ESSENTIAL MOEBIUS

 

Jeana „Moebiusa” Girauda zwykło się określać mianem „papieża komiksu”. Na tytuł ten zasłużył jako wszechstronny twórca nieustannie eksplorujący i rewolucjonizujący medium. W obfitości jego prac znajduje się szeroki wachlarz gatunkowy (od humorystycznych stripów przez realistyczne westerny do epickiego fantasy i science fiction). Mimo iż kojarzony jest przede wszystkim z komiksem frankofońskim, w swojej karierze często współpracował z wielkimi nazwiskami ze światowego kina (Alejandro Jodorowsky, Ridley Scott etc.). Romansował też z komiksem superbohaterskim i mangą.

Poniżej znajduje się przewodnik po najważniejszych komiksach w karierze artysty. Komiksach stanowiących swoisty kanon, „must read” dla każdego, kto chce zaznajomić się z twórczością Moebiusa/Gir’a. Jeżeli chodzi o kolejność, to nawykiem historyka umieściłem je chronologicznie.

Podstawa

Zdecydowanie nie byłoby Moebiusa, gdyby nie Giraud. A ten rozpoczął budowanie swojej pozycji od największej westernowej epopei wszech czasów. Cykl „Blueberry” narodził się w latach sześćdziesiątych w głowie legendarnego scenarzysty Jeana-Michela Charliera i po ćwierćwieczu swojego istnienia doczekał się blisko trzydziestu albumów i aż trzech serii pobocznych.

„Powinienem się przedstawić, ale częściej bywam w saloonach niż w salonach. Porucznik Mike T. Blueberry.” W taki oto sposób poznajemy głównego bohatera cyklu. Niezdyscyplinowany młodzian w mundurze Unii, niestroniący od alkoholu, kobiet i hazardu, w niczym nie przypomniał klasycznych westernowych herosów. Choć niekiedy jego przygody były kalką popularnych obrazów Johna Forda („Człowiek ze srebrną gwiazdą”), bardziej przypominał on anarchistyczne kreacje Jeana-Paula Belmondo niż jednowymiarowych kowbojów Johna Wayne’a. Wyjątkowość serii polegała na konsekwentnej zmianie postrzegania westernowego protagonisty. W latach siedemdziesiątych nieogolony awanturnik stanął w jednym rzędzie z bohaterami antywesternów Leone’a, Eastwooda czy Peckinpaha. Ta znacząca zmiana kursu nastąpiła w najlepszym podcyklu serii, zaczynającym się od albumu „Perła Chihuahua” (nigdy nieopublikowany w Polsce, choć chronologicznie następuje zaraz po rodzimej edycji). Finał niezwykle emocjonującej tajnej misji porucznika w Meksyku („Ballada dla trumny”) kończy się dla Blueberry’ego degradacją i trzydziestoletnim wyrokiem ciężkiego więzienia. Spektakularny zwrot wydarzeń był pierwszą w dziejach medium próbą postawienia pozytywnego bohatera nad krawędzią. Kolejny tom („Wyjęty spod prawa”) był swoistym studium upadku. Na ówczesnych wywarło to ogromne wrażenie, zaś w przyszłości podobne zawirowania miały miejsce w karierze większości bohaterów seriali komiksowych.

Arzach

O ile Blueberry jest najsłynniejszą kreacją Gir’a, to dla Moebiusa flagowym bohaterem tego typu był Arzach. W czterech krótkich historiach niemy wojownik dosiadający pterodaktyla przemierza przestrzeń nad przedziwnym, pogrążonym w konflikcie światem. Nie znamy celu jego podróży, nie wiemy też do końca, jak na imię. Mieszają się też gatunki i rzeczywistości: średniowieczne fantasy przeplatane jest ze zdegenerowaną wizją przyszłości.

