BATMAN: THE BRAVE AND THE BOLD

ODWAŻNY POMYSŁ, BEZWZGLĘDNE WYKONANIE!


Gdy raptem półtora roku temu do kin wkroczył nolanowski „The Dark Knight”, w oczach wielu Batman na nowo został potraktowany przez świat filmu poważnie i aż prosiło się, by kolejne produkcje, idąc za przykładem, mierzyły w stronę mroczniejszych i „doroślejszych” odsłon… Nadzieje fanów bardo szybko upadły, gdyż oto dosłownie kilka miesięcy później ukazał się animowany serial „Batman: The Brave and the Bold”, który poszedł w zupełnie przeciwną stronę, demonstrując świat Batmana w zupełnie barwnym i wesołym świetle. Czy „Batman: The Brave and the Bold” to kolejny niesympatyczny pstryczek w nos fanów, porównywalny z mało udanym „The Batman”, czy (nie daj Boże!) coś na miarę schumacherowskiego „Batmana i Robina”? Jak się okazuje, nie. Ba! Fani powinni pokochać tę odsłonę…

Ale po kolei. „Batman: The Brave and the Bold” na pozór zawiera wszystko, by zostać znienawidzonym przez fanatyków takich komiksów, jak „The Killing Joke”, „Year One”, „The Dark Knight Returns”, że o fanach filmów Burtona i Nolana nie wspomnę. Twórcy skupiają się przede wszystkim na klimatach komiksów Golden Age, które stają się między innymi głównym źródłem desingnu. Batman nie chowa się po cieniach, a często działa otwarcie w biały dzień, nie oszczędzając tekścików z cyklu: Ten koncert zbrodni jest zakończony i, co tu wiele mówić, chwilami niewiele mu brakuje do odsłony z Adamem Westem. W każdym odcinku towarzyszy mu jakiś inny bohater (czasami i więcej) i, co tu mówić, twórcy postarali się, by każdy władał jakąś wyraźną, barwną osobowością, stawiającą postać w kontraście z wiecznie poważnym Batmanem i wnoszącą zazwyczaj elementy humorystyczne. Mamy więc zadziornego i wiecznie rywalizującego z nietoperzem Green Arrowa; Blue Beettle’a, jako roztrzepanego nastolatka, fan boya, który dopiero się uczy fachu super-herosa (co ciekawe ta wersja bazowana jest na najnowszych komiksach); Aquamana robiącego za dobrotliwego wujaszka, wiecznego optymistę, z dziwną manie nadania swoich przygodom tytułów; Plastic-mana, gapowatego kleptomana; WildeCat, starego wygę który ma jeszcze to i owo do pokazania; Red Tornado, robota próbującego odnaleźć się w świecie ludzi; zakochaną w Batmanie po uszy Black Canary (huh…) i wielu, wielu innych bohaterów, jakich tylko udało się twórcą wygrzebać z najdalszych zakamarków świata DC. Ironicznie jedna z nielicznych postaci, do której praw nie udało się autorom dopaść był Superman, a także powiązane z nim postacie, choć z drugiej strony w jednym odcinku Batman wspomina o „Znajomym z Metropolis”, a w jeszcze innym – „Super Batman of Planet X” (kocham ten tytuł), mamy wyraźną parodię supermenowej formuły.

Choć wielu woli Batmana jako samotnika, przytoczę oto pierwszy z wielu pozytywnych aspektów serialu… „The Brave and the Bold” to idealne wprowadzenie młodszych fanów w rozmaitą encyklopedię postaci DC, które do tej pory nie doczekały się większych występów na ekranie, czy nawet animowanych debiutów. Przyznać muszę, że nie zawsze wychodzi to autorom zwięźle. Choć jedne, jak Plastic-Man czy Blue Betele, zostały ciekawie i sprawne wprowadzone, inne, jak Dr. Fate, Kamandii czy Question, pojawiają się ot tak, nagle, bez większego wyjaśnienia kim są. Chociaż nie są to, co prawda, ich pierwsze występy w animacji, trzeba mieć na uwadze, że mamy w tym przypadku z nie tak znanymi postaciami, jak na przykład Flash i bez kilku słów wyjaśnienia wielu młodszych fanów pozostanie drapiących się po głowach i pytających: A kto to był właściwie?

