KARTON nr 1


Głośna zapowiedź magazynu komiksowego „Karton” pojawiła się na BFK wczesnym latem 2009 roku. Projekt był ogłaszany jako utrzymany w stylistyce cartoonowej (stąd niejako wywodzi się tytuł), elegancko sformatowany oraz dostępny za nieduże pieniądze. Tuż po wakacjach, na łódzkim MFKiG, premierę miał jego pierwszy numer. Ktoś mógłby wówczas zakrzyknąć: „Umarło «Jeju», niech żyje «Karton»” i właściwie miałby rację. W istocie, autorzy znani z popularnego zina zaproponowali nową, lepszą jakość.

Do magazynu trafiły komiksy o przeróżnej tematyce, mogące trafić w różne czytelnicze gusta; niektóre wieńczone puentą, niektóre pozostawiające czytelników z niedomkniętą fabułą. Wspomagany przez Tomasza Kuczmę, Marek Lachowicz przedstawił kolejną historyjkę z cyklu „Grand Banda”. Tomasz Pastuszka rozpoczął osadzony w polskich realiach superbohaterski cykl zatytułowany „Ćmy”. Ten sam autor połączył siły z Ewą Juszczuk w na swój sposób sfeminizowanej serii „Flatties”. Bartosz Szytybor i Piotr Nowacki rozpoczęli odliczanie „Byle do piątku trzynastego”, przedstawiając intrygujące postacie mieszkających ze sobą morderców: Domatora, Fitlicza, Nurka i Łomowca. Bartosz Szymkiewicz i Maciej Łazowski zaprezentowali cyberdetektywów z kosmosu w pierwszej odsłonie „Cosmocosmosis”. Z kolei Marcin Surma wystartował z obyczajową serią pod tytułem „168”.

Od samego początku redakcja postawiła na stałe działy. I tak oto w „Kartonie” wygospodarowano miejsce na jedną stronę „Szczypty realizmu”, w której na pierwszy ogień Marek Oleksciki narysował bohaterki „Grand Bandy” w stylistyce jak najbardziej realistycznej; pojawiła się tak zwana „strona sponsorowana”, na której można wykupić reklamę przygotowaną w formie komiksu; udało się również zaprosić i przedstawić gościa zza granicy – został nim Juan Manuel Ramirez de Arellano z Meksyku. Nie zabrakło pasków komiksowych: Karol Kalinowski zaproponował serię poświęconą perypetiom bohatera-alkoholika.

W czarno-białym „Kartonie” znalazło się również miejsce dla komiksu kolorowego. Grunt to mieć pomysł na zagospodarowanie tylnej strony okładki. Szczęściarzem mogącym zaprezentować swój pomysł przy użyciu szerokiej palety barw został Przemysław Surma i już od samego początku jego „Diogenes” jawił się jako projekt nietuzinkowy, intrygujący, pozostawiający czytelnika z ledwie napoczętą historyjką, która mogła rozwinąć się w każdy możliwym kierunku, a magiczne „C.D.N.” dobitnie uzmysławiało, że periodyk ma jednak swoje minusy – szczególnie dla tych niecierpliwych.

Grunt, że wydrukowany w nakładzie 500. egzemplarzy pierwszy numer nowego komiksowego magazynu sprzedał się niczym ciepłe bułeczki i rozbudził czytelnicze apetyty. Profesjonalnie przygotowany i oferujący przegląd różnorodnych tematycznie fabuł, przy zachowaniu odgórnie przyjętego kanonu stylistyki graficznej, oferował kilkanaście minut lekkiej gatunkowo i przyjemnej lektury. Czego nie można pominąć – za przysłowiowego „piątaka”. Przyznać trzeba, oferta na kieszeń każdego miłośnika historyjek obrazkowych.

Jakub Syty


KARTON nr 2


Na drugi zeszyt „Kartonu” czytelnicy poczekali cztery miesiące. Dla niektórych publikowanych w magazynie komiksów, odstęp czasowy pomiędzy kolejnymi odcinkami był bez znaczenia. Inne na swój sposób cierpiały, o ile cierpiała pamięć czytelników, choć z drugiej strony wymagały po prostu przypomnienia sobie, o co chodziło w ich pierwszej odsłonie.

