Kiedy recenzowałem poprzedni, szósty tom komiksu „Rat Queens”, pisałem, że do serii raczej już nie wrócę. Prawdę mówiąc, taki miałem zamiar. Jednak fakt, że wydawnictwo Non Stop Comics nie porzuciło tego tytułu i doczekała się ona nowego scenarzysty, sprawił, że postanowiłem zaryzykować i przeczytać przynajmniej tom siódmy. I wiecie co? To była dobra decyzja.
„Rat Queens” się nie poddaje
Opis wydawcy nie mówi tym razem nic o fabule komiksu, a brzmi następująco: „Ta seria mimo wielu perypetii i przetasowań na stanowisku rysownika trwa i ma się coraz lepiej. Fanów rubasznego heroic fantasy (czy jak kto woli, postmodernistycznych zabaw konwencją) pewnie nie trzeba namawiać. Album zawiera zeszyty serii Rat Queens vol. 2 #16-20 oraz Rat Queens Special: Swamp Romp”. Od siebie dodam tylko, że Królowe znajdą się w nie lada tarapatach i będą zmuszone uciekać z Palisady. Powróci stary przyjaciel, który okaże się wrogiem, a w ukryciu czaić się będzie ktoś jeszcze gorszy. W dodatku dowiemy się też co nieco o jednorożcach. Trzeba przyznać, dzieje się dużo.
Ryan Ferrier nowym scenarzystą serii
Myślę, że wraz z tomem siódmym seria „Rat Queens” zalicza kolejny restart. I nie chodzi mi o rozpoczęcie wszystkiego od nowa, bo stare wątki są kontynuowane, ale o wymianę scenarzysty. Można powiedzieć: „nareszcie”. Kurtisa J. Wiebe’a zastąpił Ryan Ferrier, który pracował chociażby przy komiksach o Ricku i Mortym, a także spotkaniu Batmana z Wojowniczymi Żółwiami Ninja. I trzeba przyznać, że w porównaniu z tym, co stworzył Kurtis J. Wiebe w ostatnich dwóch tomach, możemy mówić o komiksie co najmniej dobrym. Może nawet bardzo dobrym.
Scenarzysta bardzo umiejętnie wykorzystał wątki z poprzednich albumów, stworzył dla nich solidną i ciekawą kontynuację, dzięki czemu mamy tutaj wartą uwagi opowieść, a nie bełkot fabularny. W dodatku Królowe stały się odrobinę grzeczniejsze, co osobiście uważam za plus, bo konwencja ciągłych przekleństw była już trochę nudna. Oczywiście nadal jest ostro i pikantnie, jednak tym razem dostaliśmy nie tylko wulgaryzmy, ale i historię, którą dobrze się czyta. Właśnie takie bohaterki polubiłem kilka lat temu. No a opowieść o jednorożcach, cóż… kapitalna.
Petraites i Lesko ładnie rysują
Jeżeli zaś chodzi o stronę graficzną komiksu, to odpowiada za nią duet Priscilla Petraites i Marco Lesko. Album prezentuje się bardzo ładnie, jest kolorowo i szczegółowo, ale trochę przystopowano z golizną. Nie hamowano się jednak w przypadku przemocy, więc wnętrzności i latające kończyny są jak najbardziej obecne. Tutaj znowu nasuwają się skojarzenia z pierwszym i czwartym tomem, gdzie również wybrano podobny styl rysunków, co bardzo mi się podoba. Mrok trochę mi się już przejadł. Jedynie głowa Betty momentami wygląda dziwnie. No i w tomie nie znajdziemy żadnych dodatków.
„Rat Queens ‒ Tom 7: Niech żyje król” to bardzo udana kontynuacja przygód naszych bohaterek. Zmiana scenarzysty wyszła zdecydowanie na plus i szkoda, że nie zrobiono tego wcześniej. Jeżeli kiedyś lubiliście przygody Królowych, to warto wrócić do tego tytułu. Ja się cieszę, że pomimo wcześniejszych planów nie porzuciłem tej serii.
Maciej Skrzypczak