ŻYCIE JAKO ŚMIERTELNA CHOROBA PRZENOSZONA DROGĄ KOMIKSOWĄ
KOMIKSY, PODSUMOWANIA I PENSJA ORLIŃSKIEGO
Bardzo mi się podoba, że „Gazeta Wyborcza” pisze czasami o komiksach, choć przesadziłbym, gdybym powiedział, że mnie to szczególnie dziwi. Już jakiś czas temu udało jej się znaleźć wspólny język z młodym targetem. Duża w tym zasługa Wojciecha Orlińskiego, który nie ukrywa swojej sympatii do fantastyki, gier, seriali, krótko mówiąc – popkultury, być może bardzo marginalizowanej na łamach innych dzienników (piszę „być może”, bo ciągle jestem „zachwycony” cyklicznie pojawiającymi się tekstami o grach wideo na łamach tygodników opinii). Porzuciłem rozważania na temat zideologizowanych mediów i ucieszyłem się, że pan Orliński postanowił zrobić podsumowanie dekady w polskim oraz zagranicznym komiksie. Ale to nie wszystko – niedawno pisarz Krzysztof Varga zachwalał na łamach tej samej gazety „Jeża Jerzego”, proponując nawet, aby uczynić z dzieła Skarżyckiego i Leśniaka lekturę obowiązkową, swojego rodzaju odnacjonalizującą pigułę z humorem. I znowu – ciepło w mym sercu, że opiniotwórczy komentatorzy kultury coraz częściej mówią o komiksie. Warto jednak przyjrzeć się drugiej stronie medalu, bo fakt obecności komiksu w najważniejszych mediach to nie tylko święto dla jego miłośników, ale również okazja do kolejnych rozważań na temat odpowiedzialności za pisanie o nim.
Na początek plusy. Cieszyć można się z dwóch rzeczy – komiks potraktowany został całkiem serio. Po drugie – Orliński niewątpliwie wie, co się dzieje na polskim rynku, a niektóre wspaniałe komiksy, jak np. „Osiedle swoboda” czy prześmieszny „Jeż Jerzy”, mogą trafić do nowych odbiorców. Orliński podszedł do sprawy profesjonalnie, argumentował swoje wybory, zarysował czytelnikowi kontekst społeczny rzeczonych dzieł. Wszystko cacy. Brakowało jednego – polifoniczności. Oczywiście wiem, na czym podsumowania kulturalne w „Gazecie Wyborczej” polegają, bo czytałem też inne. Weźmy jakiegoś specjalistę z danej dziedziny (w tym przypadku specjalistą został Orliński, choć analizując jego wcześniejsze teksty lub blog, można wywnioskować, że w czytaniu komiksów jest raczej casualem), a następnie każmy mu wymienić kilka tytułów, które przyjdą do głowy. I tak Jacek Szczerba wymieniał najlepsze filmy dziesięciolecia, Robert Sankowski płyty muzyczne, natomiast Orlińskiemu przypadło nasze ukochane medium.
I fajnie, bo publicysta rozumie, o co w tym wszystkim biega, wszak zaczyna swój tekst od zdania: „Na świecie ten gatunek umocnił swoją pozycję jako pełnowartościowa dziedzina sztuki zawieszona dokładnie w połowie drogi między literaturą a plastyką”. I prawdą jest, że komiks wyłonił się z cienia i uderzył ze zdwojoną siłą, szczególnie sobie upodobał Hollywood, ostrzy też od jakiegoś czasu zęby na rynek gier komputerowych, z mniejszym lub większym skutkiem. Coś mi jednak przestało pasować, kiedy pojawiły się tytuły superbohaterskie, które, chyba tylko z obowiązku, postanowił uwzględnić Orliński. „Kick-Ass”, czyli Millarowskie próby demitologizacji trykociarzy, które postanowiły jednak zostać tarantinowszczyzną komiksu, stoi obok „Civil War”, ponoć najlepszego crossoveru ostatnich lat, a według Orlińskiego – nawet najlepszego komiksu superbohaterowskiego dekady. Przekonać się o tym, że „Civil War” to dzieło niezłe, polscy czytelnicy będą mogli niedługo, bo Mucha zapowiedziała, że najważniejsze komiksy (oczywiście bez katowania nas wszelkimi tie-inami) z tego Marvelowego wydarzenia trafią do polskich sklepów.
Pojawienie się „Kick-Assa” w tym zestawieniu pozostawię bez komentarza, bo trochę napisałem już o tej miniserii, która chce robić różne fajne rzeczy, a nie może. Zachęcam Państwa do przeczytania chociażby „Incognito” Eda Brubakera, by zobaczyć, że na mit nadludzi można się porywać bez wykorzystania wątpliwej jakości humoru oraz hektolitrów krwi. Moim zdaniem „Identity Crisis” to lepiej napisany crossover niż „Civil War”, natomiast „Infinite Crisis” więcej zmienił w komiksowym uniwersum DC niż wojna domowa Iron Mana i Kapitana Ameryki w Marvelu. Oczywiście rozumiem, że kontekst polityczny tego eventu to coś godnego zapamiętania, bo rzadko kiedy komiks z takim impetem uderza w światową politykę, zabijając swojego sztandarowego bohatera w imię manifestu, że coś z tą administracją Busha jest nie tak.
Uśmiechnąłem się, czytając tekst Orlińskiego, bynajmniej nie z pobłażaniem. Nutka dumy rozpierała moje serce, wiedząc, że to właśnie ja jestem odbiorcą tego typu podsumowań kulturalnych. Zastanowiłem się nieco dłużej. W myśl powiedzenia „dać komuś palec…” zapragnąłem tekstu innego publicysty w równie opiniotwórczej gazecie albo chociaż dialogu na wzór pogadanek o filmie w „Esensji”. I żeby to był ktoś nie tylko wiedzący, co tam w innych wydawnictwach niż Marvel słychać, ale także wprowadzający tak lubianą przez nas pikanterię. Najlepiej, żebym to był ja, za niemniejszą niż Orliński pensję.
Jakub Koisz