NOCE NIESKOŃCZONE

KRZYK LUDU


Podobno w strefie autografów na niedawnym Pyrkonie znowu rządziły komitety kolejkowe. Cały proceder jest powszechnie uznawany za coś złego, niegodnego i chamskiego. A prawda jak zwykle leży pośrodku i nie wie, w którą stronę odwrócić głowę. Wskażmy jej właściwy kierunek.

Dość powszechnym zjawiskiem na komiksowych festiwalach jest, niestety, brak dobrej organizacji w strefach autografów. Czasem przybiera postać małych, okrągłych stoliczków, na których artyści muszą rysować z łokciami w powietrzu, miast oprzeć je wygodnie na blacie, lub postać nieprzewiewnych salek z duszną atmosferą. Największą bolączką jest jednak naiwna wiara w to, że fani staną grzecznie w ogonku i nie będzie żadnych kombinatorów. Pobudka! Każdy cyrk musi mieć swojego kierownika tudzież zarządcę, bo w innym wypadku lew, małpy i boa dusiciel pouciekają z klatek.

Przenieśmy się do Łodzi. Rok 2008, moje pierwsze MFK. Mam spore okienko w programie, który mnie interesuje, więc stoję w kolejce do ś.p. Moebiusa (cześć jego pamięci!). Zostały dwie godziny, ale i tak nie mam nic lepszego do roboty, więc stoję ze swoim Incalem, kupionym za chorą kasę na Allegro. Liczę na rysunek, wszak jestem drugi, tuż za starszą panią, która kupiła „Feralnego majora” i „Incala” dla swojego syna i – mało tego – ten urodzinowy prezent ma być z autografem, więc Pani stoi dzielnie na początku kolejki. Piękna historia, ale nie to jest tematem tego felietonu. Mija półtorej godziny, w kinie kończy się spotkanie z Moebiusem i do sali autografów wpada cała chmara żądnych parafki mistrza fanów komiksu. Ci nowi przychodzą i ustawiają się w swojej własnej kolejce, nie zważając na to, że sporo osób stoi od kilku godzin. Kłótnia gotowa, a wolontariusze nie radzą sobie z gorącą atmosferą. Na szczęście, do sali wpada dyrektor festiwalu i robi porządek, każąc wszystkim zebranym zrobić kilka kroków do tyłu i podchodzić do Jeana Girauda pojedynczo. Poza tym, ta pierwsza kolejka jest na początku. Tym razem się udało. Mój pierwszy festiwal i pierwszy raz w życiu widziałem, żeby jacykolwiek ludzie tak się zachowywali. Tego samego dnia autografy rozdawał także Grzegorz Rosiński i znowu pojawiły się dwie kolejki. Nikt porządku nie zrobił i bydło trwało w najlepsze. Dobrze, że znowu stałem grzecznie na początku, otrzymałem rysunek Aaricii w „Wilczycy” i uciekłem na świeże powietrze. Wariactwo, pomyślałem. Nigdy więcej.

Tymczasem za rok znowu dałem się skusić, wszak poprzednio nie zdołałem wyprosić Rosińskiego o upragniony rysunek Kriss de Valnor (do dziś dnia nie mam). W 2009 roku była jeszcze lepsza impreza. Posłuchajcie. Przed Rosińskim przy tym samym stoliku siedzi kilku innych autorów, a zaraz po popularnym Grzesiu ma pojawić się Zbigniew Kasprzak. Dlatego obok siebie stoi kilka kolejek do jednego długiego blatu, w tym kilka przy samych stołach (te do autorów, którzy mają się dopiero pojawić, kumulują się z tyłu, czekają na swoją kolej). Bardzo chciałem otrzymać rysunek obu autorów, ale wiadomo, nie da się stać w dwóch naraz, więc dokonałem wyboru. Jestem na samym początku kolejki, mniej znani autorzy pakują swoje przybory, za chwilę ma pojawić się autor „Thorgala”. Niestety, osoby, które nie otrzymały rysunków autorów, którym skończył się czas, nie odchodzą i nie robią miejsca fanom Rosińskiego. Po prostu wyciągają z plecaków albumy „Thorgala” i jak gdyby nigdy nic, stoją na czele kolejki. Jest ich tak wiele, że z mojego miejsca w pierwszej piątce, zrobiła się miejscówka pod koniec piątej dziesiątki. Na rysunek już nie miałem szans, a więc, jak w popularnym żarcie, „trzasłem drzwiami, pierdłem, rzygłem i wyszłem, bo chamstwa nie zniese”. Nie da się ukryć, że osoby, które stały w kolejce do Rosa i się nie załapały, próbowały ten sam numer wywinąć kolejce do Kasprzaka. Totalny brak organizacji.

