DZIWNE PRZYGODY CZAS ZACZĄĆ
Miniseria „Strange Adventures” jest tematyczną antologią, związaną z ogólnie pojętą fantastyką. Różni, mniej lub bardziej znani, komiksowi twórcy przedstawiają swoje wizje na temat tego, jak powinna wyglądać krótka historia we wspomnianych ramach gatunkowych. Zanim jednak zostajemy uraczeni samymi opowieściami, mamy okazję zapoznać się z informacjami na temat niewyjaśnionych wydarzeń, jakie miały miejsce w życiu każdego, kto brał udział w pisaniu lub rysowaniu nowel do antologii. Dzięki temu przybliżone zostają nam nieco postacie scenarzystów oraz ilustratorów.
Miniseria liczy sobie cztery zeszyty, pozwolę więc sobie na krótkie omówienie poszczególnych nowel, zachowując podział zeszytowy.
Zeszyt 1.
„The Kapas” – scenariusz i ilustracje: Brian Bolland, kolory: Matt Hollingsworth
„Riddle of the Random Realities” – scenariusz i ilustracje: Dave Gibbons, kolory: Angus Mckie
„Immune” – scenariusz: Robert Rodi, ilustracje: Frank Quitely, kolory: Daniel Vozzo
Pierwszy zeszyt miniserii, skupiającej się na niezwykle zasobnej tematyce, jaką jest science fiction, przedstawia trzy krótkie opowieści. Każda z nich, mimo że odmienna tematycznie, oparta jest na podobnym schemacie. Sprawia to, iż każda historia opowiada o jakimś wycinku większej opowieści, a czytelnik nie zna ani jej początku, ani właściwego końca. Fabuły prowadzą do momentu, w którym teoretycznie powinna nastąpić właściwa akcja. I w tym właśnie momencie się urywają. Dość powiedzieć, że nowela Gibbonsa kończy się następującymi słowami: „I wtedy właśnie zrobiło się naprawdę dziwnie…!”
Zaproponowana przez Bollanda opowieść z fantastyką naukową ma niewiele wspólnego. Czytamy wspomnienia członka ekspedycji naukowo-ratunkowej, który trafia do chińskiej wioski. Tam jest zmuszony pozostać kilka dni, aż wyjaśnią się kwestie prawne związane z podróżą. Tam też on i jego towarzysze są świadkami dziwnej tortury, jaka spotyka młodego chłopaka. Jego obecność, obecność ekipy, historia poprzedniej – wszystko to wiąże się ze sobą w tym jednym miejscu. Bolland próbuje stworzyć nastrój tajemnicy, pisząc coś, co tak naprawdę stanowi wstęp do dalszej historii. Historii, która nie następuje. Nie jest ona niestety zbyt zajmująca i prześlizguje się przed naszymi oczami, nie zostawiając istotniejszych wspomnień. Może jedynie takie, że odważna załoga białych podróżników dość nonszalancko podchodzi do obcych sobie kultur, nie zadając sobie trudu, by zrozumieć azjatycką mentalność.
Na tym tle zdecydowanie lepiej prezentuje się opowieść, jaką snuje Dave Gibbons. Zwraca się on w stronę typowych komiksów (i nie tylko) science fiction, jakie dominowały w latach pięćdziesiątych czy sześćdziesiątych ubiegłego wieku. Zarówno scenariuszowo, jak i rysunkowo. Obserwujemy historię naukowca, który opracowuje ważny eksperyment, używając dziwacznego nazewnictwa i żargonu, jakim charakteryzowali się uczeni we wspomnianych czasach. W badaniach pomaga mu nieinteresujący się nauką chłopak. Sprawy przybierają jednak niespodziewany obrót. Oto po każdorazowym użyciu wynalazku, pomocnik staje się gorylem, jego głowa zmienia się w Saturna, a nawet… zobaczcie sami.
Dave Gibbons podchodzi do tematu z wielkim luzem i dozą ironii. Wszystkie pseudonaukowe manifestacje odnajdują swe rozwiązanie, które leży w pewnym symbolu wspominanych w poprzednim akapicie lat. Żeby lepiej opisać wrażenia, jakie wywołuje ta nowela, musiałbym, niestety, zdradzić zbyt wiele, więc powstrzymam się przed tym. Wystarczy, że zarekomenduję przeczytanie pomysłowej historii Dave’a.
Na koniec zeszytu pierwszego zanurzamy się głębiej w rejony fantastyki. Jest to także najmroczniejsza i najpoważniejsza z zaproponowanych nowel. Użyty sztafaż gatunkowy zbliża ją często do psychologicznego dreszczowca. Budzimy się nagle w świecie opanowanym przez dziwaczną zarazę. Ludzie są zniekształceni, powoli wymierają, rodzi się wśród nich paranoja. W tym morzu wykoślawionych przez chorobę osób, z rzadka żyją odporni. Jednym z nich, niedotkniętym zmianami chorobowymi, jest bohater opowieści. Poznaje on dwie, również zdrowe, dziewczyny. Powoli zaczyna jednak odnosić wrażenie, że go oszukują. Miarka przebiera się, gdy dochodzi do wniosku, iż padł ofiarą kradzieży.