I tak dla przykładu, warto było wrócić pamięcią do tego, że bohaterowie „Byle do piątku trzynastego” mieli poszukać pracy, Zosia z „168” znalazła w swojej torebce druga parę okularów, a Matylda z „Diogenesa” dostała pracę. Trzy wspominane tytuły od początku planowane jako dłuższe fabuły, niby w jakiś sposób puentowane pod koniec każdej części, lecz opatrzone typowym cliffhangerem (zwłaszcza komiksy braci Surmów). Spośród nich jako najbardziej „przystępny” jawił się komiks duetu Sztybor/Nowacki, a to dlatego, że czytelnik bardzo szybko oswajał się z postaciami i ich codziennym życiem. Dużo trudniej było wczuć się w opowieść Marcina Surmy, który nie dawał rozpędzić się wydarzeniom, nim te dobiegały ostatniej planszy odcinka. Jednoplanszówki Przemysława Surmy to jeszcze inna „para kaloszy”, ponieważ ograniczony miejscem autor musiał skondensować swoje pomysły do maksimum.

Brak ciągłości fabularnej pozostałych tytułów w kwartalnym cyklu wydawniczym działał niejako na ich korzyść, choć w zasadzie i tak wymagał znajomości postaci. Warto było kojarzyć, dlaczego bohaterki „Flatties” mają na pieńku z Tobiaszem, czy też kim w ogóle są tytułowi cyberdetektywi z kosmosu. Zupełnie inaczej podszedł do tematu Marek Lachowicz, który zamiast „Grand Bandy” zaproponował tym razem odcinek przygód Gangu Wąsaczy.

Jako zagraniczny gość „Kartonu” pojawił się egipski komiksiarz Mohamed Sayed, który zaprezentował bardzo sympatyczną autobiograficzną historyjkę „Mój Rower”. Oprócz tego Zuzanna Kochańska przedstawiła sylwetkę kanadyjskiej autorki Katie Shanahan (pojawiły się też krótkie komiksy jej autorstwa). Prawdę powiedziawszy zapraszanie zagranicznych twórców to jedna z fajniejszych inicjatyw polskiej ekipy, która w przyszłości może zaprocentować.

Trudno przypuszczać, żeby zleceniodawca każdej kolejnej odsłony „Komiksu sponsorowanego” zapewniał „Kartonowi” solidny zastrzyk gotówki (choć to tylko domysły), lecz zamieszczona pod koniec zeszytu historyjka, sugerująca, że każdy może w większy sposób przyczynić się do wparcia komiksowej inicjatywy, napawa pewnym optymizmem, a już na pewno pokazuje, że warto próbować poszukać sponsora. To dobrze, że znalazło się pięciuset innych sponsorów, którzy wykupili cały nakład drugiego zeszytu i zagłosowali portfelem na kolejne.

Jakub Syty


KARTON nr 3


Trzeci numer „Kartonu” nie powinien niczym zaskoczyć czytelników, bo wciąż trzyma ten sam, przyzwoity poziom, choć muszę przyznać, że najlepszym numerem, jak dotąd, był chyba numer drugi.

Na okładce znalazła się ilustracja Jakuba Tschierse przedstawiająca Człowieka Paroovkę z psem na kolanach. Parówki przedstawiać chyba nikomu nie trzeba, jest doskonale znany choćby z łamów „Produktu”. Jego kolejna przygoda to bardzo dobre wprowadzenie do numeru, choć właściwie za wprowadzenie bardziej służą dwa paski KRLa z cyklu „Na trzeźwo jest strasznie, ale jest na trzeźwo”. Te żarty brzmią boleśnie prawdziwie, więc nie wiem, czy powinienem się z nich śmiać, czy raczej wykazać trochę empatii wobec protagonisty.

„Ćmy” Tomasza Pastuszki mają dość nietypową konstrukcję. Zaczynają się od wiersza Herberta, potem jest coś w rodzaju komiksu obyczajowego z życia szkoły, aby wreszcie płynnie przejść w klimaty superbohaterskie. Autor dość sprawnie miesza różne wątki, a w rezultacie wychodzi bardzo intrygująca mieszanka stylistyczna, która przyciągnie niejednego czytelnika.

Kolejny komiks to „Flatties” z rysunkami Ewy Juszczuk. Jej styl rysowania bardzo mi odpowiada, choć być może dla niektórych będzie zbyt specyficzny. Taką kreskę rozpoznaje się na pierwszy rzut oka, do tego jest bardzo czytelna i świetnie nadaje się do opowiadania obrazem. Natomiast sama historia, choć dość oryginalna, wydaje mi się wyczerpywać swój potencjał i nie bardzo widzę, w którą stronę mogą pójść dalej autorzy.

„Byle do piątku trzynastego”, choć na pierwszy rzut oka wydaje się być zupełnie o niczym, przyznaję, coraz bardziej mnie śmieszy. Piotr Nowacki bardzo płynnie i z dużą lekkością przedstawia opisywane sytuacje, a Bartosz Sztybor wydaje się dobrze bawić wymyślając kolejne przygody bandy seryjnych morderców. Humor w konwencji „Gangu Wąsaczy”, ale we własnym stylu.