Konwencja serialu pozwala autorom „pobawić” się nimi z nieco większą swobodą i pozwala na zbadanie różnych aspektów, które we wcześniejszych serialach, jak „Batman TAS” czy „JLU”, nie przeszłyby po prostu, gdyż wydawać się mogły zbyt cudaczne bądź infantylne… Podoba nam się, czy nie, w świecie DC mieliśmy Bat-psa, wiewiórkę w korpusie Green Lanternów (że o całej planecie nie wspomnę!), Batmana z kolorowymi strojami (inny na każdy dzień tygodnia), magiczne karzełki z piątego wymiaru, szympansa robiącego za najlepszego detektywa w historii i całą masę innych dziwactw, które… Czy tak naprawdę są dziwniejsze od tych, które uważane są powszechnie za te „dojrzalsze”? Jak się okazuje, z odpowiednim podejściem wszystko może zostać podane jako… fajne.

Weźmy chociażby znienawidzoną przez fanów (że o samym Batmanie nie wspomnę) postać Bat-Mite. Być może jeden z najdurniejszych pomysłów – natrętny fan Batmana z innego wymiaru, obdarzony praktycznie nieograniczonymi mocami – wykorzystany z odpowiednią dawką humoru i auto-ironią całkiem ciekawie. W odcinku „Legends of the Dark-Mite” (scenariusz Paul Dini) natarczywy Bat-Mite nachodzi swojego idola i uważając, że rabusie, z którymi właśnie walczy, nie są godni jego umiejętności, przemienia ich w coraz to potężniejszych super-złoczyńców. W pewnym momencie, gdy stworzony przez Bat-Mite super łotr Calner-King szczuje Batmana armią Świętych Mikołajów i zmutowanych króliczków wielkanocnych, karzełek zaczyna się zastanawiać, czy nie jest to zbyt kiczowate i chcąc poznać opinię innych fanów przenosi się na… COMIC-CON(!!!), gdzie po wysłuchaniu opinii pewnego nad wyraz zgnębionego tą sytuacją fana (co ciekawe w tłumie dopatrzyć się można karykatury Bruce’a Timma i Paula Diniego przebranych za Jokera i Harley), Bat-Mite oświadcza, że „Batman posiada bogatą historię, która pozwala go interpretować na wiele sposobów, a ta wersja jest wierna korzeniom Mrocznego Rycerza”, poczym dodaje, że jednak króliczki wyglądają fajnie i akcja odcinka zostaje wznowiona…

I tu należy przytoczyć kolejny świetny aspekt serialu – każdorazowe puszczanie oczka w stronę fanów. Każdy odcinek jest jak uczta składająca się z dań w postaci nawiązań i hołdów w stronę różnych aspektów batmanowej historii – jak nie do konkretnych komiksów (czy nawet po prostu ich okładek), to do wcześniejszych filmów, seriali (nawet niesławny „The Batman” dostał swój okazyjny ukłonik), czy nawet pewnych głośnych, choć odrzuconych konceptów, jak musical o Batmanie (o tym niebawem więcej). Odwołania rzadko kiedy wydają się wymuszone, bądź wrzucone na siłę. Zwykle są subtelne, dobrze wpasowane w „ironię chwili” i niekiedy bardzo zabawne.

Jak już wspomniałem, twórcy pozwolili sobie na zabawienie się legendą Mrocznego Rycerza na różnorakie sposoby i niekiedy uzyskali ciekawe efekty. W jednym odcinku Batman przenosi się do „złej” alternatywnej rzeczywistości, gdzie musi stawić czoło Owlmanowi i całej hordzie mrocznych wersji swoich sprzymierzeńców – dla fanów nic nowego, jednak oto sprzymierzeńcem Batmana okazuje się Red Hood, który zostaje przedstawiony jako dobry odpowiednik Jokera. Joker dobry? Otóż, jak widzimy w nawiązującej do „Killing Joke” retrospekcji, w tym wymiarze wrzucony do chemikaliów Red Hood w ostatniej chwili zdołał okiełznać swój obłęd i w przeciwieństwie do swojego odpowiednika z naszego świata poświęca czas na zwalczanie zbrodni. Inny interesujący pomysł w odcinku pojawia się, gdy Batman w pogoni za Owlmanem wraca do naszego świata i wpada na Jokera, który niespodziewanie… oferuje mu swoją pomoc. Jak się okazuje Owlman dokonał serii przestępstw podając się za Batmana i jest to coś czego nieznoszący konkurencji clown ścierpieć nie może. Batman przyjmuje pomoc stawiając warunek, że Joker nikogo nie skrzywdzi i rozpoczyna się mrowie przekomicznych momentów współpracy dwójki… Joker po raz pierwszy raz w życiu ma okazję publicznie zabłysnąć jako bohater, przy czym chwilami dobrze się bawi i w pewnym momencie, gdy Owlman oferuje mu zdradzenie Batmana, choć ostatecznie akceptuje ofertę, wcześniej milczy moment i na jego twarzy widać wyrzuty sumienia i wahania, co prowadzi do konkluzji Batmana, że w Jokerze tkwi może jeszcze nieco dobra… Jak dziecinnie to nie brzmi, w serialu sprawdza się to dosyć wiarygodnie. A jeśli już o niecodziennych współpracach Batmana mowa, to w odcinku „Trials of the Demon” Batman przenosi się w czasie do dziewiętnastowiecznego Londynu, gdzie przychodzi mu walczyć ramię w ramię z… samym Scherlockiem Holmesem! Na brawa zasługuje scena, w której słynny detektyw demonstruje w pełni swoje dedukcyjne moce i po samym wyglądzie Batmana kolejno rozgryza wszystko na jego temat (łącznie tym, kim jest na co dzień i kim był jego ojciec). Odcinek swoją drogą posiada świetny „halloweenowy klimat”, choć głównie dzięki pierwszej scenie, w której Batman i Flash zatrzymują kolejny z planów Scarecrowa…