Już po opisie można wywnioskować, jaki będzie finał opowieści. Oczywiście stanowi on tylko zamknięcie krótkiego rozdziału większej, niepoznanej całości. Mimo ciekawego pomysłu wyjściowego, „Immune” okazuje się jednak prostą i przewidywalną historią. Przyjemną, biorąc poprawkę na zawarte w niej okropieństwo, lecz powierzchowną i bazującą na jednym prostym zabiegu fabularnym.
Z odległego kosmosu nadlatuje tymczasem drugi zeszyt.
„Third Toe, Left Boot” – scenariusz: Bruce Jones, ilustracje: Edvin Biukowic, kolory: Pamela Rambo.
„Ice Cream Comes to Wharftown” – scenariusz: Colin Raff, ilustracje: James Romberger, kolory: Marguerite van Cook.
„Expiration Date” – scenariusz, ilustracje i kolory: Klaus Janson.
Bruce Jones zabiera nas tam, gdzie początkowo wydaje się, iż mamy do czynienia z klasycznym scenariuszem łączącym science fiction z szybką akcją. Oto bowiem oddział marines rusza do dżungli na obcej, skolonizowanej przez ludzi planecie, by znaleźć i zabić stwora mordującego mieszkańców spokojnej do tej pory okolicy.
Po chwili jednak okazuje się, że zamiast akcją, nowela raczy nas powolnym rozwojem fabuły (pomyślanym, by utrzymać czytelnika w napięciu), która następnie przeobraża się w historię nostalgiczną. Z jednym z bohaterów związane są tajemnice planety i pewnego wydarzenia z przeszłości, którego żałował nieprzerwanie odkąd nastąpiło. Zetknięcie się z tajemniczą bestią jest dla niego konfrontacją z własną traumą.
„Third Toe…” w przeciwieństwie do poprzednich nowel stanowi zamkniętą cząstkę. Oczywiście – wątki można kontynuować, lecz ten konkretny posiada własny wstęp, rozwinięcie i zakończenie. Czyta się go więc niemal jak pełnoprawną historię.
Następnie przenosimy się do antyutopii. W przyszłości, zapewne niedalekiej, wszystko jest przebudowywane tak, by nie było na świecie zbyt wielkich różnic – następuje uniformizacja totalna. W tych czasach żyją też, jak zawsze, osoby spoza ram społecznych. Jedną z nich jest nasz bohater, który postanawia odkryć tajemnicę jeżdżącej w okolicy starej lodziarki.
Krótka historia znajdująca sie na granicy między cyberpunkiem a ghost story u samej podstawy opowiada o strachu przed różnicami i zmianami. O starych przyzwyczajeniach, umierających w nowych okolicznościach. Krótka forma sprawia, że historia tak naprawdę opiera sie na dość prostych środkach wyrazu, a jej ostateczna myśl jest wyrażona wprost. Niszczy to aurę tajemniczości oraz znacząco zawęża pole interpretacyjne, wynikiem czego nowela nie pozostawi po sobie trwałych wspomnień.
Na koniec nadal pozostajemy w antyutopii. Tym razem rządzący chcą wykraść wynalazek naukowca, który przywraca zmarłych do życia. Ten zaś zamierza dać się zabić, a następnie jego córka ma sprawić, by ożył, mając czyste konto.
Szybka, prosta, dość emocjonująca historia trzyma w napięciu aż do zakończenia. Lekki antykorporacyjny wydźwięk oraz znana ludzka skłonność do wykorzystywania wynalazków mających pomagać w czynieniu szkód, również się pojawiają. Miłe zakończenie drugiego zeszytu.
„The Split” – scenariusz: Joe R. Lansdale, ilustracje: Richard Corben, kolory: Grant Goleash.
„Driving Miss 134” – scenariusz: Doselle Young, ilustracje: Pat McEown, kolory: Matt Hollingsworth.
„Metal Fatigue” – scenariusz: Mark Schultz, ilustracje: John Totleben, kolory: Grant Goleash.
Każdy z nas posiada podwójną naturę. Tak się jednak złożyło, iż uderzenie pioruna sprawiło, że zła natura pewnego miłośnika zegarów odłączyła się od niego i w postaci cienia zmierza, by zabić swoją żonę.
Groteskowa atmosfera, stykająca się z nastrojem historii grozy dzięki utrzymanym w ciemnej kolorystyce ilustracjom, sprawia, że „The Split” czyta się bardzo dobrze. Do tego pojawia się ostrzeżenie, że czasem najgorsza rzecz, jaka może się nam przytrafić, to spełnienie naszych życzeń.
