PREFEROWAŁEM ANONIMOWOŚĆ
WYWIAD Z ARKIEM WRÓBLEWSKIM – CZ. 2
KZ: Zapewne niejeden spośród Twych kolegów czytywał komiksy TM-Semic. Jakie były ich reakcje, w chwili gdy dowiadywali się, że to właśnie Ty jesteś TYM Marvel Arkiem? Czy popularność dawała Ci się czasami we znaki?
Arek Wróblewski (AW): Szczerze mówiąc, nigdy nie potrafiłem patrzeć na pracę w Semicu w kategoriach bycia popularnym. I chyba dlatego niechętnie wyjawiałem prawdę o moim… superbohaterskim „alter ego”, cha cha. Owszem, koledzy ze szkolnej ławki wiedzieli, że prowadzę strony klubowe, ale żaden z nich nie interesował się tematem na tyle, by traktować mnie jak strasznie ważną osobistość. Podobnie było na studiach. Dla mnie była to niezwykła przygoda, ale światła reflektorów nie do końca mnie przyciągały. Preferowałem anonimowość, spokój i cztery ściany swojego pokoju, gdzie sobie po cichu coś tam „tworzyłem”. Owszem, zdarzyło sie kilka razy, że ktoś całkiem mi obcy rozpoznał we mnie TEGO Arka, aczkolwiek były to przypadki sporadyczne i miały miejsce już po tym, jak TM-Semic przestał istnieć.
Całkiem niedawno postanowiłem sobie zafundować tatuaż (symbol pająka z kostiumu filmowego Spider-Mana, cha cha, no bo cóżby innego?) i podczas sesji w studio jeden z artystów zaczął wspominać czasy, kiedy jako młokos kupował komiksy z Człowiekiem-Pająkiem. Rozmowa potoczyła sie w wiadomym kierunku. Miło było usłyszeć, że ktoś jeszcze pamięta te czasy. Nie dostałem zniżki, ale tatuaż wygląda, że aż pozazdrościć!
KZ: Mógłbyś wskazać zarówno twórców, jak i fabuły, które ceniłeś sobie najbardziej na etapie pracy w TM-Semic? Jak wygląda to na dzień dzisiejszy? Czy znajdujesz czas na podczytywanie komiksów?
AW: Komiksy czytam nadal, chociaż nie w takich ilościach, jak za dawnych, dobrych czasów pracy w TM-Semic (w końcu na tym polegała moja praca – zapoznać się z każdym tytułem, który udostępniali nam co miesiąc redaktorzy z Marvela albo DC, a były tego dziesiątki!). Teraz, niestety, ogranicza mnie zawartość portfela, cha cha, ale jeśli czas i wypłata pozwolą, wpadam na małą „sesję rozpoznawczą” do „Forbidden Planet” – to dość duży sklep z komiksami i gadżetami w Dublinie, gdzie zresztą obecnie mieszkam. Czasami coś kupię, częściej jednak wertuję ulubione tytuły, aby mieć choć mgliste pojecie o tym, co obecnie dzieje się w poszczególnych światach. No i oczywiście ściągam to i owo na swojego iPoda. Najwyraźniej nie da się uciec przed elektroniczną rewolucją w branży komiksowej!
Ale odbiegam od tematu. Zatem ulubione wątki i twórcy… Na pierwszym miejscu zawsze będę stawiał wspomniane wcześniej „Ostatnie łowy Kravena”. J.M. DeMatteis potrafił jak nikt inny przełożyć skomplikowany język psychologii na znacznie prostszy język komiksowy, nadając dwuwymiarowym bohaterom konkretniejsze kształty, i za to bardzo go cenię. Może nie wszyscy czytelnicy doceniali jego wkład w dzieje Spider-Mana, zwłaszcza kiedy towarzyszyła mu kreska Sala Bescamy, ale cieszę sie, że obaj autorzy zagościli w tylu polskich zeszytach „Człowieka-Pająka”. To z pewnością były moje ulubione fabuły. Poza tym „Aliens: Labirynt”, „Mega Marvel: Thor Worldengine” (Warren Ellis!) i chyba „Batman: Machiny” (Ted McKeever!). Łatwo zauważyć, że najchętniej podejmowałem sie tłumaczenia tych zeszytów, które coś dla mnie znaczyły – jako redaktor miałem w tej kwestii dużo do powiedzenia, cha cha!
