I KOMIKSIARZ SYTY, I RECENZENT CAŁY

TRANSAKCJA PRZY STOLIKU


Norm Breyfogle jest leworęczny. Dowiedziałem się o tym podczas tegorocznego łódzkiego festiwalu, gdy przy jednym ze stoisk ikona amerykańskiego komiksu superbohaterskiego przystępowała do szkicowania rysunku dla swojego fana. Zauważyłem wtedy, że artysta ołówek trzyma właśnie w lewej ręce, natomiast w prawej, na którą z przyzwyczajenia spojrzałem najpierw, dzierży zwinięte w rulonik banknoty. Potwierdziła się tym samym zasłyszana wcześniej informacja, że za rysunek od niekwestionowanej gwiazdy XXI MFKiG trzeba zapłacić.

Powiadają, że czas to pieniądz. Trudno się z tym nie zgodzić. Są niestety takie chwile, kiedy to powiedzenie nabiera kasandrycznego – co niekoniecznie chciałbym zaakceptować – wydźwięku; zwłaszcza osadzone w kontekście święta, które odbywa się rokrocznie w pomieszczeniach Łódzkiego Domu Kultury, sąsiadującym budynku Textilimpexu i innych lokalizacjach rozrzuconych w centrum miasta – niekwestionowanej stolicy komiksu w Polsce.

Różnie bywa z dedykacjami od gości konwentów i festiwali komiksu w naszym kraju. Nie wszyscy rysują obrazki w podsuwanych im pod oczy komiksach. Niektórzy tylko sygnują je podpisem. Jak co roku Grzegorz Rosiński zwyczajowo kreślił twarze Thorgala, Sioban czy Szninkla tylko przez pewien czas wyznaczonej sesji autografów, później jedynie parafując albumy swego autorstwa, ale gdyby miał w pełni „obsłużyć” wszystkich zainteresowanych, nie starczyłoby mu pewnie czasu na wieczorny spacer ulicą Piotrkowską. Z kolei wizytujący po raz drugi Polskę niemiecki twórca Uli Oesterle pieczołowicie zdobił obrazkami wszystkie podsuwane mu przez czytelników albumy „Hektora Umbry”. Niektórzy twórcy ograniczyli się jedynie do ustalonych odgórnie godzin podpisywania, znikając później z oczu tłumu entuzjastów, innych można było bez problemu zagadnąć na korytarzu czy stoisku ich wydawcy. Jak pisałem: bywa różnie i zależy to często od usposobienia twórcy, choć czasem też od napiętego grafika, co w tym roku spotkało przybyłego z Belgii Yvesa Swolfsa.

Czy można spodziewać się nowej, przywiezionej zza Oceanu mody podczas rodzimych imprez komiksowych? Wątpię. Chcę wątpić. I cieszę się, że nie wiozłem ze sobą do Łodzi zeszytu z Batmanem. O wiele sympatyczniej było zupełnie „na luzie” złapać przy stoliku Alexa Robinsona, Rafała Szłapę czy Macieja Pałkę i poprosić ich o kilka sprawnie postawionych kresek na stronach sygnowanych przez nich komiksów. Ktoś powie: znaczenie ma format gwiazdy. Ja powiem: liczy się miłe wrażenie.

Jakub Syty