„Driving Miss 134” jest odrealnioną wizualnie i tematycznie historią, poznawaną z listu mężczyzny do swej dawnej partnerki. Znalazł on przypadkiem kogoś innego. Czym zaś są te wszystkie zwłoki, mężczyźni w czarnych garniturach, futurystyczne pistolety? Częścią poszukiwania jego własnej tożsamości.
Doselle stworzyła niedopowiedzianą, intrygującą nowelę. Co prawda nie będziemy nad nią rozmyślać w trakcie nieprzespanych nocy, lecz swoją formą zmusza nas do nieco dłuższego zaangażowania w opowiadaną fabułę. A to duży plus.
Na koniec zaś odwiedzimy centrum Ziemi, gdzie znajduje się kraina onegdaj zamieszkiwana przez olbrzymy, dzisiaj zaś przez duchy. Gdy człowiek jest kierowany chciwością, a maszyna wykazuje większą psychiczną stabilność, wynik może być tylko jeden. Dość mroczna i ponura opowieść kończy trzeci zeszyt serii, stanowiąc na swój sposób kontrapunkt dla poprzednich.
„Native Tongue” – scenariusz: Brian Azzarello, ilustracje: Essad Ribic.
„Latch Key” – scenariusz i ilustracje: Gregory Benton.
„Perfect Stranger” – scenariusz: John Ney Rieber, ilustracje: Danijel Zezelj, kolory: Lee Loughridge
Brian Azzarello zabiera nas w najbrutalniejszą przygodę w ramach „Strange Adventures”. Pewien reporter z mało wiarygodnej gazety natrafia na trop serii dziwnych okaleczeń bydła. Zdjęta miejscami skóra, brak niektórych wnętrzności, usunięte genitalia, brak krwi sugerują wyspecjalizowanego technicznie sprawcę bądź sprawców. Czyżby tajemniczymi zabójcami byli kosmici? Sprawa jeszcze bardziej się komplikuje, gdy staje się jasne, iż ludzie również nie są bezpieczni.
Zarówno wizualnie, jak i fabularnie „Native Tongue” jest najlepszą opowieścią w antologii. Brian sprawnie tworzy gęstą atmosferę, fabularnie nawiązując do wydarzających się w rzeczywistości, często nie do końca wyjaśnionych śmierci zwierząt domowych. Dzięki temu nastrój silniej oddziałuje na czytelnika. Pomaga też forma prowadzenia śledztwa i odrywania kolejnych elementów układanki, a że tego typu historie Azzarello wychodzą świetnie, nie trzeba chyba nikogo przekonywać.
Wizualnie mamy do czynienia z bardzo realistycznymi, malowanymi ilustracjami, które idealnie oddają nastrój opowieści.
Krótki „Latch Key” to utrzymana w uproszczonym wizualnie, kreskówkowym stylu dość makabryczna historia o złodzieju, który włamuje się do domu, gdzie przebywają dwie małe dziewczynki. To, co w nim znajdzie, bardzo go zaskoczy.
Szybka akcja, zaskakujący finał i nieco okropieństw sprawiają, że Gregory Benton może pochwalić się nowelą zapadającą w pamięć, budzącą scenariuszem pewne skojarzenie z historiami z czasów EC. Opowieść nie mówi o niczym ważnym, lecz jako przerywnik między „Native Tongue” i „Perfect Stranger”, sprawdza się znakomicie.
Ostatnia zaś nowela opowiada o kobiecie szukającej zemsty za gwałt. Jej poszukiwania nie kończą się jednak tylko na próbie odpłacenia za krzywdę. Szuka również pewnego specyfiku, dzięki któremu będzie mogła być wolna i prawdziwa.
„Perfect Stranger” jest mroczną (również dzięki ilustracjom) historią, pozostawiającą pewne uczucie pustki po przeczytaniu. Ustawia nas w ambiwalentnej pozycji wobec głównej bohaterki, a przedstawiony w noweli koniec tej części jej podróży jest – mimo że pod pewnymi względami spodziewany – niechętnie przyjmowany i gorzko przyprawiony. Dzięki temu oraz dzięki dwóm poprzednim opowieściom, ostatnie spotkanie ze „Strange Adventures” jest zdecydowanie najlepszym.
Całość antologii zaś okazała się nieco rozczarowująca. Niemal wszystkie historie opierają się na dobrym pomyśle wyjściowym, jednak często nie wzbudza on wielkich emocji lub jego rozwiązanie okazuje się zbyt przewidywalne, by czerpać przyjemność z lektury. Miłośnicy fantastyki, nowel a nawet elementów grozy z pewnością jednak znajdą coś dla siebie. Najwięcej w ostatnim zeszycie, który znacząco podnosi poziom całości.
Mateusz R. Orzech