Znajdujemy ich, gdy są już martwi - tom 3 - okładka

Znajdujemy ich, gdy są już martwi – tom 3 – okładka

Znajdujemy ich, gdy są już martwi wraz z trzecim tomem dobiega końca. Tę piętnastozeszytową serię science-fiction z elementami metafizyki stworzyli Al Ewing (scenariusz) i Simone Di Meo (rysunki). Trzeci tom ukazał się niedawno w Polsce dzięki Non Stop Comics.

Podsumowanie całej serii

Myślę, że z tej okazji warto podsumować całą serię. Fabularnie cechuje ją spory rozmach czasoprzestrzenny. Trochę pod tym względem przypominała serię książkową Cixin Liu zaczynającą się od Problemu trzech ciał, która niedawno doczekała się aktorskiej ekranizacji. Każdy tom dzieli od poprzedniego kilkanaście lub kilkadziesiąt lat. Główni gracze z poszczególnych odcinków w następnych są starcami albo jedynie wspomnieniem. Jedyne, co je spaja, to postać kapitana Malika, który w pierwszym tomie udaje się w nieznane w celu spotkania z bogami. W kolejnych wraca w odmiennej postaci.

To jego imieniem zostaje ochrzczony nowy kult religijny, który w drugim tomie wypowiada wojnę reszcie galaktyki. Paradoksalnie największych odkryć, jeśli chodzi o naturę wszechświata i bogów, dokonują ci, którzy nie są dotknięci fanatyczną wiarą. Bowiem, jak wiemy z pierwszego tomu, w kosmosie znajdywane są dryfujące zwłoki humanoidalnych istot, które nazwano bogami. Dla przymierającej głodem cywilizacji ich ciała i pancerze stają się źródłem zasobów. Trzeci tom dostarcza pewnych odpowiedzi na temat historii spotkań z nimi oraz samej istoty przybyszów.

Technoreligijność

Podobał mi się jednak pomysł na wyjście z „kręgu życia” przedstawionego w komiksie za pomocą istoty łączącej pierwiastki boskie i ludzkie. Nawiązania do koncepcji chrystologicznych są aż nadto czytelne. Przy okazji autor prezentuje trochę przemyśleń o tym, czym jest życie. Nic, co wykraczałoby poza rozumienie przeciętnego człowieka, ale też nie obrażało mojej inteligencji.

Na szczęście scenariusz nie wpada też w pułapkę techno-religijnego bełkotu. Autorzy science-fiction mają tendencję do nadmiernego wyjaśniania niektórych swoich koncepcji. Al Ewing zatrzymał się w odpowiednim miejscu. Jednak gadania jest dużo. Nawet bardzo dużo. Większość intrygi zdradzana jest w dialogach. Spisek spiskiem pogania i przez nie do końca czytelny sposób narracji można się w tym pogubić.

Rysunki

Simone Di Meo stosuje w Znajdujemy ich, gdy są już martwi bardzo interesujący styl. Cyfrowy rysunek z wyrazistymi kolorami i dużą ilością filtrów oraz komputerowych efektów. Świetne są też okładki zeszytów i tomów, które w kompozycjach często kreatywnie wykorzystują liternictwo. Momentami to wychodzi bardzo fajnie. Zwłaszcza że odmienne kolorowanie scen pomaga rozróżnić miejsce i czas akcji. Narracja nie jest linearna, więc odrobinę ułatwia to lekturę, czego nie robią podobne projekty postaci. Przypominam sobie bodajże cztery łyse czarnoskóre osoby wśród bohaterów pierwszego i drugiego planu. Jeśli nałożymy na to filtry i kolory oraz podobne projekty strojów, sprawia to, że nie są rozpoznawalne na pierwszy rzut oka. Wraz z rozmaitymi innymi zabiegami narracyjnymi skutkuje to tym, że lektura nie jest do końca płynna, bo potrzeba czasem kilku sekund na zorientowanie się, w którym okresie jesteśmy i z jaką postacią mamy do czynienia.

Mam wrażenie, że z każdym kolejnym tomem projekty stron stają się też coraz bardziej tradycyjne. W pierwszym były bardzo dynamiczne i zazwyczaj nie trzymały się tradycyjnej siatki. Jednak z biegiem czasu pojawiają się prostsze prostokątne podziały. Kilkukrotnie występują też obok siebie strony podzielone na 16-20 paneli, które sprawiają wrażenie rozkładówki. Jednak w każdym przypadku trzeba czytać je osobno. To jest kolejne wybicie z lektury. Wystarczyło odrobinę zmienić wielkość podziału i już byłoby bardziej czytelnie. Jest jeszcze jeden, poważniejszy problem z rysunkami.

Poważny problem

Zauważyłem to dopiero pod koniec lektury. Zaczęło mnie irytować, że jak na świat niskoenergetyczny, w którym brakuje surowców, wcale na taki nie wygląda. Wszystko jest nowiutkie, czyste i pięknie narysowane. Nie widać śladów zużycia, zepsucia i rozkładu. To, że statek kapitana Malika jest wrakiem, wiemy z tekstu. To, czy mamy do czynienia z bogatą elitą, czy z klasą robotniczą, też nie jest widoczne na rysunkach. Wszystko jest narysowane tak samo. Z takimi samymi efektami. Dla kontrastu polecam przypomnienie sobie Gwiezdnych wojen lub Obcego, gdzie czuć, że w pomieszczeniach, na statkach ktoś żyje i mieszka.

Poza tym jeśli na jakiś czas znikają bogowie, to jakim cudem ludzkość znajduje zasoby na długoletnią międzyplanetarną wojnę. Nie jestem z tych, którzy doszukują się wszelkich drobnych luk w fabule, ale ta wydaje się dość poważna. Szczerze mówiąc, chciałbym zobaczyć postępujący rozkład świata i wynikające z tego pogłębiające się problemy społeczne. Byłoby to dla mnie bardziej interesujące niż spiski głównych bohaterów i sama tajemnica napędzająca tę historię. Jednak autorzy skoncentrowali się na innych aspektach.

Simone Di Meo jest ciekawym rysownikiem, ale nie wiem, czy był dobrym wyborem do akurat takiego typu opowieści. Al Ewing potrafił zbudować wciągającą historię, która pomimo nietuzinkowych pomysłów nie przytłacza czytelnika. Znajdujemy ich, gdy są już martwi, mimo wspomnianych problemów z prowadzeniem narracji, są według mnie w pełni zadowalającą lekturą science-fiction.

Dziękujemy wydawcy za przekazanie komiksu do recenzji

Konrad Dębowski