No właśnie, nie wspomniałem jeszcze o innym ważnym aspekcie serialu, którym są jego teasery, a dokładnie pierwsze dwie-trzy minuty każdego odcinka, przed samą czołówką, gdzie Batman wraz z innym bohaterem zatrzymuje jakiegoś przestępcę i… często nie mają nic a nic wspólnego z resztą historii. O ile w pierwszych odcinkach były jeszcze jako tako powiązane z resztą, niebawem stały się mini-serią samą w sobie. To trochę jak komiksy, które w każdym numerze poza jedna główną historią mają załączoną jakąś krótką historyjkę na 2-3 strony. Czasami mogą być one nieco dezorientujące – ot tak w jednym odcinku bez słowa wyjaśnienia Batman i Jonah Hex walczą z Royal Flash gangiem na Dzikim Zachodzie, w innym Batman i Kamandii są w przyszłości i uciekają przed stadem zmutowanych szczurów… Teasery, wbrew pozorom, są zaskakująco satysfakcjonujące. Zwięzłe, skupiające się na akcji i często – raz jeszcze to powtórzę – zabawne! W jednym Booster Gold i Batman zostają uwięzieni przez Riddlera, który urządza sobie „Game show”, w którym ilekroć Booster źle odpowie na pytanie, Mroczny Rycerz zostaje porażony prądem (biedny, biedny Batman…), w innym Green Arrow i Batman zostają zniewoleni z kolei przez Catwoman i ku zdziwieniu łucznika wzajemne odgrażanie się bohatera i przestępczyni prędko przemienia się w najzwyklejsze flirtowanie, a na końcu, choć Catwoman udaje się uciec, Batman informuje towarzysza, iż wie gdzie ją odnaleźć, gdyż zostawiła mu swój numer telefonu…

Wiele odcinków na komediowy warsztat bierze codzienne życie superherosów, czego najlepszym przykładem jest odcinek „Aquaman’s Outrageus Adventure”, gdzie król mórz zabiera swoją rodzinę na wakacje „na lądzie”, obiecując żonie, że nie będzie pakował się w przygody, jednak jego pasja okazuje się silniejsza, czy też „Long arms of the law”, który z kolei skupia się na Plastic-manie. Z innych barwniejszych pomysłów mamy „Death Race to Oblivion”, w którym grupa bohaterów i łotrów zostaje zmuszona do wzięcia udziału w karkołomnym wyścigu, oddając pokłon kreskówkom Hanny-Barbery „Wacky Races”. Pozostaje jeszcze przede wszystkim umiłowany przez fanów „The Mayhem of the Music Meister”! Oto twórcy serialu wzięli jeden z najbardziej kiczowatych pomysłów – przestępca, którego moc polega na tym, że wszyscy na około zaczynają śpiewać i tańczyć – i zrobili z niego coś naprawdę wspaniałego. Piosenki śpiewane przez Music Meistera (interesująco rozegrana postać swoją droga) wręcz hipnotycznie wpadają w ucho, a numery muzyczne, jakie odstawiają bohaterowie i złoczyńcy są, co tu wiele mówić, fajne! Szacunek do postaci Batmana zostaje zachowany, gdyż jako jedyna postać nie daje się Music Meisterowi i, aż do ostatniej sceny, z jego ust nie pada ani jedna przyśpiewka… Po obejrzeniu tego odcinka aż chce się pójść zobaczyć Bat-Musical na żywo i posunął bym się nawet do stwierdzenia, że jeśli po pierwszych pięciu minutach nie polubisz tego odcinka, nie masz czego szukać w tym serialu. Swoją drogą odcinek ten odniósł tak wielki sukces, że idąc za ciosem, twórcy zapowiedzieli nadchodzące w kolejnym sezonie jeszcze dwa odcinki zawierające numery muzyczne – jeden koncentrujący się na Black Canarry, Huntress i Catwoman, a inny na Jokerze, który – podążając za fabułą komiksu „Emperror Joker” (z Bat-Mite w miejscu Mxyzptlka i bez Supermana w fabule) – przejął właśnie władze nad światem i zadowolony z tej okoliczności, postanawia to uczcić śpiewając nam piosenkę…