Zło tworzy zło, a komitet kolejkowy rodem z PRL utworzył się dnia następnego. Tak, byłem jednym z pomysłodawców. Kilka osób umówiło się podczas sobotniego afterparty na dzień kolejny, na godzinę dziewiątą, kiedy to otwierano Textilimpeks, aby mieć totalną pewność, że druga (i ostatnia) szansa nie przepadnie. I tym razem byliśmy żądni krwi… znaczy się, wszystkich autografów. I jeśli nikt nie zadba o organizację, sami to zrobimy. Wyzwanie było spore, kac po niedawno zakończonej imprezie, zmęczenie i brak snu robiły swoje. A zło, nabyte w sobotę w kolejce do autografów, we krwi krążyło. Tyle zmarnowanego czasu dnia poprzedniego i zostałem oszukany, tym razem nie będzie taryfy ulgowej. Skoro już stoimy na czele, będziemy pierwsi do każdego autora. Wtedy to wydawało się dobrym pomysłem, z perspektywy czasu jest bardzo wstydliwe. Ustawiliśmy dziesięć krzeseł i ponumerowaliśmy się od jednego do dziesięciu. Potem doszło kolejnych kilkanaście osób i powstała „lista Schindlera”. Chamstwo to było straszne, ale trzeba przyznać, że krzesła odpowiednio oddzielały kolejki a komitet tak zarządził, że tym razem sesja autografów przebiegła w profesjonalny sposób. Każdy z nas po otrzymaniu autografu wracał na swoje krzesło i czekał na kolejnego autora, a numer miał ten sam i dopiero potem dochodziły kolejne osoby.

I od tego dnia komitet kolejkowy ma się w najlepsze. Zawsze pojawia się osoba, która tworzy listę i ten, kto wcześniej wstanie, dopisuje się na nią. Jest tylko jedno „ale”. Uważam, że jeśli dwóch autorów podpisuje o tej samej porze, nie ma, że jesteś pierwszy do każdego z nich. Kolejki powinny być oddzielne, aby te same osoby nie zbierały wszystkich rysunków.

W roku 2010 nie brałem autografów, na ostatnim MFKiG dopisałem się na listę tylko do Rosińskiego (znowu nie dostałem Kriss). Głupio mi było dopisywać się do pięciu autorów jak niektórzy, nadal miałem kaca po wielkim chamstwie z roku 2009, w którym brałem ogromny udział. Chamstwie, ale jednak i początku jakiejkolwiek organizacji w tym całym syfie.

Co do samego czekania… Naprawdę wolicie stać kilka godzin, pilnując miejsca jak pies swoją kość, miast kulturalnie dopisać się do listy i przyjść dopiero o odpowiedniej godzinie? Przecież ten aspekt listy jest genialny.

Tak zwana „lista” nie jest idealna, tak samo jak demokracja, ale nikt nie wymyślił jeszcze nic lepszego.

Samo zbieranie autografów, to napięcie i – nie oszukujmy się – fanatyzm wydają się czymś śmiesznym, ale dla sporej ilości osób ma duże znaczenie. Wystarczy trzymać się kilku punktów i na pewno wszystko przebiegnie sprawnie:

1. Nie jesteś pierwszy w kolejce do każdego autora. Dokonaj wyboru (tego punktu jeszcze nie przestrzegają).
Na MFKiG 2011 już obowiązywały:
2. Nie musisz stać w kolejce cały czas. Jeśli autor ma pojawić się o jedenastej, a ty zapisałeś się o ósmej, to możesz przyjść dopiero o jedenastej, ale…
3. Kto nie przyjdzie na czas, jest skreślany.
4. Nie ma dopisywania kogoś, kto nie przyszedł i osobiście nie dopisał się do listy.

Wszystko proste, jasne i klarowne. Wystarczy jeden wolontariusz, który potem według listy zarządza tym cyrkiem i gra gitara, a nawet orkiestra.

Niezły jest też pomysł, aby w jednej strefie autografów podpisywał tylko jeden autor. Ale lista i tak się przyda. Powtarzam: po co stać i czekać kilka godzin jak brzydka prostytutka pod latarnią? Wstajesz wcześnie, dopisujesz się, idziesz i wracasz o odpowiedniej godzinie.

Do następnej nocy!

Krzysztof Cuber