: grudzień 2019
Wydawca oryginału: Image Comics
Data wydania oryginału: październik 2019
Objętość: 144 strony
Format: 170 x 260 mm
Oprawa: miękka
Druk: kolorowy
Cena okładkowa: 44 zł