BAŚNIE TOM 9: SYNOWIE IMPERIUM


222x300

Dawno, dawno temu… za górami, za lasami była sobie stworzona przez Billa Willinghama seria przenosząca bajkowe postacie do współczesnych realiów, jednocześnie stawiając je w bardzo dorosłym świetle. Bohaterowie zostali osadzeni w jednym społeczeństwie zwanym Baśniogrodem, a ich wymieszane losy zaczęły łączyć się w ogromny epicki cykl z wojnami, intrygami i gadającymi zwierzakami na farmie. Gdy Królowa Śniegu i ujawniony nareszcie adwersarz spiskują, gromadząc armie i planując zasypać świat plagami, Wilk Bigby wraz z Królewną Śnieżką i dziećmi spędzają wspólnie święta i udają się do jego ojca, Północnego Wiatru… Tak, tylko w tej serii brzmi to jak strasznie przeciętny epizodzik.

„Baśnie” od samego początku siłą rzeczy przywodziły mi na myśl „Ligę niezwykłych dżentelmenów” Alana Moore’a. Tam mieliśmy świat, w którym na raz współistniały znane postacie z literatury wiktoriańskiej. Historie przeplatane były odwołaniami, które by załapać, trzeba było znać daną książkę. Czasem był to tylko lekki smaczek dla fanów, czasem konkretny wątek fabularny. Tu mamy to samo tylko z bohaterami znanymi z opowieści, które rodzice mówili nam na dobranoc, jednak nie jest to ta sama para kaloszy. O ile w przypadku kapitana Nemo czy doktora Jekyll’a mamy do czynienia z konkretnymi bohaterami, mającymi konkretne biografie i autorów, tu mamy o wiele luźniej zarysowane postacie, niemające jednej „głównej” interpretacji. Nikt więc nie będzie miał pretensji o to, że Królewna Śnieżka, Piękna i Bestia czy Czerwony Kapturek różnią się drastycznie od oryginału, skoro ten nie ma żadnej „głównej” wersji, a za to multum interpretacji. Ba! Niektóre postacie, jak „niebieski chłopiec”, są wzięte nie tyle z bajek, co z dziecięcych rymowanek (co, niestety, może przyprawić polskiego czytelnika o „drapanie głowy”, kim do licha jest ta postać).

Oczywiście, są wyjątki. Np. taki Pinokio – będący jednym z najlepszych punktów serii – w odróżnieniu od większości prezentowanych tutaj postaci nie ewoluował z podań ludowych, a był autorskim dziełem Carlo Collodiego. Zawsze zastanawiałem się, czy to dobrze w takim wypadku traktować drewnianego pajaca i jego ojczulka z taką samą swobodą co Kopciuszka czy trzy małe świnki. Wyobrażenie Pinokia, jakie znamy z popkultury (np. ze „Shreka”), bardziej bazuje na disnejowskiej adaptacji niż pierwowzorze literackim, a te różnią się, niestety, jak jabłka i pomarańcze. Ten w „Baśniach” wydaje się być gdzieś pomiędzy. Wariacje na temat bajkowych bohaterów wychodzą mimo wszystko Willinghamowi wybornie, zabawnie i ciekawie (w tym tomie np. „pod lupą” zostają rozpracowani Jaś i Małgosia), choć nie ukrywam, że trafiło się kilka przypadków „in name only”, gdzie powiązanie z „pierwowzorem” kończyło się na imieniu i garstce drobnych aluzji. Co interesujące, w tym tomie pojawia się niespodziewanie sam Święty Mikołaj!

„Synowie imperium”, choć zawierają sporo ekspozycji, nie wydają się posuwać jakoś specjalnie głównej historii do przodu. Ot, przysłowiowa cisza przed burzą, gdzie wszyscy siedzą, planują i powoli szykują się na nadchodzące wydarzenia. Pierwsza połowa jest raczej standardowa, jednaka druga dodatkowo wypada niezwykle sympatycznie. Boże Narodzenie rodzinny Bigby’ego i spotkanie jego dzieci z Świętym Mikołajem wyszło niezwykle czarująco i „przytulnie”. Również strasznie podobała mi się atmosfera panująca w zamku Wiatru Północnego, gdyż była bardzo… no cóż… baśniowa. Niestety, nie ukrywam, że po zakończeniu lektury miałem wrażenie, że cały tom posłużył tylko jako prolog do nadchodzących wydarzeń. Sporo jest tu też krótkich jedno-, a czasem kilkustronicowych historyjek, opowiadających o losach jakichś „trzecioplanowych” postaci bądź ujawniających jakieś detale odnośnie życia bohaterów. Niektóre z epizodów, np. „Jeżowiec i placek” są całkiem dowcipne, inne – jak „Sól w oku” – wydają się naprawdę zbędnym i pozostawiającym nijakie odczucia zapychaczem.

Ilustracje są miejscami przepiękne. Niestety, nie zawsze są tą mocną stroną. O ile zachwaliłem powyżej klimat panujący w historii „Ojciec i syn” , nie ukrywam, że kreska Michaela Allreda, jeśli o postacie chodzi, średnio mi się podoba. Bohaterowie wyglądają miejscami zwyczajnie sztywno. Tak że – choć rozumiem, że każdy z artystów ma swój unikatowy styl – nie podoba mi się, jak drastycznie zmieniają się niektóre postacie w zależności od rysownika – wspomniany wcześniej Pinokio raz wygląda jak słodkie dzieciątko, a raz ma „oprychowatą gębę”. Muszę też, niestety, pokiwać palcem na polskie wydanie za pewne niedopatrzenia. Już na jednej z pierwszych stron, gdy mamy ekspozycję postaci, tekst o Róży Czerwonej zostaje ucięty w dole strony. A może tylko trafiło mi się lewe wydanie z pomyłką drukarską?

Nie nazwałbym „Synów imperium”spadkiem formy, ale jako całość nie wydaje się niczym szczególnie zaskakującym ani nowym. Ot, głównie zapychacze, ekspozycja i wymówki, by rozszerzyć nieco uniwersum, choć nie ukrywam, że opowiedziane w całkiem porządny sposób. Być może całość opłaci się bardziej w kolejnej części, gdzie wszystkie ustawione pionki nareszcie ruszą do przodu… Póki co, wszyscy „żyją długo i szczęśliwie”, więc jest to dobra klamra na zakończenie tej recenzji.

Maciej Kur

„Baśnie” tom 9 – „Synowie imperium”
Scenariusz: Bill Willingham
Rysunki: Mark Buckingham, Joshua Middleton, Mark Buckingham, Michael Allerd, Inaki Miranda
Tłumaczenie: Krzysztof Uliszewski
Wydawca: Egmont
Data publikacji: 10.04.2012 r.
Druk: kolor, offset
Oprawa: miękka
Format: 170 x 260 mm
Stron: 200
Cena: 69,99 zł