HISTORIA TM-SEMIC


Może to wszystkich zaskoczyć, ale do 1990 roku nie byłem fanem komiksów. W styczniu 1990 roku zaczęliśmy szukać wspólnie z przyjaciółmi pomysłów na biznes w Polsce. Ponieważ byłem mocno związany ze szwedzkim show-businessem, więc pierwszą myślą była działalność na rynku fonograficznym. Po analizie doszliśmy do wniosku, że nie nadajemy się do realiów i standardów panujących w kraju. Królowało piractwo. Pomysł komiksów narodził się w niedzielne przedpołudnie przy śniadaniu u mnie w domu. Było nas trzech: Waldemar Tevnell, Amine Mourou i ja. Ktoś w trakcie burzy mózgów krzyknął: KOMIKSY. Waldek pobiegł do pokoju mojego syna Michała i wrócił ze stertą szwedzkich komiksów. Szukaliśmy w stopce wydawcy. Był nim Semic Press AB, wchodzący w skład imperium rodziny Bonnier. Po kilku telefonach dowiedzieliśmy się, że komiksy redaguje Satellit Förlaget, a redaktorem naczelnym jest Cristian Hammarström. Nasze spotkanie z Cristianem przerodziło się w happening. Cristian utrzymywał stałe kontakty z wielkim fanem i znawcą komiksów ze Szczecina, Arkiem Wróblewskim. Był zachwycony naszą inicjatywą. Wprowadził nas w meandry sztuki redakcyjnej, w detale dotyczące wymiany filmów z tekstami i wspólnym drukiem. Trzeba było dużo wysiłku, aby wprowadzić polskiego czytelnika w życie „Spidermana”. Musieliśmy zacząć od narodzin pająka i powoli doganiać świat. Cristian umówił nas z wydawcą, firmą Semic Press AB. Przyjął nas dyrektor naczelny Torsten Larsson i Olle Lönn. Uznaliśmy to za wyróżnienie i duże zainteresowanie tematem. Torsten kupił pomysł, wyznaczył Olle jako koordynatora projektu i zapytał, od kiedy chcemy zaczynać. Odpowiedź była jednomyślna. Natychmiast! Pozostał tylko jeden mały szczegół do załatwienia. Gwarancja bankowa na okrągły milion szwedzkich koron (wtedy było to około 300 000 dolarów). Akurat z tym nie mieliśmy większego problemu. Chyba po tygodniu Torsten zamknął w szafie pancernej czek na milion, a my zaczęliśmy działać. Czułem, że tworzymy historię i na podpisanie umowy zabrałem aparat fotograficzny.

Kwiecień 1990 roku. Od lewej: Waldemar Tevnell, Stanisław Dudzik, Amine Mourou. Zdjęcie zrobił Olle Lönn w siedzibie Semic Press AB, Sundbyberg (dzielnica Sztokholmu)

Trzeba było na szybko załatwić redakcję. Dzięki kontaktom w Polsce udało się namówić Teresę Terakowską do pracy na tekstami pierwszego wydania „Człowieka Pająka” i „Punishera”. Ponieważ nie mieliśmy wystarczającej ilości filmów (klisz drukarskich), w pierwszych wydaniach „Punishera” dołożyliśmy „Shadowmasters” z polskim tłumaczeniem „Wojownicy – Cienie Przeszłości”. Pozostała dystrybucja. Bez większego problemu nawiązaliśmy kontakt z Ruchem. Byliśmy zjawiskiem. Pierwszą zachodnią firmą, która wchodziła na polski rynek. W kwietniu 1990 roku dopięliśmy wszystkie detale. Pozostał druk. Pierwsze wydanie „Spidermana” i „Punshera” dotarło z drukarni w Finlandii do centrum dystrybucji Bonniera w sztokholmskiej dzielnicy Farsta. Jak dzieci czekaliśmy na rampie na przyjazd ciężarówki z Finlandii. Po kilku godzinach nadjechała. Rzuciliśmy się na palety w poszukiwaniu naszych tytułów. Nareszcie, są!

Nie dało się usunąć amerykańskiej stopki Marvel Comics w lewym górnym rogu.

Pamiętam tą chwilę do dzisiaj, wielką radość i dumę. Trzymałem w rękach pierwsze polskie edycje światowych tytułów. Później nastąpił przeładunek i wyjazd do Polski, a tam, jak zwykle, skomplikowana procedura celna. Pomimo, że druki były zwolnione z cła, a słowo VAT jeszcze nikomu z polityków nie chodziło po głowie, odprawa mogła czasami ciągnąć się tygodniami. Zwykle po kilku dniach gazety opuszczały Urząd Celny i trafiały na Towarową w Warszawie, stąd zaś do kiosków w całej Polsce. W pierwszych miesiącach działalności nie mieliśmy zarejestrowanej firmy w Polsce. Działaliśmy na podstawie umowy z RSW Ruch i firmą Codem z Krakowa, które dystrybuowały nasze tytuły i przelewały złotówki zamienione na dolary na konto naszej szwedzkiej firmy TM-Systemgruppen. Lokalizacja redakcji w Krakowie, przy braku takich mediów jak telefony komórkowe, czy internet, komplikowała bardzo naszą działalność.