„Arzach” swoim pojawieniem się wywołał istną rewolucję. Oto powstał zbiór niebanalnie kadrowanych nowel, w których nie tylko nie pada żadne słowo, ale nie pojawiają się też tak charakterystyczne dla medium onomatopeje. Każda plansza wygląda jak miniatura pełna znaczeń i symboli z pogranicza świadomości i snu. „Arzach” wniósł powiew świeżości do skostniałego medium i zmienił jego postrzeganie u nowego pokolenia twórców. Co najważniejsze jednak, jak mało które klasyczne dzieło, „Arzach” wciąż pozostał świeży w odbiorze. Jeden z amerykańskich komentatorów porównał wpływ komiksu do tego, jaki wywarł „Powrót Mrocznego Rycerza” na komiks w USA. Sam Giraud twierdzi, że to czas narodzin „Moebiusa” – w tym samym czasie ukazały się wspomniane przełomowe albumy „Blueberry`ego”, zrywające z klasycznym ujęciem bohatera westernu i skupiające się na jego metamorfozie. Koncept niemej postaci i latającego „wierzchowca” został później wykorzystany w filmowym „Heavy Metal” z 1981 roku (segment „Taarna”).

Następnie powinniście przeczytać

Gdy w połowie lat siedemdziesiątych chilijski reżyser, scenarzysta i aktor, Alejandro Jodorowsky, poniósł klęskę przy realizacji filmowej adaptacji „Diuny” Franka Herberta, w jego głowie narodził się nowy pomysł. Postanowił napisać scenariusz do „Incala”, kosmicznej superepopei z rysunkami samego Moebiusa. Współpraca awangardowego surrealisty z eksperymentującym guru świata komiksu przyniosła niecodzienne zderzenie space opery, satyry i metafizycznej symboliki.

John Difool (najbardziej irytująca postać w dorobku Moebiusa), detektyw nieudacznik, wchodzi w posiadanie najbardziej pożądanej rzeczy na świecie – Incala. Jedno przypadkowe wydarzenie skupia na nim uwagę całego wszechświata, prowadząc do serii metafizycznych przemian i międzygalaktycznej wojny. Podczas gdy Jodorowsky umieścił w komiksie swoje fascynacje tarotem, ideą ewolucji i ciągłej metamorfozy, Moebius skupił wysiłki na uwypukleniu motywu dynamiki i ruchu. Dzięki szczegółowej kreacji świata komiks nie traci nic ze swojego zabójczego tempa, co widać szczególnie w scenach pełnych akcji i epickich bitew. Jego rysunki są niezwykle ekspresyjne, pełne metafizycznych planów i przejść. W rezultacie otrzymaliśmy pierwszej próby kosmiczny epos, gdzie artysta zamiast jedynie odbijać w swych grafikach obraz twórczej myśli scenarzysty, wspomaga ją, nadając jej pełny i dojrzały kształt.

Fiasko „Diuny” zaowocowało jeszcze jednym twórczym duetem. Na planie niezrealizowanego filmu pojawił się bowiem uznany scenarzysta filmowy Dan O’Bannon („Alien”, „Pamięć absolutna”). Wraz z Moebiusem stworzyli nowelę science fiction rozpisaną na dwa epizody pod tytułem „The Long Tomorrow”. Gatunkowo utrzymana była w realiach mrocznego SF z narracją noir. Komiks pełen był niezwykle mocnych, dosadnych scen, choć formalnie ocierał się wyraźnie o gatunkowy pastisz. Główny bohater, detektyw Pete Club, prezentował się dość groteskowo w „niebogartowskim” stroju i ze śmiesznym sloganem reklamowym biura. Jednakże umiejętnie budowany klimat i podnoszący adrenalinę pościg Cluba za niedoszłym zamachowcem zmieniają tę historię w istną gatunkową perełkę. Moebius, dzięki nieskrępowaniu twórczemu, na raptem kilku stronach wykreował bohatera i świat, z których czerpali wizjonerzy filmowego SF. W pamięci pozostaje szczególnie niezwykły klimat miasta ukrytego pod powierzchnią planety, wielopoziomowego kolosa, gdzie każdy obywatel jest totalnie anonimowy. Podobne motywy pojawiły się później w „Łowcy androidów” Ridleya Scotta.

