Przez chwilę życie było proste. Jesteś sobie dżentelmenem-włamywaczem, który po dziesięciu latach nieobecności wrócił do rodzinnej dzielnicy w Barcelonie. Planujesz uczciwie zarabiać wirtuozerską grą na trąbce, ale – jak zwykle! – mroczna przeszłość upomina się o swoje. Tak rozpoczyna się „Jazz Maynard. Trylogia islandzka”, wydany właśnie przez Non Stop Comics.
Ani chwili spokoju
Jazz Maynard to owoc współpracy dwóch Hiszpanów: scenarzysty Raúla Anisy Arsísa (tworzącego jako Raule) i rysownika Rogera Ibáñeza (tworzącego jako Roger). Duet barcelończyków stworzył swoją sensacyjną serię na rynek francuski, gdzie ukazuje się nakładem wydawnictwa Dargaud. Dlatego też nie powinno nas absolutnie dziwić podobieństwo opowieści do modelowych frankofonów. Podobnie jak w poprzednim tomie – „Trylogii barcelońskiej” – mamy do czynienia z jedną zamkniętą historią, rozbitą na trzy albumy po 46 stron.
Zagraj to jeszcze raz, Jazz
Pierwszy tom cyklu o Maynardzie był prostą i przewidywalną historią o haniebnej zdradzie dawnego druha, którego nasz kryminalista o złotym sercu musiał ukarać. Zarzucałem wtedy autorom, że żonglują zgranymi do cna motywami i opierają historię na kliszach zamiast pełnokrwistych postaciach. Czy ten sam zarzut mogę powtórzyć rok później, przy „Trylogii islandzkiej”? I tak, i nie. Chociaż bowiem w dalszym ciągu Raule i Roger stawiają na sprawdzone (aż do przesady) schematy historii kryminalnych, sensacyjnych i łotrzykowskich, „Trylogia islandzka” oferuje znacznie bardziej złożoną intrygę.
Jazzowe standardy
Jazz (kolejny raz) zrywa z karierą nieuchwytnego włamywacza i rozkoszuje się beztroskim życiem w El Raval. Jednak (ponownie) błyskawicznie zostaje zmuszony do zdjęcia zestawu wytrychów z kołka. Tym razem stawką w grze jest pradawny artefakt, a trop wiedzie z gorących ulic Barcelony do smaganego wichrami Reykjaviku. I chociaż zdobycie Złotego Oka to główne zadanie Maynarda, w trylogii krzyżuje się ze sobą kilka (nie)powiązanych wątków. Na niespełna stu czterdziestu stronach znajdziemy więc (między innymi!) knowania nowego bossa barcelońskiej mafii, seryjne mordy skandynawskich nacjonalistów, gry irańskiego wywiadu czy vendettę… przybranego brata Maynarda.
Bebop
Chociaż intryga jest bałaganiarska, a związki przyczynowo-skutkowe szyte nićmi grubości dratwy, po raz kolejny na pochwałę zasługuje biegłość obu autorów w ich rzemiośle. Trylogia wypełniona została pędzącą na złamanie karku akcją, nastrojowymi retrospekcjami i sporą dawką humoru. Dzięki temu w trakcie lektury można bawić się świetnie i bez trudu przymykać oko na nieścisłości czy fabularne bzdurki (jak organizacja „Wikingów”, regularnie zrzucająca porwanych imigrantów z helikoptera). Nagromadzenie prowadzonych równolegle wątków sprawia, że przy drugim tomie naprawdę można dać się zaskoczyć (czego zabrakło mi w poprzednim).
Piękni i bladzi
Progres widać także w warstwie graficznej. Roger z albumu na album coraz odważniej poczyna sobie z cieniami, a jego kreska nabiera pazura. Nie ma co kryć, że siła „Jazza” leży właśnie w dynamicznych pościgach, elektryzujących strzelaninach i urzekającej choreografii pojedynków. I tutaj tom drugi przewyższa pierwszy, ciesząc oko nie tylko pełną energii kreską, lecz także paletą barw. Z racji zmiany miejsca akcji, hiszpańskie oranże zastąpiły blade islandzkie błękity. Można zarzucić Rogerowi jedynie syndrom Manary – niemal wszystkie kobiety wyglądają nużąco podobnie do siebie, szczególnie jeśli chodzi o nadnaturalną wydatność biustów.
Miłe melodyjki
Podsumowując, „Jazz Maynard. Trylogia islandzka” to bardzo przyjemna, niewymagająca rozrywka, która pozwoli miło spędzić czas. Niekoniecznie polecam do wielokrotnego czytania (z każdą kolejną lekturą coraz mocniej bije w oczy fabularny bałagan), ale na odpoczynek umysłowy po ciężkim dniu świetnie się nada. Jeśli ktoś ciepło wspomina tom pierwszy, zachęcam do zakupu – tym bardziej że na kolejne przygody niepokonanego jazzmana przyjdzie nam poczekać nieco dłużej.
Wydawnictwo: Non Stop Comics
Liczba stron: 144
Format: 220 x 290 mm
Oprawa: twarda
Papier: kredowy
Druk: kolor
Wydanie: I