W drugim, lipcowym wydaniu Spidermana doszło do małej wpadki. Przed drukiem zadzwonili z Finlandii, że brakuje jednego rysunku. Układu mieszkania Człowieka Pająka. Od linijki zrobiłem plan mieszkania i przesłałem do drukarni. Na zakończenie przygód Spidermana z lipca 1990 roku znajdziecie tekst: A tak wygląda plan mieszkania – pozdrawiam SD (Stanisław Dudzik) Była to moja jedyna artystyczna ingerencja w światowej historii komiksów.

Postanowiliśmy z Waldkiem urządzić redakcję w Warszawie. Po ogłoszeniach w gazetach, Waldek Tevnell wspólnie z Cristianem Hammarström przesłuchiwał kandydatów w hotelu „Victoria”. Szczegółowo o tym pisze Marcin Rustecki, więc nie będę kontynuował tego wątku. O wyborze Marcina na redaktora naczelnego zadecydowaliśmy z Waldkiem Tevnellem po krótkiej naradzie. Byliśmy pewni, że to dobry kandydat. Mieliśmy bezpośrednie kontakty z Marvelem. Zabezpieczony dostęp do całego królestwa amerykańskiego komiku, ale… Brakowało DC Comics! Batmana i Supermana. Na targach książki we Frankfurcie razem z Olle Lönn mieliśmy umówione spotkanie z Phyllis Hume – szefową praw międzynarodowych w DC Comics Inc. Pamiętam, że była to moja próba ogniowa. Robiłem długą prezentację Polski, rynku wydawniczego po angielsku. Nie wiem, ile to trwało, ale Phyllis przyjęła naszą prezentację z zachwytem. Głupio było, bo trzymała w rękach pirackie egzemplarze Supermana wydane w Polsce. Powiedziała, że musimy pomóc DC Comics w wyjaśnieniu tej sprawy – czytaj: ukaraniu sprawców. Obiecała, że jesienią przyleci do Warszawy Vice President Chantal D’aulnis i zadecyduje o dalszych losach Batmana i Supermana. Chyba z końcem października 1990 roku pojawiła się w Warszawie Chantal. Naszym biurem były wtedy kawiarnie w Marriott. O firmie pirackiej wspomina Marcin Rustecki. Ja nie chcę nikogo skrzywdzić, więc nie użyję nazwy, bo jej nie pamiętam. Wiem tylko, że ta firma mieściła się przy Kopernika. Miałem umówione spotkanie z prezesem, chyba fundacji. Nie znał tylko celu spotkania. Mocno go zdziwiła obecność przedstawiciela DC Comics. Pani wiceprezes spokojnie, ale z wielką stanowczością położyła piracką kopię na stole i zapytała, co to ma znaczyć. Prezes zbladł i zaczął opowiadać o limitowanej serii, dobrej wierze itd. Skończyło się wszystko na podpisaniu oświadczania, że firma/fundacja nigdy więcej nie powtórzy kradzieży praw autorskich. Po wyjściu ze spotkania rzuciła krótko: Możecie zaczynać z Supermanem i Batmanem.

Marzeniem Chantal było zobaczenie obozu w Oświęcimiu. Część jej rodziny zginęła w Auschitz. Wyjechaliśmy z Krakowa późnym popołudniem. Tłumaczyłem jej, że obóz będzie już zamknięty. Uparła się, że chce chociaż zobaczyć druty i bramę wejściową. Był już zmrok, kiedy zaparkowałem samochód. Deszcz, wiatr i zimno. Dookoła żywej duszy. W drodze pod bramę podszedł do nas strażnik. Krótko wytłumaczyłem mu, o co chodzi tej eleganckiej damie. Za 50 niemieckich Marek otworzył nam KL Auschwitz. Tej wizyty nie zapomnę do końca życia. Pusty obóz, ciemno, wchodziliśmy do bloków zapalając światło. Byliśmy sami w barakach wypełnionych po brzegi śmiercią. Po dwóch godzinach strażnik zachwycony wysokością kieszonkowego zadzwonił do swoich kolegów w Brzezince i poprosił o otworzenie nam głównej bramy. Podjechałem do Birkenau. Czekali strażnicy. Ponieważ padało coraz mocniej zaproponowali, abym oprowadził Chantal po obozie z samochodu. Jeździłem czerwonym BMW po całym terenie oświecając reflektorami sterczące kominy baraków, rampę i krematoria.

