Pierwszy tom Moon Knighta, postaci stosunkowo słabo znanej, został świetnie przyjęty. Po części zasługa w tym autora scenariusza, którym był nie kto inny jak Warren Ellis. Czekając na drugi tom, spotkałem się z opiniami, że po przejęciu serii przez Wooda komiks znacząco traci na jakości. Przejąłem się nimi i powiem wam, że na szczęście niepotrzebnie. Drugi tom Moon Knighta jest dobry!

Brian Wood odpowiada m.in. za wydane w Polsce „Ludzi Północy” i „Briggs Land”, wybaczcie mały wątek poboczny, ale za tę drugą serię go podziwiam, bo po pierwszym tomie przejmuję się losem radykałów, którymi normalnie gardzę. Kiedy się zorientowałem, kto jest autorem scenariusza, bo przyznam, że po tych negatywnych opiniach tego nie sprawdzałem, zacząłem mieć nadzieję. Owszem, Wood poszedł w zupełnie innym kierunku niż Ellis, ale nie oznacza to, że wybrał źle. Widzicie, Warren zaserwował nam zbiór krótkich przygód Moon Knighta, które pokazały czytelnikowi, kim on jest, jaki ma charakter. Jego sześć zeszytów było prezentacją postaci, takie trochę „crème de la crème”, swoisty wyciąg z tego, co zrobiono ze Spectorem wcześniej. Podane szybko, dynamicznie, trochę niczym teledysk. Wood poszedł w innym kierunku i na przestrzeni sześciu zeszytów, które znalazły się w drugim tomie, zbudował jedną historię, spójną fabułę.

Na początku wygląda to jak jedna z kolejnych akcji, w czasie której Moon Knight staje w obronie nocnego podróżnika. Dosyć szybko dowiadujemy się, że nie była to kolejna niewinna osoba, przypadkowa ofiara hien, która zbłądziła, ale ważny polityczny cel. Na zaproszenie ONZ do Nowego Jorku przybył przywódca fikcyjnego afrykańskiego państwa Akimy, generał Aliman Lor. Ma za sobą niezbyt chlubną przeszłość, postać nieco na wzór Che Guevary  bojownik o wolność, watażka, który stał się liderem (zwrócono mi uwagę, że porównanie do Che nieco nietrafione, z czym po namyślę się zgadzam i faktycznie bliżej generałowi do chociażby Idiego Amina – prezydenta Ugandy). Pod jego przywództwem Akima stała się spokojnym krajem, demokratycznym, który teraz pragnie dołączyć do Organizacji Narodów Zjednoczonych. Rzecz w tym, że Lor to postać z burzliwą przeszłością, której wielu nie może mu wybaczyć. Mamy tu do czynienia z ciekawym przedstawieniem politycznego problemu, czy układać się z kimś, kogo wielu określa mianem zbrodniarza, w imię lepszej, świetlanej przyszłości. Spokoju, dobrobytu, stabilizacji.

Szybko się okazuje, że tym razem walka nie będzie tak łatwa i szybka jak w przypadku małych złodziejaszków, dilerów czy też lokalnych mafiosów. Koniec końców, przekonamy się też, po raz kolejny, że świat nie jest czarno-biały i wydawanie wyroków, kto zasługuje na śmierć, a kto na życie, nie jest takie oczywiste. Przyznam, że nie są to kwestie, których się spodziewałem po serii o szalonym superbohaterze. Wspomniany generał Lor to dla jednych bohater, a dla innych zbrodniarz. Nie uciekniemy od  myśli: „Kimże jestem, by osądzać?”.

Nie bez powodu wspominam o szaleństwie, bo ten istotny element postaci, jakim są zaburzenia osobowości, których doświadcza Spector, został zachowany. Co więcej, także ciekawie przedstawiony zarówno jeśli chodzi o aspekt narracyjny, jak i formę graficzną. Mamy do czynienia z zachwianiem narracji wydarzenia z przeszłości mieszają się z rzeczywistością. Fantastycznie Wood oddał aspekt problemów Spectora, który zdaje się co chwilę zmieniać swoje podejście do rzeczywistości, tego, jak ją postrzega. Czyż tym nie jest prawdziwe szaleństwo?

Fantastyczne w drugim tomie „Moon Knighta” jest także to, że Greg Smallwood, który odpowiada za warstwę wizualną, uszanował to, co zrobił w pierwszych sześciu zeszytach Declan Shalvey, i poszedł obraną przez niego ścieżką. To dla artysty oczywiście musiało być trudne, więc tym większy budzi podziw. Smallwood wykorzystuje podobne zabiegi narracyjno-wizualne co jego poprzednik, a także sięga po nowe. Bez zdradzania szczegółów fabuły, napiszę tak: wieżowiec i dron, przedstawienie więzienia cudowne. Zwłaszcza to drugie, przynajmniej dla mnie, naprawdę byłem zaskoczony pewnymi rozwiązaniami zarówno wizualnymi, jak i narracyjnymi, które z tego wynikały.

W moich oczach Wood zdecydowanie sprostał zadaniu, jakie mu postawiono. Ellis zaczął z wysokiego C, ale jednak poszedł trochę na łatwiznę, uciekając się do kilku niezwiązanych ze sobą historii, co jednak jest łatwiejsze niż rozpisanie spójnej opowieści na sześć zeszytów. Moon Knight wciąż pozostaje jedną z najciekawszych postaci i serii wydawanych w Polsce w ramach serii Marvel Now. Czekam na kolejny tom, bo ewidentnie w tym szaleństwie jest metoda.

Dziękujemy wydawnictwu za udostępnienie egzemplarza do recenzji.

Wydawnictwo: Egmont
6/2018
Tytuł oryginalny: Moon Knight Vol. 2: Dead Will Rise
Wydawca oryginalny: Marvel Comics
Rok wydania oryginału: 2015
Scenariusz: Brian Wood
Rysunek: Greg Smallwood
Tłumaczenie: Kamil Śmiałkowski
Liczba stron: 132
Format: 165 x 255 mm
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Papier: kredowy
Druk: kolor
ISBN-13: 9788328126602
Wydanie: I
Cena z okładki: 39,99 zł