KAJTEK I KOKO W KOSMOSIE
Ten album jest bezkonkurencyjny. Jeśli ktoś nie wie, na które z komiksowych premier ostatnich miesięcy należy skierować szczególną uwagę, odpowiedź brzmi: na „Zagubione dziewczęta” i „Kajtka i Koka w kosmosie”. Jeśli ktoś uważa polski komiks za margines, który nigdy nie wydał arcydzieł mogące konkurować z tuzami z Zachodu, powinien czym prędzej nadrobić braki w znajomości twórczości Baranowskiego i Christy, a przede wszystkim przeczytać „Kajtka i Koka w kosmosie”. Nie wyobrażam sobie miłośnika opowieści obrazkowych, który nie dałby się uwieść zawartości tej księgi. Gdyby ktoś zadał mi osobiste pytanie o komiksy, bez których nie widzę życia na bezludnej wyspie, obok „Little Nemo” i „Watchmen” wymieniłbym „Kajtka i Koka w kosmosie”.
Obecne, trzecie już egmontowskie wydanie największego polskiego komiksu, to edycja ultimate. O około 90 stron dłuższa od wydań poprzednich, zawierająca kompletną historię zrekonstruowaną wyłącznie z oryginalnych pasków opublikowanych w „Wieczorze Wybrzeża”, podzielona na 13 rozdziałów, opatrzona merytorycznym komentarzem i przyodziana w gustowną twardą oprawę z obwolutą. Zamyka tym samym potężną, wielotomową edycję dzieł zebranych Janusza Christy, od dziesięciu lat konsekwentnie przez Egmont rozbudowywaną, przedtem zaś znaną jedynie nielicznym. „Kajtek i Koko w kosmosie” to nie tylko najdłuższa, ale i najdojrzalsza – także graficznie – historia z całej „kajtkowej” serii. Christa, który bardzo długo kształtował własny styl, jest już tu w pełni tym artystą, którego znamy z „Kajka i Kokosza”, którą to serię rozpoczął tworzyć wkrótce po zakończeniu swej kosmicznej epopei.
Oko cieszy więc charakterystyczna, czysta i miękka kreska, kaligraficznie wyważone kadry, najczęściej w planach ogólnych, które pokazują dokładnie tyle, ile trzeba, aby czytelnik ani na moment nie stracił orientacji w zdarzeniach. Paskowy system publikacji, wymagający codziennego dostarczania przez autora kilkuobrazkowych odcinków, skłonił autora do wypracowania specyficznej ekonomii narracji, pozwalającej na kondensację zdarzeń. Ponieważ z każdym krótkim odcinkiem czytelnicy oczekiwali od Christy nowego atrakcjonu, w komiksie nie tylko nie odnotowuje się większych przestojów, ale od nieustannych przygód, zwrotów akcji i innych zawirowań fabularnych, wprost nie można odetchnąć. Są twórcy, jak na przykład Craig Thompson, którzy 700 stron komiksu potrafią poświęcić jednemu wydarzeniu, w obsesji utrwalenia każdego szczegółu kontemplując je do granic rozciągłości. Christa był inny: on podlegał presji czasu i skromnego przydziału miejsca w gazecie. Nauczył się myśleć i tworzyć w tempie Mozartowskim, jak z rękawa sypiąc raz gorszymi, raz lepszymi, ale zawsze pełnymi świeżości pomysłami fabularnymi. Owszem, zdarza się tu i ówdzie, że twórca, przeżywający akurat chwilowy spadek inwencji, a zobowiązany dostarczyć pasek na czas, rozwiązuje jakiś wątek metodą deux ex machina. Ale już za chwilę, 2-3 kadry dalej, rekompensuje nam to porcją nowych wrażeń. Drobne mankamenty „Kajtka i Koka w kosmosie”, takie jak niekiedy zbędne objaśnianie dialogiem klarownie przecież rozrysowanej akcji, stanowią jednak mało istotny składnik treści tego rogu obfitości.
Czytając „Kajtka i Koka w kosmosie” można odnieść wrażenie, że wszyscy twórcy nowoczesnej filmowej fantastyki, od Stanleya Kubricka po Jamesa Camerona, nie robili nic innego, jak tylko czytali Christę. Oto bohaterowie, po przypadkowej wizycie w prastarym, od dawna opuszczonym pojeździe kosmicznym, przenoszą na pokład własnego statku groźny, amorficzny organizm. Znacie to? Albo, gdzie indziej, los rzuca ich do matriarchalnego świata, w którym role płci są odwrócone, a damska dyktatura surowo piętnuje wszelkie przejawy męskiej emancypacji. Kajtek i Koko wezmą także udział w kosmicznym reality show, stoczą walkę na arenie przywodzącej na myśl tą z „Ataku klonów”, spotkają przerośnięte zwierzęta niby z filmu „Pokarm bogów”, wielokrotnie doświadczą odmiennych stanów świadomości, przeniosą się nawet w realia przypominające starożytny Rzym. Nieskończoność kosmosu przekłada się u Christy na nieograniczoność wyobraźni, więc nie zdziwmy się, gdy wkrótce po astronautycznej przygodzie z Orionidami i zbuntowanymi robotami przyjdzie nam wziąć udział w awanturze niby z hollywoodzkiego filmu kostiumowego. Christa z niebywałym wdziękiem porusza się po konwencjach i gatunkach, nie poprzestając wyłącznie na science fiction. We Wszechświecie nie ma potrzeby narzucania sobie limitów – swoboda fantazji (owszem, zakłócana niekiedy przez PRL-owską cenzurę) uwiodła autora na tyle, że spędził on w tej międzygwiezdnej podróży całe pięć lat.
Choć Christa wielokrotnie zapuszcza się na tereny zarezerwowane dla fantastycznych opowieści grozy, nad całością góruje jego specyficzne poczucie humoru, którego poczciwość i szlachetność mogą wydać się nieco archaiczne w porównaniu z cynizmem dzisiejszej pop-kultury. Osobiście jednak nie uważam, aby „Kajtek i Koko w kosmosie” zestarzał się w jakimkolwiek zakresie. Christa, odcięty niemal od wpływów komiksu zachodniego, nigdy, co zrozumiałe, nie mierzył się z trendami, nie próbował wpisać się formą swych opowieści w żadną tymczasową tendencję. Przez lata natomiast szlifował warsztat, dążąc do wypracowania klasycznego, przejrzystego stylu, zapewniającego maksimum przyjemności z lektury czytelnikom w każdym wieku. Coś takiego nigdy nie ulegnie korozji, i właśnie poczciwy klasycyzm Christy stanowi o jego nieśmiertelności. Kompletna edycja „Kajtka i Koka w kosmosie”, spełnionego owocu dążeń autora, jest na to najlepszym dowodem.
Piotr Sawicki
„Kajtek i Koko w kosmosie”
Scenariusz i rysunki: Janusz Christa
Wydawca: Egmont Polska
Data wydania: czerwiec 2012
Objętość: 672 strony
Format: 170×260 mm
Oprawa: twarda z obwolutą
Papier: offset
Druk: czarno-biały
Dystrybucja: księgarnie
Cena: 99,99 zł