KRONIKA
Film, który możemy właśnie obejrzeć w kinach, to kolejna próba odpowiedzenia na pytanie, co by było, gdyby supermoce istniały naprawdę. A przynajmniej reżyser stara się nas usilnie do tego przekonać, stosując rozwiązania rodem z Dogmy 95 (kręcenie z ręki, brak doświetlania scen, rekwizytów, naturalna scenografia itp). Jest to tak daleko posunięte, że widz zaczyna się zastanawiać, czy przypadkiem nie trafił na niewłaściwy seans i właśnie ogląda duński film obyczajowy.
Przez pierwsze piętnaście-dwadzieścia minut poznajemy bohaterów, którzy są tak nudni i przewidywalni, że wydaje się, że filmu nic już nie może uratować. I wtedy właśnie twórcy sięgają po wszystkie elementy występujące w komiksie superbohaterskim.
Po pierwsze – geneza supermocy. O tym, że posiadane siły muszą skądś się wziąć, wie każdy scenarzysta komiksów superhero. Może to być pozaziemskie pochodzenie, kontakt z materiałami radioaktywnymi, eksperymenty medyczne bądź – w ostateczności – nawet odpowiednio traumatyczne przeżycie, które ukształtuje psychikę protagonisty na zawsze.
Nie inaczej jest w przypadku „Kroniki”, gdzie filmowcy serwują nam długą, bezsensowną i niepotrzebną dla dalszej fabuły scenę nabywania mocy, która ani nic nie wyjaśnia, ani nie buduje napięcia – jest to jeszcze jeden element mający podkreślać „autentyczny” charakter produkcji, z której nawet elementy nieistotne nie są usuwane.
Zaraz potem mamy już eksperymenty telekinetyczne trójki bohaterów – Andrzeja, Mateusza i Stefana (spolszczyłem imiona, by bardziej podkreślić, jak zwyczajnie mają się jawić te postacie przed oczyma widzów). Ich pierwsze próby, także kręcone bez statywu, wyglądają jak filmiki oglądane na YouTube, a nie amerykańska superprodukcja.
Osoby, które pamiętają polski film Waldemara Dzikiego „Cudowne dziecko” z 1986 roku, poczują się dziwnie znajomo. Ale polska produkcja nie była stylizowana na film amatorski, poza tym tam geneza mocy została zupełnie pominięta (i słusznie). W obu przypadkach jednak mamy zwykłego dzieciaka, który nagle odkrywa w sobie zdolności telekinetyczne i próbuje się w tej sytuacji odnaleźć. Jest jeszcze jedna różnica.
Otóż w polskiej kulturze masowej nie istniał zasadniczo koncept superłotra, który na amerykańskiej ziemi jest sprawą zupełnie oczywistą. Bez łotra nie ma herosa i odwrotnie. Toteż niejako z automatu jeden z trójki przyjaciół przyjmuje tę rolę, co ma być psychologicznie uzasadnione trudnymi relacjami z rówieśnikami i delikatną sytuacją rodzinną (chora matka, sfrustrowany ojciec). Niestety, zestawienie formy typowej dla produkcji niezależnych i niszowych z treścią będącą kliszą ostatnich trzydziestu lat kultury popularnej, jest tak rażące i eksperymentalne, że mało który widz w takiej wizji się odnajdzie. Wyobrażacie sobie „Transformers” kręcone z ręki, bez efektów specjalnych i tlenionych blondynek? No właśnie.
Jednak w ostatniej części filmu coś się zmienia. Nasi bohaterowie, od początku wpisujący się w stereotyp amerykańskiego everymana z małego miasteczka, nagle odnajdują się w środku metropolii ze wszystkim atrybutami kina akcji, jak rozbijane szyby, walące się budynki, fruwające samochody, ludzie i krowy (wróć – krów nie było), a ostateczna potyczka między superbohaterem i superłotrem kończy się przez fatality w najlepszym stylu.
Widzowie wychodzący z seansu są nieco zamroczeni. Zostali potraktowani mieszanką wybuchową, o której nie wiedzą, co myśleć. Nie jest to jednak dylemat na długie godziny, ponieważ cała fabuła filmu znika z pamięci widza po upływie około trzech dni. Dlatego ja też śpieszę z tą recenzją, zanim pamięć, płatając mi figle, umieści gdzieś w tej historii latającego krokodyla.
Arek Królak
Mała dygresja na koniec – tym samym tematem zajął się niezawodny Daniel Clowes w komiksie „Promień śmierci” („Death Ray”), oryginalnie wydanym jako „Eightball #23” w roku 2007, wznowionym w październiku ubiegłego roku przez Drawn and Quarterly jako hardcover. Był nawet nominowany do miana komiksu roku, ale przegrał z „Przypadkami pana Muchy” (http://www.komiksyroku.pl). Z komiksem tym polecam się zapoznać wszystkim fanom urealniania nurtu superhero – z Clowesem nie można na tym polu rywalizować.
„Kronika” („Chronicle”)
czas trwania: 1 godz. 23 min.
gatunek: thriller, akcja, SF
premiera: 3 lutego 2012 (Polska), 2 lutego 2012 (świat)
produkcja: USA, Wielka Brytania
reżyseria: Joshua Trank
scenariusz: Max Landis