„Cyberdetektywi z Kosmosu” to na dziś chyba mój ulubiony komiks z magazynu. Rysunki są dość proste, może nawet schematyczne, ale do tej opowieści nadzwyczaj dobrze pasują, a same żarty wydają mi się bardzo zabawne (pomysł z labiryntem), choć to oczywiście sprawa dość indywidualna. Dobra wiadomość jest taka, że pełen album Marcina Łazowskiego („Boska Tragedia”) jest dostępny w ofercie Kultury Gniewu, więc jak ktoś odczuwa niedosyt – może się weń zaopatrzyć.

„168” Marcina Surmy jest chyba najlepszym graficznie komiksem pisma, ale na temat scenariusza niewiele napiszę, bo zupełnie nie wiem, o co w nim chodzi. Może trzeba poczekać na większy fragment całości, ale wnioskując na postawie tego epizodu, to może być dosłownie wszystko – komiks obyczajowy, historia szpiegowska, humor, SF. Naprawdę, trzeba zaczekać, aż się opowieść rozwinie. Chyba, że to właśnie tak ma być przez cały czas, co byłoby nawet zabawne…

Dość ciekawym pomysłem było zamieszczenie dwóch plansz (jak na ten moment) z przygodami jednorożca Rubino. Autorem jest Patricio Didlo. Jeśli chodzi o scenariusz to jest to coś w rodzaju „Ciach Bajery” w świecie fantasy. Przyznaje, że śmiałem się na głos z tych żartów, choć czasem aż wstyd się przyznać. Jeśli chodzi o rysunki – to taki klasyczny KRL. W kolejnym numerze będzie większa dawka tego „wynalazku”.

Numer uzupełniają cztery plansze komiksów Oscara Hernandeza – freelancera z Meksyku, tradycyjny komiks reklamowy i „Szczypta realizmu” w wykonaniu Pawła Sambora. Na tylniej okładce tradycyjnie „Diogenes”, czyli jedyny kolorowy komiks w „Kartonie”. Fajnie, że przynajmniej tym magazynie na końcu nie ma głupich reklam (jak „wypierdzista brecha” z „Fantasy Komiks”, czy coś podobnego). No i cena jest taka, że aż wstyd nie kupić. Dwa pierwsze numery zresztą już się wyprzedały.

Arek Królak


KARTON nr 4


Czwarta odsłona „Kartonu” miała swoją premierę w czerwcu 2010 roku. W numerze znalazły się kontynuacje serii znanych czytelnikom z poprzednich części magazynu. Omawianie ich treści nie ma większego sensu, ponieważ zostały już wyżej opisane przez redakcyjnych kolegów. Chciałbym natomiast wspomnieć o dwóch komiksach, których nie było we wcześniejszych numerach „Kartonu”.

Po raz pierwszy w magazynie pojawia się pasek komiksowy autorstwa Tomasza Kontnego (scenariusz) i Tomasza Zycha (rysunki). Premierowy odcinek serii „Robić nie ma komu”, zatytułowany „Treser psów”, jest reprezentantem czarnego humoru. Komizm scenki wynika z tego, że Kontny potraktował język przenośny w sposób dosłowny. Trudno powiedzieć, czy kolejne odcinki będą opierały się na tym samym typie humoru, ale mnie pierwszy epizod wyjątkowo przypadł do gustu.

Drugim komiksem jest „Nerdówek” – gościnny występ Karola Konwerskiego (scenariusz) i Pawła Zycha (rysunki). Ich komiks to seria nieszczególnie oryginalnych i zabawnych żartów (bo czy jeszcze kogokolwiek śmieszą no-life’y, próbujący poderwać panienkę na drętwy tekst?) ze stereotypowymi nerdami w rolach głównych. Jak widać, w odróżnieniu od poprzednich „Kartonów”, tym razem do udziału w numerze zostali zaproszeni twórcy z Polski. Przyznam, że wolę, kiedy gośćmi magazynu są zagraniczni twórcy, niekoniecznie znani polskim czytelnikom.

