X-MEN: GOD LOVES, MAN KILLS

OBYWATELE MUTANCI

To prawdziwa gratka dla fanów heroicznych outsiderów z Marvela. Nowa edycja „God Loves, Man Kills” zachwyca jakością wydania, jak również bogatym materiałem dodatkowym. Pomimo tego, że w klasyfikacjach kamieni milowych lat 80. komiks znajduje się zazwyczaj w drugim szeregu, to nadal jest najbardziej uniwersalną opowieścią o grupie X-Men w historii. Intryguje i wzrusza, a jej przesłanie jest obecnie aktualne bardziej niż kiedykolwiek.

„God Loves, Man Kills” to obok „Dark Phoenix Saga” i „Days of Future Past” najbardziej znane dzieło patrona X-scenarzystów, Chrisa Claremonta. W amerykańskich sklepach komiksowych i księgarniach tytuł pojawił się około roku 1982, w ramach ambitnej serii noweli graficznych zbierających śmietankę ponadprzeciętnych twórców ówcześnie pracujących dla Domu Pomysłów. Komiks od razu zyskał uznanie wśród krytyków i geeków, co w dużej mierze było zasługą oderwania się od szablonu mutanckich serii, ale też odejścia od chronologii świata zamieszkiwanego przez Spider-Mana i Fantastyczną Czwórkę.

Fabuła opiera się na niepokojących działaniach Purifiers, chrześcijańskiej fundamentalistycznej organizacji religijnej. Jej przywódca – William Stryker uznaje siebie za sługę bożego, któremu Pan nakazał oczyścić świat z diabelskiego nasienia, jakim są homo superior. Wielebny Stryker to człowiek kierowany nienawiścią, zagorzały wróg nie tyle mutantów, lecz nade wszystko laickiego humanizmu, wykorzystujący Biblię bardziej jako podręcznik polityki i rządzenia niż księgę skłaniającą do kontemplacji. W swoich poczynaniach jest jednakże skuteczny, gdyż dzięki środkom masowego przekazu potrafi z wyczuciem i wyrafinowaniem rozpowszechniać swoją agresję oraz przesłanie religijne, a przy okazji zdobywa pieniądze na dalszą działalność. Profesor Charles Xavier, mentor X-Menów i uczony wspierający dialog między mutantami i ludźmi, jest bezradny wobec siły osobowości kaznodziei, szarżującego w debatach telewizyjnych, przyciągający swoją charyzmą i natchnieniem. Niemniej zarówno Xavier, jak i reszta mutantów, nie wiedzą jeszcze, że medialna twarz Purifiers to jedynie poza, dyplomatyczna postawa mającą zakryć niecne plany ruchu. Po cichu organizacja planuje raz na zawsze rozwiązać kwestię mutantów, likwidując ich niejako ich własną bronią. Fala nienawiści przemienia się w mgnieniu oka w przemoc i prześladowania, w których homo superior zamieniają się w zwierzynę osaczoną ze wszystkich stron. Sytuacja staje się na tyle dramatyczna, że wymusza na zgranym zespole Xaviera niełatwy sojusz z dawnym wrogiem…

Pisząc scenariusz do omawianego komiksu, Claremont był pod silnym wpływem wydarzeń na tle społecznym i politycznym, mających miejsce w jego ojczyźnie. Przypomnijmy, że od roku 1980, gdy Reagan objął fotel prezydenta USA, Nowa Prawica Chrześcijańska (ruch walczący w tamtych czasach z aborcją na rzecz lekcji religii i wartości rodzinnych) postanowiła przystąpić do bardziej zdecydowanej działalności zmierzającej do sięgnięcia po władzę. Naciski fundamentalistów na polityków republikańskich miały rzekomo uchronić Stany Zjednoczone przed groźbą laicyzacji, a co za tym idzie relatywizacją kultury, objawiającą się według nich w pornografii czy homoseksualizmie. Claremont wykorzystał entuzjazm Jerry’ego Falwella, założyciela organizacji prawicowej, do stworzenia portretu psychologicznej Williama Strykera. Obaj podzielają równe oddanie się swojej posłudze i są tak samo zdeterminowani w osiąganiu swoich celów.

