THOR: THE MIGHTY AVENGER

ORIGIN POZYTYWNIE ZAKRĘCONY

W książce „The Extraordinary Works of Alan Moore” można odnaleźć ciekawy fragment, w którym Moore wypowiada się na temat plusów i minusów sukcesu „Strażników”. Według niego najbardziej negatywnym skutkiem popularności „Watchmenów” było wypracowanie mody na mroczne komiksy, przepełnione psychopatycznymi potworem, porzucające racjonalność. Konsekwencją był mały popyt na pogodne, humorystyczne opowieści, widoczny nawet dzisiaj na amerykańskim rynku. Dowód? Słabe wyniki sprzedaży i przedwczesny zgon serii „Thor: The Mighty Avenger”, wydanej w ramach promocji filmu o Asgardczyku. Po dziś dzień znawcy tematu z USA głowią się, jak to się mogło stać, że tak dobry cykl nie zyskał aprobaty czytelników. A jest co opłakiwać.

„Mighty Avenger” nie jest bowiem typowym komiksem superbohaterskim. Nie jest ani posępny, ani brutalny, nie jest nawet hiperrealistycznie narysowany. Jest wręcz na odwrót – to niezwykle sielska, tryskająca kolorami opowieść o przybyciu Thora na Ziemię, skierowana głównie do nowych czytelników oraz tych nieprzekonanych do gromowładnego herosa. Langridge dokonał w tym cyklu czegoś, co udało się tylko nielicznym – sprawił, że uwierzyłem w mit Asgardczyka, który nagle okazał się interesującą postacią z dużym potencjałem. Do tego jakże wyrazistą! O ile Superman może być odczytywany jako mit o emigrancie na nieznanej mu ziemi, a Batman jako legenda o mrocznych stronach dążenia do perfekcji, to Langridge przedstawił Thora jako boga zesłanego na Ziemię w celu odkrycia w sobie człowieczeństwa. Ta arogancka i łatwo wpadająca w kłopoty istota może się nauczyć ludzkich cech tylko w jeden sposób – poprzez miłość do Ziemianki.

Langridge, znany obecnie z tworzenia serii „The Muppet Show” dla „BOOM! Studios”, pokazuje na łamach swojej miniserii lekkostrawną, niezobowiązującą rozrywkę na najwyższym poziomie. Nie przypominam sobie, kiedy po raz ostatni śmiałem się tak intensywnie przy komiksie superbohaterskim nie będącym parodią ani pastiszem. W tym momencie jednak nieco mijam się z prawdą. Przygody Thora serwowane w tej serii są pełne autoironii oraz humoru, który trudno nazwać ostentacyjnym. Scenarzyście udało się stworzyć parę naprawdę ciekawych dialogów, do których wraca się wiele razy. Ale humor to tylko jeden z aspektów tej bogatej serii. Dużo miejsca zajmują tutaj: magia, zmienna niczym kalejdoskopie akcja, poczucie przygody rodem z „Indiany Jonesa” oraz wątki romantyczno-obyczajowe, potrafiące szczerze wzruszyć. Motyw miłosny pomiędzy Thorem a Jane Foster, kuratorką działu nordyckiego w Bergen War Memorial Museum, jest całkiem solidnie poprowadzony. Pozbawiony irracjonalnych cech, oczyszczony ze wszelkiego werteryzmu, jest całkiem dobrze wypracowaną historią romantyczną. Rzadko kiedy spotykamy coś podobnego w mainstreamowych komiksach superbohaterskich.

Tym, co naprawdę onieśmiela w „Thor: The Mighty Avenger” jest oprawa graficzna. O Chrisie Samnee już od dawna było głośno w amerykańskim „komiksowie”, głównie za sprawą bardzo popularnego bloga z szkicami i pin-upami. „Mighty Avenger” był jednym z pierwszych ambitniejszych projektów, nad którym dane mu było pracować i to właściwie dzięki temu komiksowi rysuje teraz dla Briana Michaela Bendisa. Wykorzystał tą szansę w pełni i nic w tym dziwnego – kreska Samnee jest oszczędna, ale zarazem treściwa. Artysta potrafi umiarkowanym szkicem ołówka i dokładnym tuszem oddać istotę sceny oraz emocje na twarzach postaci. Świetnie operuje emocjami, czy to smutkiem, czy to zdziwieniem, od zaskoczenia poprzez rezygnację i poczucie więzi. Ponadto z jaką dbałością potrafi odwzorować nie tyle Agardczyków, ale również maszyny, stwory zamieszkujące głębiny morza oraz dinozaury! Efekt końcowy nie byłby tak ujmujący, gdyby nie współpraca z kolorystą, który ma doskonałe wyczucie atmosfery danej sceny.

Podsumowując – jeżeli szukasz dobrego wprowadzenia do postaci Thora, które nie będzie nużyć i pozostawi Cię z ochotą na więcej, powinieneś zainteresować się „Thorem: The Mighty Avengerem”. Jeśli szukasz bezpretensjonalnej, pełnej pozytywnych wibracji opowieści o miłości, powinieneś koniecznie przeczytać komiks Langridge’a i Samnee’a. Ich miniseria przeznaczona jest jednak głównie dla osób, które są zmęczone komiksami sueprobhaterskimi i chciałyby poznać historie odbiegające od schematu narzuconego przez „Strażników” Moore’a i Gibbonsa. Dzięki tej serii znów uwierzą, że można robić porządne komiksy, które potrafią rozweselić i rozchmurzyć czytelników. Tym większa frajda, gdy porówna się uwspółcześnioną wersję genezy Thora z pierwszymi komiksami autorstwa Stana Lee, Larry’ego Liebera i Jacka Kirby’ego. Ubaw po pachy!

Michał Chudoliński

„Thor: The Mighty Avenger” Vol. 1-2
Zawiera: „Thor: The Mighty Avenger” #1-4 (1) #5-8 (2), Journey Into the Mystery #83-84 (1) #85-86 (2)
Scenaiursz: Roger Langridge, Stan Lee, Larry Lieber
Rysunki: Chris Samnee, Jack Kirby
Tusz: Chris Samnee, Joe Sinnott, Dick Ayers,
Kolory: Matt Wilson
Liternictwo: Virtual Caligraphy, Rus Wooton, Art Simek
Okładki: Chris Samnee, Matt Wilson
Data wydania: Grudzień 2010, Kwiecień 2011
Format: 14,5 x 22,5 cm
Papier: kredowy
Druk: kolorowy
Stron: 2 x 128
Cena: 2 x $14,99