Wspomniałem o tym, że serial traktuje Batmana z szacunkiem i jest wierny jego korzeniom… Otóż nie wszystkie odcinki zawierają tylko elementy humorystyczne a dla odmiany są – co tu wiele mówić – mroczne i utrzymane w poważne w tonie. Jasne, w większości mowa tu o odcinkach, które po prostu posiadają głębsze wątki, jak „Invasion of the Secret Santa”, w którym Batmana nachodzą retrospekcje związane z faktem, że było obrażony na rodziców w dzień, w którym zostali zastrzeleni (scena, w której giną jest potraktowana nadzwyczaj subtelnie). Z kolei w odcinku „Hail the Tornado Tairant” Red Tornado tworzy syna i ma poważny dramat, gdy wymyka się on spod jego kontroli, przez co zostaje zmuszony do „wyłączenia go”. W „Dawn of the Dead Man” zakopany w trumnie żywcem Batman tymczasowo staje się duchem i spotyka swoich rodziców, którzy chcą by dołączył do nich po drugiej stronie światła… To wszystko to jednak nic, gdyż oto prawdziwą śmietanką dla fanów dużych i małych (z naciskiem na tych pierwszych) jest świeży jeszcze odcinek „Chill of the Night” . Nie licząc zabawnego Teasera z Zattaną, z czystym sumieniem odcinek ten równie dobrze mógł być częścią serialu „Justice League” albo i nawet „Batmana TAS” i jest to właśnie jeden z tych aspektów, którego tak naprawdę nigdy nie roztrząsano. Otóż w wyniku pewnych wydarzeń, Bruce odkrywa nareszcie jak brzmi imię człowieka odpowiedzialnego za zabójstwo swoich rodziców i postanawia dopaść go i dokonać tego, na co czekał od dziecka… By dodać mrocznej otoczki, wszystko obserwują Phanthom Stranger i Spectre kusząc bohatera na przemian do zabicia bądź oszczędzenia zbrodniarza, a i mamy też moment, w którym przeniesiony na chwilę w czasie Batman walczy ramię w ramię ze swoim ojcem z przestępcami na balu maskowym (za kogo przebrał się Thomas Wayne zgadnijcie sami). Choć w serialach dla dzieci zwykle – „jak diabeł wody święconej” – unika się aspektów religijnych dla zachowania neutralności, tu prawie na „dzień dobry” mamy scenę, w której mały Bruce modli się do Boga mówiąc, że przyrzeka pomszczenie swoich rodziców, a parę scen później dorosły już Batman przebrany za KSIĘDZA udaje się do przestępcy, któremu udziela ostatniej spowiedzi, co oczywiście służy wyłącznie uzyskaniu informacji. Nawet kolorystyka odcinka jest ostro przyciemniona, by kostium Batman nie świecił błękitem, a bardziej przypominał ten tradycyjny, a zwyczajowi wrogowie nietoperza, jak Joker, raz jeszcze nieco wydają się brutalniejsi i groźni. Ostateczna rozprawa Batmana z Chillem jest naprawdę spektakularna (swoją drogą pierwszy raz w tym serialu Batman ściąga maskę!) i zapewne jest najmocniejszym momentem całego serialu.

Swoją drogą mała ciekawostka a propos puszczania oczek w stronę fanów – głos Thomasa Wayna podkłada nikt inny, jak sam Adam West, Julie – Newmar Marthę (Catwoman z westowskiego serialu), Kevin Conoroy (Batman z „TAS”) gra Phantom Strangera, Mark Hamill (Joker z „TAS”) Spectre (ironicznie ten próbuje przeciągnąć go na dobrą stronę, a ten drugi na złą), a w rolę gangstera Lew Moxona wciela się Richard Mollo (Two-Fac z „TAS”).

„Brave and the Bold”, choć kierowany do młodszych fanów, jak widać posiada mimo wszystko sporo aspektów, za które wierni fani powinni go szczerze docenić. Barwne postacie, akcja i forma „starej dobrej przygody” sprawiają, że ogląda się go równie dobrze, jak wcześniejsze odsłony i zapewne za kilka dekad to on będzie przywoływany za jednym zamachem razem z serialem z Adamem Westem, „Dark Knight Returns”, filmami Burtona, czy co tam jeszcze legenda mrocznego nietoperza nam przyniesie…

Maciek Kur