Po wyjeździe z obozu, Chantal poprosiła mnie żebym stanął i otworzył bagażnik. Miała dla mnie litrową butelkę 18-letniej Whisky. Usiadła obok Olle Lönn na tylnym siedzeniu, otworzyli butelkę i wypili ją „z gwinta” w ciągu kilku minut. Ale wróćmy do naszych komiksów. Słuchajcie wydawcy: sprzedawaliśmy po 100 000 egzemplarzy każdego wydania. Bez zwrotów! Oszałamiający sukces zwrócił uwagę magnata prasowego Bonniera. Semic Press AB widząc, jakie ilości zaczynamy rozprowadzać po Polsce, zaczął bardzo nalegać na rejestrację wspólnej firmy. Osobiście się temu opierałem. Według mnie dodatkowy wspólnik był nam zbędny. Zwyciężyło pragmatyczne myślenie. Z Bonnierm możemy osiągnąć więcej. Pamiętam bardzo nerwową kolację na targach książki w Bolonii z Torstenem Larsson, który przekonywał nas do idei wspólnej firmy. Grałem złego policjanta, ale na długo przed kolacją podjęliśmy z Waldkiem decyzję, że propozycję Bonniera przyjmiemy. Nic chcieliśmy łatwo się sprzedać. Wiosną 1991 roku zarejestrowany jest TM-Semic sp. z o.o. Do siedziby w Warszawie przy ul. Rzymskiej 18A przeprowadzamy się jesienią.

Pierwsze zdjęcie zespołu na tarasie przy Rzymskiej 18A. Nie ma Waldka, więc to pewnie on trzymał aparat. Od prawej: Arek Wróblewski, Marcin Rustecki, Małgorzata ???, Jarek ??? Stanisław Dudzik, Jola Chojnacka i Hania Suchocka ??? (może Marcin pomoże z weryfikacją nazwisk)

W maju 1991 roku nowym udziałowcem w TM-Semic sp. z o.o. został Semic Press AB, Waldemar Tevnell, ja, zaś w miejsce Amnie Mourou pojawił się Mirosław Rajca (z Mirkiem prowadziliśmy firmę Mista sp. z o.o. – przedstawicielstwo Hallmark w Polsce). Waldek został prezesem, ja wice. Zajmowałem się technicznymi sprawami firmy tj. drukiem, transportami, dystrybucją, budżetami i raportami do Szwecji. Słynna konferencja prasowa w hotelu Marriott była dla mnie naturalnym wydarzeniem. Przez całe lata 80-te pracowałem w show-businessie, miałem jako codzienną rutynę wysyłki press realize, uznaliśmy z Waldkiem, że trzeba zrobić szum wokół naszego wydawnictwa. Pomógł nam Marvel przysyłając do Warszawy Marka Gruenwalda – redaktora naczelnego, przesympatycznego, bardzo skromnego człowieka. Mark przywiózł z sobą oryginalny strój Spidermana. Przebrałem swojego brata za pająka biegającego po hotelu Marriott. Wzbudzał olbrzymie zainteresowanie wśród gości hotelowych i dziennikarzy. Nota bene na konferencję przyszła cała Warszawa. Według późniejszego artykułu Macieja Parowskiego byłem arogancki i bezczelny. Myślę, że pan Parowski zupełnie nie rozumiał, o czym wtedy mówiłem – ja rysowałem zebranym wizję firmy i przyszłość komiksu w Polsce. Jak wszyscy wiedzą, nasza wizja spełniła się już w pierwszym roku działalności.

Oficjalne otwarcie biura nastąpiło jesienią 1991 roku. W prezencie od Semic Press AB dostaliśmy wazon z bardzo cenionej szwedzkiej huty szkła Kosta Boda. Od lewej: Marcin Rustecki, Waldemar Tevnell i Stanisław Dudzik

Pamiętam dzień, kiedy nasz znajomy Nathan Pass zainstalował pierwszego Maca w Warszawie. Byliśmy zmęczeni filmami, kliszami i całą procedurą foto-składu i postanowiliśmy kupić Macintosha. Nathan załatwiał polskie czcionki w Paryżu (było kilka typów dorabianych ręcznie). Brakowało nam komputerowego designera. Taki zawód wtedy w Polsce nie istniał. Na nasze ogłoszenie o tym, że szukamy takiego fachowca na ulicy Rzymskiej ustawiła się długa kolejka. Myślę, że część ludzi z ciekawości chciała pooglądać to cudo „live”. Przesłuchiwałem kandydatów cały dzień. Aby przyspieszyć procedurę, prosiłem pretendenta o włączenie komputera. Każdy się oczywiście na Macu znał, szkopuł polega jednak na tym, że to cudo nie włącza się przyciskiem on/off tylko „jabłuszkiem” z klawiatury. Ponad 70% kandydatów nie przechodziło przez próbę uruchomienia maszyny. W końcu udało nam się zatrudnić znakomitego faceta, znał się na komputerach, a w pracy nad lay-out pomagał mu Marcin Rustecki.

