PINOKIO
BAJKA R-RATED
Opowiadanie znanych historii w nowej aranżacji jest niezmiennie modne. Zwłaszcza, jeśli chodzi o bajki. To od „Shreka” w 2001 roku rozpoczął się trend nie tyle osadzania klasycznych opowieści w nowym miejscu i czasie, co przede wszystkim dokonywania przekształceń w sferze wartości reprezentowanych przez poszczególnych bohaterów. Odbywało się to na zasadzie „sprawmy, żeby protagonista był bardziej chamski i bezpośredni niż zwykle, dajmy mu też przygłupiego kompana dla rozweselenia publiczności”. Dzięki sukcesowi tej satyryczno-pastiszowej tonacji triumfy mogły święcić animowane parodie (nawet ze studia Dinseya) czy tacy twórcy komiksowi jak Bill Willingham ze swoimi „Baśniami”. Niemniej warto było wywołać tę małą rewolucję w opowiadaniu historii chociaż dla jednej, jedynej rzeczy – przeczytania „Pinokia” Winshlussa.
Autor znany u nas lepiej jako Vincent Paronnaud, współreżyser animowanej adaptacji „Perspeolis” Marjanne Satrapi, na planszach „Pinokia” jest całkowicie bezkompromisowy. Zapomnijcie o drewnianym chłopczyku, którego nos powiększał się wraz z wypowiadanymi kłamstwami. Paronnaud, chcąc poważnie podejść do powieści Carlo Collodiego, uwspółcześnia w swoim komiksie lubianą historię, zmieniając w niej praktycznie wszystko oprócz wymowy pierwowzoru. Geppetto nie jest tutaj wcale stolarzem – to chory na pieniądze wynalazca, który pewnego dnia tworzy chłopca-androida. Bynajmniej nie chce obdarzyć robota ojcowskim uczuciem, tylko czym prędzej próbuje sprzedać swój pomysł bezwzględnym generałom jako maszynę do zabijania. W tym czasie jego niezaspokojona żona próbuje wykorzystać automat jako erotyczną zabawkę. Dość powiedzieć, że zmysłowe harce kończą się dla niej tragicznie, sam chłopiec zaś rozpoczyna epicką i pełną niebezpieczeństw podróż po świecie, a nawet galaktyce.
Dla Winhlussa przypowieść o małym androidzie, w ogóle nie przypominającym w swojej bierności pełnego temperamentu i uczuciowości bohatera Collodiego, jest jedynie pretekstem do kpienia sobie z rzeczywistości. Świat zawarty kadrach jego autorstwa to istna Sodoma i Gomora. Jest posępnie, przerażająco, a otoczenie zostało zupełnie zdegenerowane przez żądzę władzy, sławy i mamony. Brakuje w nim nadziei na lepsze dni, bo wielcy tego świata pogubili się w swoich działaniach i nie wiedzą, dokąd zmierzają ich pochopne, nagłe decyzje. Osady kipiące dobrobytem i pięknem malowniczych pejzaży szybko przemieniają się w pastwiska dla zwyrodnialców, a radioaktywny odpad omyłkowo rzucony do morza staje się przyczyną narodzin wodnego monstrum. U Paronnauda szczęście się nie pojawia – wszyscy, prócz odartego z uczuć robota, są w jakiejś mierze skażeni złem, ci słabsi i dzieci są wykorzystywani przez kapitalistyczne machiny, natomiast w metropoliach szerzy się zbrodnia i panuje depresja.
Wielu z Was może pomyśleć, że „Pinokio” Paronnauda jest niemożliwy do czytania. Nic bardziej błędnego. W swoim rozgoryczeniu i rozczarowaniu wobec świata przedstawionego komiksiarz odnajduje czarną ironię, dzięki której w groteskowy sposób obśmiewa świadków Jehowy, wszelkich fundamentalistów i terrorystów. Jego humoreska odnosi sukces w dużej mierze dzięki postaci karalucha Jiminy’ego, który szybko przejmuje władzę nad głową Pinokia oraz jest sprawcą wielu tarapatów, w które wpada mały robot. To bardzo intrygująca postać – z jednej strony doskonale odzwierciedla myślowy dziwotwór dopadający niektórych z nas. W tym sensie Winhluss dość sprytnie naśmiewa się z Boga (zastanawialiście się, dlaczego na okładce obok głowy Jiminy’ego są kostki do gry?). Z drugiej strony poprzez robaka autor wyrzuca z siebie swoje twórcze koszmary, brak poczucia własnej wartości i pustkę, której nie sposób nadać sensu. Zresztą to karkołomne zadanie w miałkim świecie, gdzie wszelkie dobro jest skazane na porażkę.
„Pinokio” francuskiego artysty to także popis niesamowitego talentu rysowniczego. Pomimo prawie niemej konwencji w narracji, komiks jest wypełniony wizualnymi szczegółami i smaczkami, nie zawsze widocznymi w trakcie pierwszego czytania. Rysunki są przebogate w swojej formie, mamy tutaj dosłownie wszystko – i retrospekcje nakreślone nastrojowym szkicem, niechlujną kreskę w byle jakich przygodach Jiminy’ego oraz pełne polotu, przepięknie pokolorowane perypetie Pinokia i poszukującego go Geppetto. Oprawa graficzna nie robiłaby takiego wrażenia, gdyby nie doskonałe, dopracowane w najmniejszych detalach wydanie wypracowane przez Kulturę Gniewu. Wiele wskazuje na to, że takie podejście do publikacji doprowadzi ten album na szczyty podsumowań komiksowych za rok 2011. Już dzięki samej jakości wydania komiksu jego lektura jest niesamowitym, lecz dojmującym przeżyciem.
Komiks Winshlussa to jazda bez trzymanki przeznaczona wyłącznie dla dorosłych. Jest to ciężka, przepełnionym goryczą i sarkastycznym humorem historia, która może nie każdemu sprawi radość, ale z pewnością na każdym zrobi niepowtarzalne wrażenie i zachwyci wykonaniem. Nawet w szczęśliwym zakończeniu autor daje do zrozumienia, że szczęście zostało zbudowane na kłamstwie mającym zwalczyć traumy przeszłości. Z drugiej strony komiks ten jest świetną metaforą na życie we współczesnym świecie. Doskonale pokazuje, że droga do odnalezienia spokoju i miłości nie jest najprostsza, a bardzo często ciernista. Polecam go głównie czytelnikom lubiącym opowieści nieprzewidywalne, urzekające swoją szczerością i nonkonformizmem.
Michał Chudoliński
„Pinokio”
Tytuł oryginału: „Pinocchio”
Scenariusz: Winshluss (Vincent Paronnaud)
Rysunki: Winshluss (Vincent Paronnaud)
Kolory: Cizo, Frédéric Boniaud, Frédéric Felder, Thomas Bernard
Wydawca: kultura gniewu
Data wydania: 15.01.2011
Wydawca oryginału: Les Requins Marteaux
Data wydania oryginału: 11.2008
Liczba stron: 192
Format: 210 × 290 mm
Oprawa: twarda
Papier: offsetowy Arctic Volume Ivory
Druk: kolorowy
Dystrybucja: księgarnie
Cena: 99,90 zł