ASTERIKS #28 – ASTERIKS U RESZEHEZADY


222x300

Do wioski niezwyciężonych Galów przybywa fakir Cozamara. Jak wyjaśnia, w Indiach zapanowała straszliwa susza, a Kiwalah, miejscowy guru-intrygant, oznajmił, że jeśli w ciągu tysiąca i jednej godziny nie spadnie choć kropla wody, to młoda księżniczka Reszehezada będzie musiała zostać ścięta i złożona w ofierze by przebłagać bogów. Naturalnie jedynym rozwiązaniem jest bard Kakofoniks, którego śpiew potrafi wywoływać ulewy (do czego nawiążę w dalszej części recenzji), więc wspólnie z Cozamarą oraz Asteriksem i Obeliksem jako eskortą wyrusza na pełną przygód eskapadę do Indii. Dla odmiany, tym razem przemieszczają się drogą powietrzną na dywanie, który Cozamara potrafi siłą woli wprowadzać w stan lewitacji.

Zacznę od pozytywu – wizualnie to chyba najładniejszy z Asteriksów. W nowej kolorystyce albumu uderzyły mnie pewne zmiany (tym bardziej, że kolory są teraz bardziej jaskrawe) ale nie da się ukryć – Uderzo jako rysownik wiedział jak należycie spożytkować wyprawę Galów od Indii. Miejscowa flora, fauna czy też budowle zostają całkiem nieźle wyeksponowane, a fakt iż bohaterowie dysponują środkiem powietrznego transportu umożliwił przygotowanie kilku pięknych widoków po drodze. Kadr w którym bohaterowie lecą nad akropolem świetnie „ilustruje” dlaczego autor chciał zrobić ten album.

Wielka szkoda, że Uderzo nie przyłożył się tym razem tak dobrze do strony fabularnej. Album zwyczajnie nie jest tak efektowny jak „Odyseja” czy „Syn Asteriksa”, chociaż nie sądzę by był tak słaby, jak oceniają go niektórzy fani. Postać ascetycznego fakira Cozamary oferuje zabawny kontrast dla wiecznie łakomego Obeliksa. Jest tu również sporo małych, subtelnych żarcików, które wywołały u mnie uśmiech na twarzy. Niestety przez duże fragmenty albumu brakuje przysłowiowego „mięsa”, czyli tych naprawdę rozbrajających gagów, które aż chce się cytować po odłożeniu komiksu. Co gorsza, autor wydaje się popadać chwilami w pewne monotonie. Dowcipy o reakcjach ludzi widzących latający dywan wypadają średnio (to może śmieszyć za pierwszym razem, nie za trzecim), częste, nic nie wnoszące przebitki na guru szczycącego się swoim niecnym planem wydają się być tylko po to, by przypomnieć, że ta postać jest w komiksie. A ciągłe przynudzanie Obeliksa o tym że jest głodny, w pewnym momencie robi się równie drażniące dla czytelnika, co dla towarzyszy potężnego bohatera.

Pobyt Galów w Indiach może także wywołać niedosyt u bardziej wymagających fanów, zwłaszcza gdy przyrówna się go do wcześniejszych albumów. Poprzednie wyprawy Asteriksa były zawsze pretekstem do całej masy satyry o danym kraju – od prześmiewczo przedstawionych tubylców, po każde możliwe odwołanie do współczesności. Tutaj niestety tego brakuje. Mamy ze dwa dowcipy o tym jak wszyscy są bardzo religijni (kąpią się w Gangesie, choć ten wysechł) i to by było na tyle. Właściwie, nie licząc postaci fakira, Uderzo nawet nie próbuje pokazać kultury hinduskiej w zabawny sposób. Nie uważam, że autor powinien na siłę wrzucić w scenariusz karykaturę Gandhiego albo scenę parodiującą filmy hollywoodzkie. ale to jednak do tego typu akcentów fani przywykli w tej serii. Spotkałem się także z fanami, którym wadzi coraz częstsze umieszczanie w kadrach odnośników wyjaśniających pewne pojęcia, chociaż szczerze powiedziawszy, nie mogę stwierdzić czy mi to kiedyś tak naprawdę przeszkadzało.

Ale przejdźmy wreszcie do największego problemu, który fani serii mają z tym komisem. Jak zdarzyło mi się napominać („czepiać” jak kto woli) w moich wcześniejszych recenzjach, „Asteriksy” mają tę tycią wadę, że od czasu do czasu trafi się jakiś dowcip czy motyw, który będzie kompletnie niezrozumiały dla niefrancuskiego odbiorcy. Nie jest to oczywiście niczyją winą. Tłumacz nie zawsze podoła w wyratowaniu żartu trafnym spolszczeniem (a który moim zdaniem i tak robi zdumiewającą robotę), a autor z kolei nie może przecież gdybać nad każdym zdaniem, czy będzie ciągle miało sens gdy się je przetłumaczy na jakiś niefrancuski język. I to nawet w serii tak bogatej w żarty słowne i kalambury jak Asteriks. O ile jednak w przypadku np.„Wyprawy dookoła Galii” były to tylko jakieś regionalne żarciki, tak tutaj cała fabuła kręci się wokół zabiegu, który wprowadzi polskiego odbiorcę w zakłopotanie i dezorientację.