W 1992 roku, po niespełna dwóch latach działalności, staliśmy się jednym z największych wydawców w Polsce. W maju odwiedził nas w Warszawie głównodowodzący Bonnierem Carl-Johan Bonnier. Mieliśmy 18 tytułów ukazujących się jako miesięczniki (niektóre dwumiesięczniki). Poza stałymi pozycjami, co jakiś czas puszczaliśmy w obieg wydania specjalne.

Waldemar i Stanisław, wielkie dzięki za bardzo przyjemny pobyt, który zapewniliście mi w Warszawie. Z zainteresowaniem i entuzjazmem oglądałem działalność, którą uruchomiliście w tak krótkim czasie. Daje ona duże nadzieje na przyszłość, ja zaś życzę Wam powodzenia! Dziękuję za fantastyczne szklanki, które otrzymałem od Was w prezencie. Najserdeczniejsze życzenia, Carl-Johan Bonnier

Muszę opowiedzieć o przygodzie ze Stanem Lee. Nasze stosunki z Marvel Comics były znakomite. Prosiliśmy o możliwość przyjazdu legendarnego twórcy Spidermana do Polski. Udało się. We wrześniu 1992 Stan wraz z żoną Joan wylądowali w Warszawie. Zaplanowany był wywiad telewizyjny, spotkanie z czytelnikami, wizyta w Ambasadzie USA. Z Polski państwo Lee mieli lecieć do Londynu. Ale wizyta u Magdy Gessler pokrzyżowała wszystkie te plany. Zjedliśmy wspaniałą kolację. Magda poprosiła Stana o wpis do „Księgi Gości” mnie zaś wpadł do głowy pomysł poczęstowania gości naszą łącką śliwowicą. Bardzo im smakowała. Wypiliśmy dużo. Patrząc na coraz weselszych staruszków nawet przez moment nie pomyślałem ile mają lat. Świetnie operacje plastyczne zbiły mnie z tropu. Wyglądali prawie jak nasi rówieśnicy. Nad ranem zaalarmowana została dyrekcja Marriottu i ambasada amerykańska. Padały oskarżenia, że państwo Lee zostali otruci. W tym całym chaosie nikt nie wpadł na pomysł, że para ma kaca giganta po nadmiernym spożyciu 70% trunku z wiejskiej destylarni. Zamiast TVP i Londynu udali się prosto do Kalifornii. Kilka dni później Stan przysłał naszej trójce bardzo sympatyczny list, dodatkowo dostaliśmy po krawacie z limitowanej serii Spidermana. List i krawat mam w sejfie.

Z końcem 1994 roku, kiedy odchodziłem z TM-Semic wydawaliśmy 26 tytułów. Dlaczego z tym skończyłem? Kłopotem była moja sytuacja rodzinna. Przez pierwsze dwa lata działalności w Polsce moja żona Anna i dwójka dzieci, Michał i Magda, mieszkała w Sztokholmie. Wtedy latałem co piątek do domu. W miarę rozrostu ilości tytułów, częstotliwość odwiedzin w domu malała. Starałem się to nadrabiać atrakcyjnym wakacjami, ale to nie wystarczało. Podjęliśmy z żoną decyzję o przeprowadzce do Polski. Ponieważ obydwoje jesteśmy z Krakowa, więc trudno było nam pogodzić się z myślą o zamieszkaniu w Warszawie. W sierpniu 1992 roku rodzina zamieszkała w Krakowie, a ja nadal od poniedziałku do czwartku pracowałem w TM-Semic. W maju 1994 roku przeprowadziliśmy się do własnego mieszkania w centrum Krakowa. Zacząłem coraz bardziej wtapiać się w krakowski pejzaż. Firma Mista sp. z o.o., w której miałem udziały, rozwijała skrzydła. Doszło do wymiany udziałów. Najpierw Waldek zamienił się udziałami z Mirkiem Rajcą, później mnie Szwedzi zaproponowali odkupienie akcji w TM-Semic. Oferta była atrakcyjna finansowo i raczej z gatunku „nie do odrzucenia”. Przyjąłem propozycję i zostawiłem TM-Semic. Był to bardzo dobry okres w moim życiu. Z Waldkiem przyjaźnię się od końca lat siedemdziesiątych, do dziś. Problemów nie pamiętam. Jeżeli były to rozwiązywaliśmy je wspólnie – bez konfliktów.

Stanisław Dudzik