Thor Odinson przestał być godzien mocy swego magicznego młota Mjolnira. Wszystko na skutek słów Nicka Furry’go, który po śmierci Watchera szepnął bogowi piorunów kilka słów na ucho. Mjolnir nie był jednak długo osamotniony, udało się go podnieść jednej osobie (czego nie dokonał nawet wszechojciec). Tajemniczej kobiecie, która od razu musi zacząć walczyć w obronie Ziemi. Tak w skrócie zaczyna się pierwszym tom serii „Thor: Gromowładna”.

Jason Aaron, autor scenariuszy takich serii jak „Skalp”, „Wolverine i X-Men” czy też poprzednika omawianego tytułu „Thor Gromowładny”, podjął się trudnego zadania. Przyszło mu napisać serię do pomysłu, który od początku był kontrowersyjny. Thora, nordyckiego boga gromów, miała zastąpić kobieta. Dla wielu okazała się to herezja godna największych obelg (pozwolę sobie pominąć cyrk z niezrozumieniem pojęcia „poprawność polityczna”, tylko odeślę do wpisu na zaprzyjaźnionej stronie). Dla innych to ciekawy zabieg, który miał szansę wnieść coś nowego do tego nieco skostniałego świata. Ja stoję po tej drugiej stronie, wychodzę z założenia, że sztuce (a tym jest w końcu komiks, nawet jeśli superhero większości wydaje się miałkie) zmiana służy. Musi się rozwijać, próbować nowych rzeczy. Stagnacja jest najgorsza. Bardziej boję się raczej egzekucji pomysłów, to jak zostaną poprowadzone, niż ich samych.

Jak jest w tym przypadku? Sfeminizowany Thor nie jest niczym złym. Przekazanie pochodni wyszło całkiem zgrabnie. Aaron dobrze podkreślił konflikt emocjonalny, oburzenie towarzyszące w tej sytuacji Odinsonowi, a także reszcie znanych Asgardian. Nie mam problemów z przejęciem pałeczki przez kobietę, ale z kilkoma elementami tego, jak to zrobiono, już może tak. To, że tożsamość nowego Thora jest utrzymywana przez cały pierwszy tom w tajemnicy, stanowi plus. Owszem, z jednej strony czytelnik zastanawia się, wraz z Thorem Odinsonem, która ze znanych kobiecych postaci z uniwersum okazała się godna. Zdaniem niektórych za długo, kto wie. Ale dzięki temu nacisk został położony na inny, dosyć istotny element, jakim jest poznanie przez czytelnika tego, jak nowa osoba odnajduje się w roli Thora. Moim zdaniem to ciekawe, poznać aspekt persony, mocy i obowiązków Thora z nowej perspektywy.

Muszę wspomnieć o dwóch minusach tego tomu. Po pierwsze, ciut rozwleczona kwestia przejęcia mocy Thora przez „nową” postać. To, że to kobieta, jest dla mnie sprawą drugorzędną. Po prostu wydaje mi się, że aspekt tego, że Odinson jest niegodny, i podjęcia się zadania przez nową osobę lepiej byłoby zamknąć w jednym zeszycie, a nie rozwlekać na kilka. Rozumiem jednak, że wydawanie opowieści w zeszytach, a dopiero potem w wydaniu zbiorczym rządzi się swoimi prawami (tu warto przypomnieć tekst kolegi „Śmierć zeszytówkom”). Po drugie, nowy Thor dostał na początku od razu ciężkie zadanie – ocalić Ziemię przed lodowymi gigantami. I chociaż brzmi to poważnie, to po prostu nie czuć skali zagrożenia. Czegoś mi zabrakło, pewnego elementu dramatu, który pokazałby, jak wielki jest to problem. Być może czytam za dużo superhero i przywykłem, że Ziemi co chwilę grozi zagłada?

Niektórym może wydać się to dużo, ale moim zdaniem przy takim zadaniu, jakie miał Aaron, wyszło całkiem nieźle. Na pewno lepiej niż przy serii „Mockingbird” rysowanej przez Kasię Niemczyk. O ile rysunki Kasi naprawdę uwielbiam, to scenariuszowo nie mogłem znieść łopatologii i braku subtelności, jakie nam wtedy zaserwowała autorka (Chelsea Cain), przekazując swoje lewicowe/równościowe wartości. Tak na marginesie jestem bardziej lewy niż prawy. Wracając do nowego Thora i podsumowując tę kwestię, Aaronowi napisanie silnej kobiecej postaci wyszło moim zdaniem lepiej niż Cain i całkiem przyzwoicie.

Jeśli już jesteśmy przy stronie wizualnej (częściowo, ale jednak), to należy wspomnieć o rysownikach Russellu Dautermanie („Supurbia) i Jorge Molinie („A-Force, „X-Men). Obydwaj panowie spisali się bardzo dobrze. Być może to jest „typowa kreska superhero”, ale czytając sporo serii, przekonałem się, że różnie z tym bywa. Kreska w „Thor: Gromowładna” jest estetyczna, schludna, wszystko ma takie proporcje, jak trzeba – zarówno postaci, jak i budynki. Jest kilka ciekawych zabiegów związanych z kadrowaniem czy też onomatopejami, które nadają dynamizmu opowieści. Może nic rewolucyjnego, ale wszystko ładnie współgra.

Nowa odsłona Thora nie rozczarowuje, nie napisałbym może, że w pełni zachwyca, ale pierwszy zbiorczy tom czytało mi się przyjemnie. Od gatunku superhero nie oczekuję codziennej dawki rewolucji, czego mam wrażenie chcieliby niektórzy, ale raczej niezobowiązującej rozrywki, która pomoże mi odpocząć po ciężkim tygodniu. Pod tym względem Thor: Gromowładna daje radę. Owszem, czasem dostajemy pozycje, które urągają inteligencji czytelnika, ale nie jest tak w tym przypadku.

Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie egzemplarza do recenzji.

Wydawnictwo: Egmont
3/2018
Tytuł oryginalny: Thor Vol. 1: The Goddess of Thunder
Wydawca oryginalny: Marvel Comics
Rok wydania oryginału: 2016
Liczba stron: 120
Format: 165×255 mm
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Papier: kredowy
Druk: kolor
ISBN-13: 9788328127968
Wydanie: I
Cena z okładki: 39,99 zł