Dalsze czytanie

Monumentalny „Świat Edeny” powstał przez zwykłą ciekawość twórczą Moebiusa. Krótka historyjka narysowana na potrzeby promocji Citroena przerodziła się (podobno pod wpływem transu) w cykl nowel graficznych odsłaniających tajemniczą tytułową krainę. Główni bohaterowie, mechanicy Stel i Atan, najpierw lądują na nieznanej planecie, następnie penetrują okolicę przy pomocy klasycznego Citroena z połowy XX wieku. Gdy dojeżdżają do tajemniczej piramidy, ulegają jej urokowi i podobnie jak rzesze zebranych wokół niej humanoidów, wstępują do jej środka. Obiekt zamienia się w symbol marki samochodu i ulatuje ku kosmosowi. Historia kończy się szablonowym „…i żyli długo i szczęśliwie”. Dla Moebiusa otwartość zakończenia stała się punktem wyjścia dla pytań o miejsce i sens istnienia Edeny; o to, kto nią kieruje etc. Kontynuacja przygód dwójki bohaterów stała się jednocześnie powodem obnażenia filozoficznych poszukiwań artysty. Komiks jest przesycony ideologią New Age (Moebius był wtedy pod silnym wpływem idei, a komiks współtworzył jego duchowy guru), co stawia „Świat Edeny.” na krawędzi pretensjonalności. Dzieła broni jak zwykle olśniewająca szata graficzna, ujmujące ujęcie ulubionego przez Moebiusa tematu kryształu i wówczas nietypowe dla niego użycie techniki ligne claire. Warto też dodać, że nowela o reżimie długonosych była pisana pod wpływem przemian ustrojowych, jakie zachodziły w Europie środkowo-wschodniej na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych.

Silver Surfer

Gdy w roku 1989 Marvel Comics ogłosiło premierę dwuczęściowej miniserii „Silver Surfer: Przypowieść”, komiks amerykański oczekiwał prawdziwego trzęsienia ziemi. Oto bowiem za sterami zasiedli coraz bardziej ceniony w Stanach Zjednoczonych Moebius i uważany powszechnie za twórcę uniwersum Marvela, Stan „The Man” Lee. Historia ukazywała niewyobrażalnie głodnego Galactusa, przybywającego powtórnie na Ziemię …jako bóg. Ogłasza on koniec ery bałwochwalstwa i początek prawdziwej religii. Brak zasad i moralności, totalna anarchia i kult jednostki – to cechy charakterystyczne nowego wyznania. Jedynie Silver Surfer domyśla się prawdziwego celu przybycia „pożeracza planet”. Niczym biblijny Chrystus przeciwstawia się mu, a dla ocalenia jednej sprawiedliwej jest gotów poświęcić samego siebie w nierównej walce.

Ckliwy moralitet autorstwa Lee wygląda zaskakująco banalnie przy mistrzu ukrytych znaczeń i swobody w przekraczaniu tabu. Zaś kadr, na którym Surfer pozuje na ukrzyżowanego Chrystusa, zahacza o pretensjonalność. Jednakże samo obcowanie z tym albumem daje ogromną satysfakcję. Moebius, który od zawsze „marzył o narysowaniu komiksu metodą Marvela”, dał popis oszczędnych, ale przez to niezwykle czytelnych kadrów. Klarowna narracja wzbogacona jest przez piękne ujęcia batalii toczonych przez antagonistów pośród drapaczy chmur Nowego Jorku. Mimo nagrody Eisnera komiks przeszedł bez większego echa wbrew oczekiwaniom środowiska. Koniec końców, „Przypowieść” jest rzadkim przykładem niezwykle harmonijnej koegzystencji Ameryki z Europą.

Jeszcze dalsze czytanie

Pośród wielu innych prac artysty na szczególna uwagę zasługują „Hermetyczny garaż” i „Feralny major”. Obie, publikowane w „Métal Hurlant”, stały się przykładem tego, jak opowieść może istnieć mimo braku linearnego prowadzenia fabuły. Postacie, które pojawiły się w obu cyklach, cieszą się dziś kultowym statusem. Jednakże lektura może sprawiać trudności w odbiorze u niezaznajomionego z artystą czytelnika (stąd lepiej zacząć od pozycji wymienionych w pierwszej części artykułu).

W bogatej komiksografii twórcy najmocniejsze wrażenie wywarła na mnie nowela „Kocie oczy” do scenariusza Jodorowsky`ego. Makabryczna historia niewidomego chłopca, mentalnie sterującego drapieżnym ptakiem, przywołuje dreszcze, jakie towarzyszyły mi podczas pierwszego kontaktu z komiksem w czasach podstawówki. Będąc zupełnie nieprzygotowanym na tego typu doznania (na co dzień czytało się TM-Semiki), sam czułem się jak dziecko pozbawione oczu.

Koniecznie omijajcie

Nie ma takich komiksów w karierze Moebiusa.

Maciej Wycinek