Co do tytułów, które nie ujrzały światła dziennego na naszym rynku za czasów TM-Semic (choć przymierzaliśmy sie do wydania wielu z nich), to komiksem, do którego wracam przynajmniej dwa, trzy razy do roku, jest z pewnością „The Sandman” i właściwie wszystko pióra Neila Gaimana. Na dodatek zakupiłem właśnie ekskluzywne wydania „The Authority” oraz „Planetary” Warrena Ellisa (plus kilka jego mniej znanych zeszytów) i „Batman R.I.P.” Granta Morrisona. Lubię też od czasu do czasu poczytać “The Walking Dead” Kirkmana, a za jeden z najlepiej napisanych zeszytów ostatnich lat uważam finał „Y: The Last Man”. Kto tak nie uważa, musi mieć serce z kamienia, cha, cha!
KZ: Na stronach klubowych „Batmana” z maja 1991 r. (drukowanych jeszcze przed rozpoczęciem Twojej oficjalnej współpracy z TM-Semic) zamieszczono całkiem zgrabne rysunki Twego autorstwa (być może również w „Punisherze” nr 2/1991). Nie marzyło Ci się podjęcie większych prób na polu komiksowym? A może podejmowałeś starania w tym kierunku?
AW: Każdego malucha czytającego komiksy korci, by pójść w ślady ulubionych twórców. Ja nie byłem wyjątkiem. Niestety, jakiekolwiek starania w tym kierunku pozostały w obrębie domowego warsztatu. Nie ukrywam, że rysowanie sprawiało mi dużo frajdy i niektórzy dostrzegli we mnie mniejsze, czy większe zalążki talentu, ale nie starczyło czasu, a może i motywacji, aby przekonać się, na ile było w tym prawdy. Poza tym, pracując w TM-Semic uświadomiłem sobie, że znacznie więcej przyjemności sprawia mi machanie długopisem. Czasami pomagałem w opracowywaniu szaty graficznej poszczególnych zeszytów (aczkolwiek „pomagałem” jest tu określeniem może nie do końca dobrze trafionym, gdyż zwykle swoim perfekcjonizmem doprowadzałem do szału naszego cudownego grafika, Agnieszkę, cha, cha), stając sie między innymi ojcem pomysłu na dział „W następnych numerach”. Był to niezwykle istotny element każdego zeszytu, gdyż pozwalał czytelnikowi śledzić dokładniej, co w danym miesiącu wydawnictwo zaprezentuje w kioskach. Oprócz stron klubowych był to właściwie jedyny chwyt marketingowy, na który stać było firmę. Internet, jakim znamy go dzisiaj, jeszcze wtedy nie istniał.
Wracając do rysowania, nie ukrywam, że od czasu do czasu otwieram notatnik i coś tam sobie bazgrolę. Nie jest to jednak nic, na co warto narażać publikę, cha, cha!
KZ: Podczas VIII Warszawskich Spotkań Komiksowych w marcu 2008 roku Marcin Rustecki wspomniał o Waszych planach co do publikacji komiksów Moebiusa (bodajże w formacie amerykańskim). Czy pamiętasz coś więcej na temat tych planów? I czy w grę wchodziły również komiksy innych europejskich twórców?
AW: Nigdy nie byłem i właściwie nadal nie jestem ekspertem od komiksu europejskiego, wiec pozostawiłem tę część niedoszłej działalności Semica Marcinowi. Szczerze mówiąc, nie pamiętam, czy podjęliśmy jakiekolwiek negocjacje w tej sprawie z właścicielami praw do tytułów ze starego kontynentu, a jeśli takie rozmowy się odbyły, jak daleko były posunięte. Z pewnością właściciele Semica nieraz zerkali na nie podczas targów książki. Ostatecznie zdecydowaliśmy sie pozostać wiernymi komiksom amerykańskim w formacie zeszytowym. Albumy pozostawiliśmy innym wydawcom.
Szybka dygresja, jeśli mogę. Szukanie i wypróbowywanie nowych pomysłów to jedno z ważniejszych zadań redakcji, ale fakt, że można coś wydać, nie znaczy, że się powinno. Osobiście miałem wrażenie, że należy poświęcić więcej uwagi trzonowi naszej działalności, czyli zeszytom, i pracować nad ich udoskonalaniem nie tylko pod względem jakości druku, ale także ceny i nowych możliwości dotarcia do odbiorcy. Udało nam sie dostać prawa do przedruku naprawdę fantastycznych tytułów z rynku amerykańskiego, ale jeśli ostateczny produkt nie był w stanie zrobić dobrego pierwszego wrażenia, w mgnieniu oka przegrywaliśmy bitwę o czytelnika.
KZ: Bardzo dziękujemy za rozmowę, a przy okazji za te setki klubowych stron Twego autorstwa oraz popularyzację komiksu superbohaterskiego w naszym kraju. Kto jak kto, ale niewątpliwe Ty mógłbyś o sobie rzec „Jestem legendą”. Wszystkiego dobrego, Arku!
Pytania zadawał Przemysław Mazur