„Matt proponował, żebyśmy stworzyli kostium podobny do żółtego dresu, jaki Bruce Lee nosił w Grze śmierci. Przygotowałem szkice, żeby mu pokazać, jak źle by to wyglądało.”

David Aja

Świadomość formy i granic medium, w jakim się poruszamy, jest dla artysty czymś, co w pełni może zadecydować o jego sukcesie bądź porażce. David Aja jest niewątpliwie jednym z ciekawszych rysowników tworzących obecnie na rynku. Jego charakterystyczny, łatwo rozpoznawalny styl wybija się na tle innych. Jego prac, nieważne czy mówimy o grafikach, okładkach, czy szkicach, nie sposób przeoczyć. Dodatkowo Aja jest na tyle świadomym artystą, że wie, jak jego wizje mają współgrać z tematem i rodzajem tworzonych opowieści. Nawet wtedy gdy obrazy, które tworzy, są postmodernistyczną wizją kina i tradycji kung-fu z poprzedniej epoki. Panie, panowie, oto Danny Rand i jego opowieść, na którą tak długo czekaliśmy. Historia opowiedziana w sposób, który oddaje hołd każdemu mistrzowi wschodnich sztuk walki. Niezależnie od tego, czy jest białym, Azjatą, czy czarnym.

„NIEŚMIERTELNY IRON FIST” to tytuł, który zapoczątkował renesans postaci Dann’yego Randa. Niewątpliwie należy do czołówki najbardziej wpływowych komiksów XXI w., jeżeli chodzi o komiks superbohaterski. To za sprawą tego tytułu Ameryka na nowo odkryła estetykę kina kung-fu z lat 70. ubiegłego wieku. Przede wszystkim przyczynił się do powrotu motywów przesiąkniętych kulturą Dalekiego Wschodu w sztuce wizualnej popkultury w ramach takich mediów jak kino, telewizja i komiks. To dzięki staraniom scenarzystów Brubakera i Fractiona Netflix zdecydował się na adaptację przygód Strażnika Kun-Lun i przeniesienie ich na srebrny ekran. Wszystko po to, by raz jeszcze skorzystać z rosnącej koniunktury na tego typu rozrywkę. Niestety, o ile „Nieśmiertelny Iron Fist” jest udaną próbą rekonstrukcji ducha i szału mody na dzieła kultury w stylu filmów z Bruce’em Lee, to adaptacja Netflixa spotkała się raczej z chłodnym przyjęciem.

Przyczyn tego stanu może być wiele, ale ja widzę je w jednym. Już po lekturze pierwszego tomu „Nieśmiertelnego Iron Fista” mogę zauważyć, że twórcy tego komiksu są świadomi swojego medium. Żaden element, czy to fabuły, czy oprawy graficznej, nie jest dziełem przypadku i nawiązuje do najlepszych wzorców tego magicznego okresu ubiegłego wieku. Czasu, kiedy rodziła się postać Danny’ego Randa. Co więcej, świadomość formy i jej granic u wszystkich zaangażowanych w projekt jest tak duża, że nie boją się odrzucić elementów, które mimo że są klasyczne dla tej stylistyki, w dzisiejszym czasie „źle by wyglądały”. Czasem mniej znaczy więcej. Nie każda artystyczna wizja jest na tyle spójna i odważna, żeby móc sobie na to pozwolić i odrzucić zbędne elementy. Netflix nie umiał zbalansować ducha swoich tytułów, tak jak robi to zespół odpowiedzialny za „Opowieść ostatniego Iron Fista” w pierwszym tomie przygód Danny’ego Randa.

Mucha Comics, gdy ogłaszała wydanie swojego tytułu, miała prawdopodobnie nadzieję na dodatkową promocję ze względu na zbliżającą się ekranizację Netflixa oraz późniejsze „The Defenders”. Nie wiem, czy po dość spektakularnej klapie obu seriali telewizyjnych nie zaszkodzi to komiksowi. Byłaby to niepowetowana strata, bo „Nieśmiertelny Iron Fist: Opowieść ostatniego Iron Fista” jest komiksem, do którego się wraca. To arcydzieło, jeżeli chodzi o złożoność struktury opowieści, synkretyczność styli oraz opowieść popkulturową. Na podstawie samego pierwszego tomu  możemy uczyć się, jak należy tworzyć komiksy tego gatunku komiksy o sztukach walki opowieści wuxia. Lekkie, przyjemne, z niespotykaną głębią i wprost przesycone emocjami, a do tego naturalne i bez zbędnego patosu. Dodatkowo cała historia wypada przekonująco. Iron Fist jest zabawny, komiczny i śmieszny gwarantuje dobrą rozrywkę – a do tego jest bardzo prawdziwy i ludzki. Jest taki jaki powinien być bohater komiksowy.