„God Loves, Man Kills” to pozycja, na której czas odcisnął swoje piętno. Mamy tutaj nierzadko do czynienia z narracją niewidzialnego obserwatora czy niepotrzebnymi opisami czynności wykonywanych przez bohaterów, które są obrazowane przez kadry. Pomimo archaicznej techniki opowiadania, komiks nie jest jednak ciężki w lekturze. Owszem, jest mocno osadzony w atmosferze początku lat 80., ale problemy w nim poruszane są ponadczasowe. Claremont z gracją ujawnia bezwzględność i zaślepienie fundamentalistów, ich brak współczucia na cierpienia niewinnych. Z drugiej strony zaś mamy grupę X-Men, zmuszoną walczyć o swoją godność, także o życie w ogniu rozwydrzonej opinii publicznej, manipulowanej przez telewizję oraz prasę.

Co ważne jednak, Claremont wyważa nastroje i stara się pokazywać głównych bohaterów komiksu w niejednoznacznych sytuacjach. To nie jest komiks, w którym mamy przejrzystą perspektywę na to, kto ma słuszność, a kto kłamie. Każda z postaci napędzana jest innymi uczuciami i namiętnościami, a osobliwe okoliczności sprawią, że niekiedy będą musiały postępować wbrew sobie. Na tym polega piękno pierwszego obcowania z tym komiksem – nie wiadomo, co się może zdarzyć w następnej scenie. Dodatkowo nie trzeba znać niuansów między poszczególnymi aktorami dramatu, niewymagalna jest również znajomość kolosalnego uniwersum mutantów, by czerpać pełnię przyjemności z lektury.

Opowieści tej nie grozi zapomnienie. Po części za sprawą realistycznej, ponurej kreski Brenta Andersona. Co prawda najpierw w ten projekt zaangażowany był Neal Adams, ale z pobudek etyki zawodowej porzucił rysowanie komiksu (sześć stron szkiców jego autorstwa dostępnych jest w wydaniu „Marvel Premiere Classic”). Szczerze powiem, że cieszę się, że doszło do takiej zmiany. Rysunki Andersona, znanego z „Astro City” i „The Pulse” Bendisa, świetnie wkomponowały się w nieprzyjemny klimat opowiadanej historii. To dzięki niemu bodaj największym wzięciem recenzentów i miłośników X-Men stale cieszą się dwie emocjonujące i zatrważające sceny: otwierające sekwencje ucieczki mutanckich dzieci przez uzbrojonymi fundamentalistami oraz interesująca debata pomiędzy superbohaterami a Strykerem zamieszczona pod koniec komiksu. Do dziś ogromne wrażenie robi intrygująca gra stroną, a także ruchem kamery telewizyjnej, która niedługo zainspiruje Franka Millera do zabawy narracją w „Powrocie Mrocznego Rycerza”.

Warto pod koniec zapytać się o wbijający się w pamięci tytuł komiksu. Bo w końcu czyż nie pokazuje on nam dobitnie, że lubimy bardziej cenić swoje mniemania niż rzeczywistość? Że bardziej nad cudzą wolność cenimy własne nadęte poczucie honoru, a wygłaszając mowy o moralności i etyce wydajemy ocenę na ludzi, których zazwyczaj nie lubimy, wręcz nienawidzimy na śmierć i życie? Ileż w tym ironii, ileż hipokryzji…

Ostatecznie podsumowując, „X-Men: God Loves, Man Kills” to pozycja obowiązkowa dla entuzjastów X-Men, chociaż wielbiciele dobrych komiksów też nie powinni być zawiedzeni. Warto przeczytać ten klasyk choćby dla sprawdzenia, jak zostały podłożone fundamenty pod epopeję Granta Morrisona rozpisaną w „New X-Men” oraz jak wyglądało tworzenie tej opowieści od kuchni, a to poprzez wyczerpujące wywiady pod koniec twardo-okładkowego wydania. Poza tym jest to kawał mądrej historii o tym, jak ludzie mogą zostać otumanieni przez kłamstwa powtarzane na tyle długo, by te stały się prawdą. Wartościowa rzecz, szczególnie na czasy, kiedy nawołuje się do „normalności” i bicia się w piersi. Nie swoje.

Michał Chudoliński

„X-Men: God Loves, Man Kills”
Scenariusz: Chris Claremont
Rysunki i okładka: Brent Anderson
Kolorystyka: Steve Oliff
Liternictwo: Tom Orzechowski
Wydawca: Marvel Comics
Data wydania: 2007
Data wydania oryginału: 1982
Objętość: 96 stron
Format: 170× 260 mm
Oprawa: twarda
Papier: kredowy
Druk: kolorowy
Cena: $19.99