Już na drugiej stronie, bez słowa wyjaśnienia, Kakofoniks wywołuje swoim śpiewem ulewę, a po chwili zjawia się Cozamara prosząc mieszkańców by wypożyczyli mu barda, który jest najwyraźniej niezawodny w przywoływaniu deszczu. Oczywiście nie ma nic złego we wprowadzaniu nowych elementów do postaci…. Z tą różnicą, że widzieliśmy wcześniej setki razy jak Kakofoniks śpiewa i z nieba nie spadła ani kropla!!! Ostrym naciągnięciem jest nagle obdarzyć bohatera nadprzyrodzoną zdolnością akurat w opowieści, w której ktoś jej poszukuje. Na dokładkę reszta świata zachowuje się jakby było to powszechnie znanym faktem (najwyraźniej nawet w Indiach o tym gadają). Niestety zahacza to o obrazę inteligencji czytelnika.

Pewnie zastanawiacie się co powyższy akapit ma wspólnego ze wspomnianym wcześniej tłumaczeniem? Otóż w oryginale cały motyw jest jednym wielkim żartem, nawiązującym do francuskiego powiedzenia, że zły śpiewak wywołuje ulewę. Traktowanie tego dosłownie wydaje się zresztą częstym gagiem w komiksie francusko-belgijskim. Ten sam motyw widziałem zastosowany w „Iznogudzie”, „Smerfach”, „Achile Talon”, „Johan et Pirlouit” oraz w kilku innych pozycjach. I faktycznie, z punktu widzenia Francuza owy wątek ma jeszcze ręce i nogi, jednak dla Polaka całość wydaje się (najgrzeczniej mówiąc) od czapy. Jedno zdanie wodza Asparanoiksa, że to bóg Teutates nie wytrzymuje nerwowo fałszowania barda, to zwyczajnie za mało, by czytelnik od tak zaakceptował tak surrealny fenomen. Co zabawne, na kilku polskich fanowskich stronach o serii widziałem w opisie postaci Kakofoniksa wzmiankę, że „potrafi wywoływać deszcz dzięki nowej strunie którą zamontował w harfie” (dosyć ostra nadinterpretacja tekstu „Zapomniałem, że nasz bard ma nową strunę w harfie”). Ale hej! Ciężko się dziwić polskim czytelnikom, zwłaszcza tym młodszym, którzy bezradnie drapali się po głowach próbując nadać logikę temu wątkowi. Być może Uderzo zrobiłby dobrze, gdyby wprowadził nowy talent Kakofoniksa w jakiejś wcześniejszej historii i pozwolił się fanom do niego przyzwyczaić, zanim wyskoczył z nim jak Filip z konopi, akurat wtedy gdy wszystkim postaciom to było na rękę.

Innym zabiegiem, który niestety nie wypalił w tłumaczeniach, to sam tytuł. „Astérix chez Rahàzade” to żart słowny („Chez Rahazade” brzmi fonetycznie jak „Szeherezada” po Francusku). Znów się czepiam, ale szkoda, że Uderzo nie nazwał tego zwyczajnie „Asteriks w Indiach”. To, co jednak już nie jest winą autora czy moim czepianiem się, tylko zwyczajnym niedbalstwem tłumacza to moment, w którym żona wodza wygania ludzi ze swojej chaty i drze się z przysłowiowego offu : „Wynocha! PowiedziaŁEM : wszyscy się wynoście!”. Raczej ciężko by mówił to wódz, skoro jego uspokajający żonę dymek jest tuż obok. Jeszcze bardziej drastycznym błędem będzie zdanie, gdy Cozamara oznajmia „Przelatujemy nad RZYM”. To wręcz przekomiczne, że mają energię pozmieniać „magiczny napój” na „magiczny wywar”, ale nie chce im się tego dopatrzeć. Był jeszcze jeden czy dwa teksty przy których odniosłem wrażenie, że nie do końca mają sens w swoim kontekście, ale musiał bym się bardzo rozpisać, by wyjaśnić o co chodzi.

Przyznam się, że gdybym miał ustawić solowe albumy Uderzo od najmocniejszych do najsłabszych, „Asteriks u Rzeszehezady” znalazłby się równo na środku. Historia jest na tyle dobrze urozmaicona, że czyta się ją przyjemnie, a garstka żartów które faktycznie były zrobione z pomysłem, wypada kapitalnie. Miło także zobaczyć barda Kakofoniksa w dużej roli, zwłaszcza że w paru pierwszych albumach stworzonych przez Uderzo wydał się prawie zapomniany, a postaci fakira Cozamary ciężko nie polubić. Niestety album zwyczajnie nie ma tego komediowego kopniaka, co wcześniejsze Asteriksy, a na niektóre z wymienionych problemów zwyczajnie ciężko przymrużyć oko. To także album, który chętnie zobaczyłbym w wersji filmowej, tylko dlatego, że zwyczajnie ślicznie by się prezentował od strony wizualnej. Z drugiej strony, czasem mam wrażenie, że „Aladyn” Disneya zaczerpnął trochę inspiracji właśnie z tego komiksu.

Maciek Kur

„Asteriks #28 – Asteriks u Reszehezady”
Tytuł oryginału: „Astérix chez Rahàzade”
Scenariusz: Albert Uderzo
Rysunki: Albert Uderzo
Wydawca: Egmont
Data wydania: marzec 2012
Wydawca oryginału: Les Editions Albert René
Rok wydania oryginału: 1987
Liczba stron: 48
Format: A4
Tłumaczenie : Jolanta Sztuczyńska
Oprawa: miękka
Papier: kredowy
Druk: kolorowy
Wydanie: III
Cena: 19,99 zł