To ogromny atut w czasie, gdy przeciętny czytelnik komiksów jest coraz bardziej wymagający i krytyczny. Krytyczny to znaczy, że potrafi podać w wątpliwość zastosowane środki artystyczne, myśli i jest zaangażowany w opowieść, a przed wszystkim nie jest już tylko biernym odbiorcą prezentowanych treści. Taki czytelnik, nawet jeżeli szuka rozrywki, to wybierze produkt wysokiej jakości, a nie tytuł opierający się na przemijalnej modzie. „Nieśmiertelny Iron Fist” mimo swoich lat nie stracił nic z aktualności. Album zawiera materiały pierwotnie publikowane w czasie Wojny Domowej w świecie Marvela, a mimo to nadal jest to tytuł świeży i innowacyjny. Fabuła, która jest tworzona przed naszymi oczami, ma kilka warstw, które współgrają ze sobą. Album jest zarówno opowieścią kung-fu, jak i doskonałym komiksem superbohaterskim oraz hołdem złożonym całej stylistyce kina Dalekiego Wschodu. Co więcej, żaden ten element nie zgrzyta, nie odstaje ani nie przeszkadza się cieszyć każdym z elementów osobno.

To był główny problem Iron Fista w wykonaniu Netflixa: brak harmonii. Tutaj mamy do czynienia z czymś zupełnie innym, przejścia pomiędzy gatunkami są subtelne, oprawa graficzna i fabuła doskonale zbalansowane. Historia porywa czytelnika, niezależnie od tego, o jakim okresie mówi i czy ma go wrzucić w czas I wojny światowej, powstania bokserów, czy współczesnego Nowego Jorku.  Nie ma znaczenia, czy znajdujemy się w komiksie o superbohaterach, melodramacie, czy odkrywamy elementy steampunku w powieści kung-fu, wszystko łączy się w jedną spójną całość w naturalny sposób. Co więcej, twórcy robią to z taką łatwością, że jest praktycznie niezauważalne, robią to tak, jak Iron Fist wyprowadza swoje ciosy: perfekcyjnie. To kolejny ogromny atut tego albumu – radość artystów z dobrze wykonanej pracy, wprost emanująca z poszczególnych kadrów. To daje dodatkowego kopa całemu albumowi. Ta radość jest tak duża, że nie sposób oprzeć się wrażeniu, że wszystkie uśmiechy Danny’ego podczas wykonania poszczególnych form są przeznaczone dla nas, czytelników. Tak jakby wraz ze swym bohaterem autorzy uśmiechali się do nas za każdym razem, gdy wiedzą, że osiągnęli doskonałość.

„Nieśmiertelny Iron Fist” w wykonaniu scenarzystów Brubakera , Fractiona oraz Aji wraz z rzeszą innych rysowników jest czystą perfekcją. Widać, że współpraca pomiędzy nimi układa się bez zarzutu i można to obserwować też w innych wspólnych projektach czy też w komentarzach takich jak ten otwierający tę recenzję. Szczerość, wspólna praca oraz świadomość swoich ograniczeń pozwoliła stworzyć na nowo klasyczną postać Marvela. Wszystko w duchu Dalekiego Wschodu, kina lat 70. oraz najlepszych tradycji Domu Pomysłów: współpracy rysownika i scenarzystów. Ta reinterpretacja i uwspółcześnienie bohatera wypadły tak dobrze, że Marvel zdecydował się na to, żeby tytuł Nieśmiertelnego nie zakończył się na miniserii, jak pierwotnie planowano. Ja osobiście z niecierpliwością czekam na kontynuację „Opowieści ostatniego Iron Fista” i każdą kolejną opowieść o Dannym Randzie, którą zaserwuje mi ta ekipa. Nawet tylko po to, by przeczytać błyskotliwe komentarze Aji do jego szkiców.

Dziękujemy wydawnictwu Mucha Comics za udostępnienie egzemplarza do recenzji.

Rafał Pośnik

NIEŚMIERTELNY IRON FIST TOM 1: Opowieść ostatniego Iron Fista

Wydawnictwo: Mucha Comics

9/2017

Tytuł oryginalny: Immortal Iron Fist Vol. 1: The Last Iron Fist

Wydawca oryginalny: Marvel Comics

Rok wydania oryginału: 2007

Liczba stron: 160

Format: 180 x 275 mm

Oprawa: twarda

Papier: kredowy

Druk: kolor

ISBN-13: 9788361319962

Wydanie: I

Cena z okładki: 65 zł