AVENGERS: DISSASEMBLED

ROZŁAM W DRUŻYNIE


W 2004 Marvel oficjalnie dał wolną rękę Brianowi Michaelowi Bendisowi przy kreowaniu dalszej przyszłości świata 616 (przynajmniej znacznej jego części). Swoje rządy Bendis rozpoczął od zniszczenia fundamentów, na jakich wznosiły się historie Kurta Busieka i Geoffa Johnsa w „Avengers”. Jako oddany fan „Najpotężniejszych Herosów Ziemi” wiedział, że jeśli chce wprowadzić w ich serii powiew świeżości i element nieprzewidywalności, to musi pobrudzić sobie ręce. Jak w starej jak świat historii o jajecznicy – nie da się jej zrobić bez stłuczenia paru jajek…

„Disassembled” przedstawia najgorszy dzień w historii tej grupy. Dzień, w którym wielcy nieobecni przyjaciele wstają z grobów, a główna kwatera zespołu staje w płomieniach. A to dopiero przystawka do wydarzeń, jakie mają się rozegrać później, w bardzo dynamicznym tempie. Nie zabraknie epickich batalii z zażartymi wrogami przeszłości, paru zgonów i wielkiej zdrady w szeregach drużyny. Przeniewierstwa, które nikt z fandomu w chwili pierwotnej publikacji w 2005 roku się nie spodziewał i które miało wprawić w ruch ogromną machinę wydarzeń w przyszłości.

Pierwsza poważna próba Bendisa przy zespole superbohaterskim jawi się jako ekscytujący thriller psychologiczny z domieszką dramatu. Gdy każdego z członków Avengers dosięga kryzysowa sytuacja, bohaterowie nie wiedzą, co zrobić. Poprzez bezradność, Bendis chce nam pokazać, że mamy tutaj do czynienia z ludźmi o silnym ładunku emocjonalnym, mającymi swoje przywary, słabości i wady. Są oni bezsilni wobec nagłego ataku wroga, którego nie widzą i którego nie mogą skutecznie powstrzymać. I to niewątpliwie widać w swobodnych, szybkich w lekturze dialogach, pisanych niczym do filmu.

Nie ustrzeżono się jednak mankamentów. Komiks nie ma definitywnego zakończenia. Owszem, ma on swój koniec, i to w formie sentymentalnego hołdu wobec dokonań poprzednich pisarzy i rysowników pracujących nad „Avengersami”, ale pozostaje wielki niedosyt. Ponadto to historia, jak na sytuację komiksu superbohaterskiego w Polsce, przeznaczona dla wąskiej grupy odbiorców. W końcu komiksy o Avengersach nie były w naszym kraju jakoś szczególnie znane i hołubione przez polskich wydawców; z meandrów pamięci mogę sobie przypomnieć jedynie podzielone na dwie części „Ex Post Facto” z „Mega Marvela”, a nie była to jakoś szczególnie dobra historia. Niektórzy czytelnicy, którzy o Avengers nigdy nie słyszeli ani nie czytali ich głównej serii, mogą poczuć się zagubieni w arkanach ich historii, relacji pomiędzy poszczególnymi herosami oraz chronologii wydarzeń. Wstęp autorstwa Tomasza Sidorkiewicza, mający na celu rozwiązanie tego kłopotu, sprawdza się jedynie połowicznie, bo jest krótki i nieco skaczący po łepkach (samo wydawnictwo po raz kolejny nie ustrzegło się paru literówek w polskim wydaniu). Nie podobało mi się również rozwiązanie przez Bendisa momentu kulminacyjnego w historii – ujawnienia osoby będącej źródłem ostatnich nieszczęść. Próbując nie niszczyć przyjemności z lektury poniektórym z Was dopowiem jedynie, że Bendis popełnia w nim błąd chronologiczny w kontekście poprzednich perypetii Avengersów. Niestety, niezgodności w kontinuum to elementarna ułomność komiksów superbohaterskich. Negatyw, od którego Bendis nie stroni nawet w swoim fenomenalnym runie do „Daredevila”.

Pozostały jeszcze do omówienia rysunki. Nimi w głównej mierze zajął się David Finch, znany z komiksów robionych dla TopCow i nastrojowego „Moon Knighta”. Dla niego „Disassembled” też było pierwszym dużym projektem dla Domu Pomysłów i jako człowiek, który miał nadać historii intensywności, mrocznego klimatu i energii, sprawdził się dobrze. Jego kreska to nieco bardziej realistyczna odmiana stylu rozpowszechnianego przez Jima Lee i podobnie jak jego mistrz, Finch nie stroni od pokazywania bardzo podobnych do siebie postaci męskich i nieco za pięknych postaci żeńskich. Tą estetykę jednak da się znieść, gdyż Finch wraz z linkerami i kolorystami wykonali swoją robotę sumiennie i efektywnie.

Pierwszy rozdział „Avengersów” wedug Bendisa to ważny komiks superbohaterski, ale jako wyrwana z kontekstu historia nie ukazuje wszystkich swoich walorów. Miejmy nadzieję, że niebawem polski czytelnik będzie mógł poszerzyć swój horyzont wiedzy o Marvelu. A wygląda na to, że tak będzie, gdyż Mucha zapowiedziała dalsze wydawanie „Avengersów” według Bendisa z nadziejami na kontynuacje „Marvels”, „Wolverine: Enemy of the State” oraz „Daredevila”. Dla czytelnika narzekającego na brak superbohaterskiego mainstreamu w Polsce ta wiadomość powinna radować.

Michał Chudoliński

Inne opinie

Nigdy nie byłem fanem Mścicieli, którzy byli dla mnie tym samym co JLA – skupiskiem ikon danego wydawnictwa, służącym zbiciu kasy. O ile napakowane nawalankami marvelowe eventy Briana Bendisa nie pozwalają mu zabłysnąć (bo jest przede wszystkim mistrzem dialogu, który – tak jak Tarantino – z rozmowy o byle czym potrafi zrobić perełkę), to jego „Avengers” udowadniają, że można zrobić dobry komiks rozrywkowy ze zbieraniną pierwszoligowych postaci. Rysunkowo „Disassembled” jest bez zarzutu. Za oprawę graficzną odpowiada David Finch, który obecnie pracuje w DC (ha, in your face Marevl!). Jednak niezrozumiałe jest dla mnie wydanie tego komiksu w Polsce w twardej oprawie. Zdecydowanie wystarczyłaby miękka, zwłaszcza, że obniżyłoby to cenę okładkową.

Damian „Damex” Maksymowicz

Avengers: Disassembled”
Tytuł oryginału: „The Avengers. Disassembled”
Scenariusz: Brian Michael Bendis
Rysunki: David Finch, Oliver Coipel, Alex Maleev, Steve Epting, Lee Weeks, Michael Gaydos, Eric Powell, Darick Robertson, Mike Mayhew, David Mack, Gary Frank, Mike Oeming, Jim Cheung, Steve McNiven, George Pérez
Tusz: Danny Miki, Mike Perkins, Mark Morales
Kolory: Frank G. D’Armata, Brian Reber, Morry Hollowell, Pete Pantazis, Avalon’s Andy Troy
Tłumaczenie: Tomasz Sidorkiewicz
Wydawca: Mucha Comics
Data wydania: Luty 2010
Wydawca oryginału: Marvel Comics
Data wydania oryginału: 09.2005
Liczba stron: 176
Format: 17 x 26 cm
Oprawa: twarda
Papier: kredowy
Druk: kolorowy
Cena: 65 zł