Jeśli chodzi o stałe punkty programu, niezmiennie tym najlepszym jest komiks „168” Marcina Surmy. Scenariusz i rysunki dystansują pozostałe serie w „Kartonie”; tytułowi daleko do slapstickowych gagów czy słownych dowcipów. Scenariusz „168” skonstruowany jest inaczej niż w pozostałych komiksach magazynu, opowieść toczy się powoli, a kolejne odsłony nie stanowią zamkniętych epizodów. Niestety, w każdym numerze „Kartonu” komiks Marcina Surmy zajmuje tylko pięć stron. Z uwagi na konstrukcję historii jest to zdecydowanie za mało. Lektura jednego odcinka zabiera dosłownie minutę. Jeszcze gorsza rzecz spotkała brata autora – Przemysława Surmę. Jego „Diogenes” zajmuje jedynie tylną stronę okładki. Zapewne zostało to podyktowane tym, że komiks jest w kolorze, a w „Kartonie” kolorowa jest tylko okładka. Rozumiem decyzję autorów, niestety „Diogenes”, jako komiks odcinkowy, w takiej formie, a raczej objętości, zupełnie się nie sprawdza. Zamiast serii można było zaprezentować całostronicowe, kolorowe ilustracje Surpiko, okraszone jego zabawnymi limerykami. Szkoda, że prezentacje dwóch zdecydowanie najbardziej uzdolnionych twórców w „Kartonie” ogranicza brak miejsca.

Wspomniana wyżej objętość magazynu jest jego największą bolączką. Na czterdziestu stronach mamy upchnięte zbyt wiele różnych komiksów. Brak miejsca nie byłby tak odczuwalny, gdyby historie obrazkowe były szortami, tymczasem połowa tytułów w „Kartonie” to, mniej lub bardziej ciągłe, seriale. Poza tym wydaje mi się, że decyzje o publikacji niektórych komiksów w magazynie są niekonsekwentne. Na przykład, „Rubino” w niniejszym numerze poświęcono najwięcej miejsca (aż sześć stron) – więcej niż którejkolwiek z serii. Tak, jakby redakcja zamieściła w numerze wszystko, co otrzymała od autora. Wolałbym, aby ograniczyć tytuł do dwóch plansz (tak, jak w numerze trzecim), a zaoszczędzone miejsce przeznaczyć na serie. Tym bardziej, że „Rubino” to bodaj najsłabszy komiks w stawce. W większej ilości jest męczący, a humor – na jedno kopyto.

Kończąc, w dotychczasowych „Kartonach”, obok komiksów braci Surma, najbardziej cenię paski Karola Kalinowskiego o nałogu alkoholowym: krótkie, celne i zabawne. Żałuję też, że rysunki Piotra Nowackiego w „Byle do piątku trzynastego” muszę oglądać w czerni i bieli. Obrazki stworzone przez Jaszcza zyskują po dwakroć, kiedy są podziwiane w kolorze.

Mikołaj Ratka


KARTON nr 5


Sugerując się okładką piątego numeru „Kartonu” można było sądzić, że w środku znajdzie się miejsce dla historii detektywistycznych. Rzeczywiście, niektóre z nich podjęły szeroko rozumiany temat poszukiwań, mnie natomiast szczególnie zafrasowała próba ożywienia pisma, które w kilku momentach złapało zadyszki – to chyba dobre słowo do wyrażenia tego, co mam na myśli.

Pewnego rodzaju rozczarowaniem numeru można nazwać zupełnie niespodziewane i, moim zdaniem, banalne zakończenie „Cyberdetektywów z kosmosu”. Autorom najwyraźniej odechciało się dalej bawić w tę serię (co chyba można im wybaczyć), natomiast szkoda, że poszczególne epizody nie łączą się w jakąś sensowną całość. Finał wypadł nad wyraz blado, zabrakło zakończenia jakiegoś pierwotnego pomysłu na odcinkowy komiks. Macieja Łazowskiego w tym momencie zdecydowanie bardziej bawią „Odpowiedzi na palące pytania” i jest to bez wątpienia lepszy kierunek – jednoplanszówki mają z góry założoną strukturę, kończy je zabawna pointa (jedna lepsza od drugiej), no i przy okazji tworzenia nie trzeba myśleć nad jakimkolwiek planem czteroletnim.

Pozostaje mieć wielką nadzieję, że Marcin Surma dobrze wie, do czego zmierza jego „168”. Przyznam, że czytanie jego komiksu wywołuje u mnie największe frustracje, ponieważ pięciostronicowa dawka perypetii Zuzi i jej znajomych to dla mnie zdecydowanie za mało. Tym bardziej, że wciąż trudno jest mi zgadnąć, gdzie się znajdzie bohaterka, kiedy sięgnę po kolejny numer pisma. Dla intrygi  prowadzonej w ten sposób, odstęp między kolejnymi odcinkami jest zdecydowanie za długi.

