Jedną z fajniejszych czerwcowych propozycji jest kolaboracja pomiędzy dwiema dużymi markami – Batmanem i Wojowniczymi Żółwiami Ninja. Trzy serie do scenariusza Jamesa Tyniona IV i z rysunkami głównie Freddiego Williamsa II wydawnictwo Egmont zebrało w jednym grubym tomie.
Połączenie Światów
Od razu wiadomo, że tego typu crossover rządzi się swoimi prawami. Raczej nie zmieni znacząco żadnej z postaci ani sytuacji w ich macierzystych seriach. Jednym z jego zadań jest zwiększenie sprzedaży i liczby klientów. Bo przecież nie wszyscy fani Żółwi kupują Batmana i vice versa. A nuż zobaczą coś, co ich zainteresuje. Dysponenci żadnej z marek raczej nie pozwolą na to, by ich bohaterowie wypadli słabo albo przegrali konfrontację. Nawet jeśli wszyscy są pozytywnymi bohaterami, musi bowiem do niej dojść. Najczęściej przez to, że bohaterowie z nieufnością podchodzą do nieznajomych im mutantów i przebierańców. Wiadomo, że w komiksie superbohaterskim najpierw się bije, a potem rozmawia.
Mniej więcej na tym koncepcie oparta jest pierwsza z trzech miniserii. Żółwie (a wraz z nimi Shredder i wojownicy Klanu Stopy) dostają się do Gotham i chcą wrócić do siebie. Natykają się na Batmana i zanim ostatecznie zaczną współpracować, dochodzi między nimi do scysji. W tej części najciekawsze są nowe zwierzęce postacie przeciwników Batmana, które zostają potraktowane mutagenem.
Druga seria przenosi akcję do Nowego Jorku, który opanował Bane, po drodze zostawszy nowym liderem Klanu Stopy. Wspomaga go środkiem o nazwie Venom, który jest źródłem jego nadludzkiej siły. Nasi bohaterowie, wspomożeni przez coraz większą liczbę postaci pobocznych, zarówno z Bat-rodziny jak i uniwersum Żółwi, muszą się z nim mierzyć.
Świetna rozrywka
Najdziwniejsza i chyba najlepsza jest trzecia seria, która zaczyna się dziwnym połączeniem światów Batmana i Żółwi. Okazuje się, że za wszystkim stoi Krang, który manipuluje multiwersum dla swoich niecnych celów. Pojawiają się kolejne postacie. W tym oryginalne czarno-białe Żółwie rysowane przez Kevina Eastmana (jednego z ich twórców), które rzeczywiście wyglądają jak z innego wymiaru. Ta seria to jazda bez trzymanki. Praktycznie ciągła akcja, pojedynki i eksplozje. Świetna rozrywka.
W kategorii rozrywkowej tomik sprawdza się bowiem świetnie. Czytelnik dostaje dużo dynamicznych scen. Głównie emocjonujących pojedynków. Często naprzeciw siebie stają nietypowe grupy przeciwników. Na przykład Batman kontra Shredder, Batman kontra Żółwie lub Żółwie versus zmutowani przeciwnicy Batmana. To zawsze jakieś odświeżenie konceptu zwykłego pojedynku pomiędzy postaciami o nadludzkich mocach. Serie nie powstały, żeby zmienić na zawsze medium komiksu, ale bliżej im do filmów Michaela Baya lub Szybkich i Wściekłych. Ma być głośno, ekscytująco i wybuchowo. Fabularnie ważne, żeby z grubsza miało sens. I tak właśnie jest.
Dwie pierwsze części są jakby lustrzanymi odbiciami. Najpierw to Żółwie pojawiają się w Gotham, a potem Batman w Nowym Jorku. Trzecia część to eskalacja całego konceptu. Przeciwnicy są więksi i silniejsi. Jest ich więcej i coraz większa liczba bohaterów musi współpracować, żeby zwyciężyć. Możliwe, że momentami jest ich wręcz za dużo, bo niektórzy mają tylko kilka paneli do dyspozycji. Nie dziwię się jednak autorom, którzy nie ograniczali się zbytnio w wykorzystywaniu dostępnych im „zabawek”.
Nie pozbawiona problemów
Wszystkie trzy serie narysował Freddie Williams II (z gościnnym występem Kevina Eastmana). Jest więc spójnie. Dynamicznie w scenach pojedynków i epicko w starciach dziesiątek postaci. W kompozycjach nie trzyma się sztywno żadnej siatki, a panele są ciekawie przeplatane. Sceny bardziej dynamiczne znajdują odzwierciedlenie w kompozycji strony, a nawet ramek paneli, które są miejscami poszarpane i roztrzęsione. Jakby nie mogły zatrzymać energii drzemiących w nich scen. Czasem jednak rysunki tracą na czytelności ze względu na liczbę postaci i szczegółów, które się na nich znajdują. Do tego dochodzi bardzo „malarski” i raczej realistyczny styl kolorowania, przez co elementy w założeniu mające skupiać wzrok czasem giną w tle. Po prostu przez natłok elementów zdarza się, że cały rysunek zlewa się
w szarą masę. Nawet pomimo nasyconych i wyrazistych kolorów strojów i skóry bohaterów.
To fajna rozrywkowa seria. Jeśli chcecie się odprężyć i poczytać o tym, jak bohaterowie okładają się pięściami, i lubicie Żółwie albo Batmana, to na pewno wam się spodoba.
Dziękujemy wydawcy za udostępnienie egzemplarza do recenzji.
Konrad Dębowski