Do faworytów tego numeru zaliczam kolejny odcinek „Ciem” i „Flatties”. Tomasz Pastuszka ciekawie rozwija swój solowy projekt, pokazując zarówno dzieciństwo, jak i aktualne perypetie głównego bohatera. Realizowany wspólnie z Ewą Juszczuk cykl o kobiecych superbohaterkach również trzyma poziom. Połączenie cukierkowej stylistyki z brutalnymi scenami są wręcz fuzją idealną.

Trudno wypowiedzieć się na temat dwóch epizodów „Rubino” (zabawnych, lecz nie tak, jak kilku poprzednich) czy najnowszej odsłony „Diogenesa” (tradycyjnie zbyt krótkiej – chociaż, jeden obrazek wywołał u mnie duży uśmiech i chyba o to chodziło). Jednoplanszówki mają to do siebie, że czasem ich ilość w numerze jest za duża, a czasem za mała – w zależności od poziomu zaprezentowanych historyjek. Trudno  jednak wstrzelić się idealnie z ich ilością na numer. Tym razem zdecydowanie odczułem niedosyt „Rubino”. Z kolei pomysł na numer przetykany wspomnianymi „Odpowiedziami na palące pytania” jest jak najbardziej trafiony.

Rozczarowałem się „Grand Bandą” i „Byle do piątku trzynastego”. Komiks Marka Lachowicza wydał mi się przegadany – za dużo w nim kadrów (stylizacja na „Powrót Mrocznego Rycerza” Franka Millera?), pojawia się chyba zbyt wiele postaci. Nie uśmiałem się. Co zaś się tyczy komiksu duetu Bartosz Sztybor/Piotr Nowacki, to poszukiwania Domatora są nijakie, bez polotu, bez humoru. Mam nadzieję, że jest to chwilowe tąpnięcie.

Gościem numeru został Tony Sandoval, znany polskiemu czytelnikowi z dwóch wydanych przez Taurus Media albumów: „Trupa i sofy” oraz pierwszego tomu „Nokturno”. „Kość w mojej kawie” to abstrakcyjna dwuplanszówka, ale bardzo sympatyczna (pomimo złowrogiej wymowy) i chciałoby się więcej. Sanodoval pojawił się również w pierwszym numerze „Bicepsu”, więc najwyraźniej podoba mu się publikowanie swoich komiksów nad Wisłą.

Wspomniana we wstępie zadyszka zdarza się każdemu, poza wyczynowymi sportowcami chorującymi na astmę. Ja jednak przewiduję, że wydłużony czas pracy nad szóstym numerem – planowana jest „zaledwie” miesięczna obsuwa – zaowocuje bardzo dobrym materiałem. „Karton” wciąż trzyma się mocno na nogach i jest moim faworytem na rynku komiksowych magazynów.

Jakub Syty

„Karton” nr 1
Okładka: Jakub „roody” Tschierse
Wydawca: WAP-HR
Data wydania: 10.2009
Objętość: 36 stron
Format: 17 x 24 cm
Oprawa: miękka
Papier: offsetowy
Druk: czarno-biały
Dystrybucja: specjalistyczne
Nakład: 500 egz.
Cena: 5,00 zł

„Karton” nr 2
Okładka: Jakub „roody” Tschierse
Wydawca: WAP-HR
Data wydania: 02.2010
Objętość: 36 stron
Format: 160 x 230 mm
Oprawa: miękka
Papier: offsetowy
Druk: czarno-biały
Dystrybucja: specjalistyczne
Nakład: 500 egz.
Cena: 5,00 zł

„Karton” nr 3
Okładka: Jakub „roody” Tschierse
Wydawca: WAP-HR
Data wydania: 04.2010
Objętość: 40 stron
Format: 160 x 230 mm
Oprawa: miękka
Papier: offsetowy
Druk: czarno-biały
Dystrybucja: specjalistyczne
Nakład: 500 egz.
Cena: 5,00 zł

„Karton” nr 4
Okładka: Jakub „roody” Tschierse
Wydawca: WAP-HR
Data wydania: 06.2010
Objętość: 40 stron
Format: 160 x 230 mm
Oprawa: miękka
Papier: offsetowy
Druk: czarno-biały
Dystrybucja: specjalistyczne
Nakład: 500 egz.
Cena: 5,00 zł

„Karton” nr 5
Redaktor naczelny: Piotr Nowacki
Okładka: Jakub „roody” Tschierse
Wydawca: WAP-HR
Data wydania: 10.2010
Objętość: 40 stron
Format: 160 × 230 mm
Oprawa: miękka
Papier: offsetowy
Druk: czarno-biały
Dystrybucja: specjalistyczne
Nakład: 500 egz.
Cena: 5,00 zł